Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2011, 21:46   #121
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
To, co miało miejsce w korytarzu nie przypominało niczego, co przeżył Apacz do tej pory. Wizje spowodowane… No właśnie, czym? Cokolwiek je przywołało, nie mogło być dobre.
Ni stąd, ni zowąd świat wokół niego zaczął się zmieniać, a wszystkie zmysły zostały brutalnie zaatakowane- oczy raził krwisty blask nieznanego pochodzenia, uszy świdrował okropny, piskliwy wrzask spotęgowany akustyką korytarza, w nozdrza uderzył go zapach krwi, potu i fekaliów, na języku poczuł gorzkawy, stalowy posmak i drobinki rdzy, a ciało… znikało. Przestawało odczuwać, przestawało reagować, przestawało istnieć.

W jakiś niepojęty sposób widział przeszłość. Widział uwięzionych w celach więźniów, widział… Nie, nie widział ich, on BYŁ nimi. Czuł ich strach, rozpacz, wściekłość i rezygnację, teraz, przez tę krótką chwilę, to były jego uczucia, w pełni uzasadnione i szczere. Ból fizyczny też był jego- czy to złamana ręka, zdarty paznokieć, pęknięta czaszka czy język odgryziony w desperackiej próbie samobójczej. Wszystko to trwało kilka dni, ale naprawdę upłynęła zaledwie minuta. Skondensowane cierpienie zgromadzone w tym miejscu, oto czym była wizja. Chociaż z każdą sekundą wizja stawała się coraz bardziej rzeczywista, przenikała do świata zewnętrznego, jak stęchlizna z otwartego po raz pierwszy do setek lat, pokoju. Tak, jakby nad tym korytarzem widniała jakaś klątwa, i teraz miała się ona spełnić.

Ścieżka umarłych. „Zbudowali ją ci, którzy dziś są umarli, oni też jej strzegą, póki się czas nie dopełni.” Pytanie brzmiało, czy stanowią poważne zagrożenie.

Apacz ciężko dźwignął się z krat i oparł plecami o ścianę, gdyby nie ciągle wyjące w głowie wrzaski, dałoby się słyszeć przeskakujące na miejsce kości, które niegroźnie przemieściły się podczas wymuszonego snu. Starał się nie mrugać oczami, żeby nie podrażnić oczu, czekając aż łzy przepłuczą śluzówki i nawilżą gałki.
To, co zobaczył, co poczuł, nie należało do przyjemnych, chyba mógł to postawić na równi z widokiem brutalnie zamordowanej rodziny i uznać za jeden z najbardziej wstrząsających widoków, jakie dane mu było oglądać. Rozejrzał się tylko w poszukiwaniu ewentualnego niebezpieczeństwa, gdy jednak nic nie zauważył, wlepił wzrok w ścianę naprzeciwko. Widział, że towarzysze niedoli żyją, więcej go nie interesowało. Na pewno przeżyli właśnie to samo, co on, i czują się tak samo beznadziejnie. Nie był to spokojny sen, nie był to właściwie nawet sen, i zabrał im on nieco sił, oraz chęci życia. Bo nie prościej walnąć sobie kulkę w łeb, niż trafić kiedyś do takiej celi i męczyć się, przeżywać to wszystko naprawdę?
Tylko dlaczego Strażnik nie zajmował się tymi więźniami, dlaczego ich nie karmił? Przecież tak został zaprogramowany i tak funkcjonował. Przynajmniej tam, gdzie więziony był Vincent, a to raczej nie było w okolicy…

Na słowa nieznajomego Apacz wzdrygnął się i obruszył nieco. Gdyby chciał ich zabić, zrobiłby to gdy spali, zostawił im nawet broń. A teraz mówi, że wszyscy potrzebują pomocy. Jakiś zbłąkany wędrowiec, który przecenił swoje siły, to pierwsze, co przyszło do głowy Rippersa. Zerknął na podaną przez Spook manierkę, potem na nią. Sama z niej piła, więc prawdopodobnie jest w porządku. Upił dwa wolne łyki i podał dalej, do Tolgiego.

Co do włóczykija, rozmową zajęła się Ruda. Nie szło jej zbyt dobrze, obcy spławiał ją zagadkowymi odpowiedziami. I bardzo dobrze się maskował, chciała oświetlić go latarką, ten jednak zniknął bez śladu, chociaż wydawało się, że to stamtąd dochodził jego głos. Apacz siedział spięty, nie mogąc rozszyfrować tajemniczego gościa, aż ten dał im wystarczająco dokładną wskazówkę.

- (…) Ten ból. To szaleństwo. Ono … zrodziło mnie. Wy mnie zrodziliście.
Apacz zrozumiał. I, o dziwo, większe od strachu było podniecenie. Spotkali demona, który nie chce ich na dzień dobry zabić, to ogromny sukces, oraz szansa.

- Kurwa, chcesz powiedzieć, że jesteś... demonem? Pokaż się nam- dodał po chwili niedowierzania.

Metal na korytarzu zajęczał. Z nitów i sworzni zaczął sączyć się płyn, który wyglądał i śmierdział jak gęsta krew. Szepty, które do tej pory słyszeli tylko w głowach rozbrzmiały wyraźnie na korytarzu. Usłyszeli też inne dźwięki. Klekot. Stukot kości. Drapanie. Szuranie długich szponów po metalowych elementach - jękliwe, zgrzytliwe, nieprzyjemne.
Wyraźnie poczuli na twarzach podmuch. Policzki zapiekły od drobinek rdzy, która wzbiła się do lotu wraz z tym podmuchem. Jęczenie przeszło w arytmiczne zawodzenie. W jękliwy bełkot, który nagle ucichł jak ucięty nożem.
Płyn spomiędzy sworzni, nitów i złączeń nadal jednak się wylewał.

- To, jak wyglądam, jest tylko kwestią waszej moralności. To jak mogę wyglądać, jest tylko kwestią waszego ograniczonego przez ubogie, ludzkie zmysły postrzegania. Cela 1313669. Idź tam. To w korytarzu, w którym mnie zbudziliście.

Jakby na podkreślenie słów coś z głębi korytarza zatrzeszczało, zazgrzytało, zadudniło i zajęczało. Jak stary, dawno nie używany zawór czy właz.
Vincent siedział i wpatrywał się w głąb korytarza, myśląc. To dość nieoczekiwane spotkanie było czymś tak ekscytującym, że nie mógł tego tak po prostu odrzucić. Wcześniej demony były dla niego tylko antybohaterami opowieści więziennych, tak jak Pokraki były kolejną z frakcji walczących o tereny i pożywienie. Lecz teraz, kiedy miał okazję porozmawiać z jednym z nich, z wysłannikiem piekieł… Czół strach, w końcu tylko głupcy się nie boją, umiał jednak nad nim zapanować. Co więcej, gotów był zaryzykować życie, żeby tylko stanąć naprzeciw demona. Nie wiedział, dlaczego tak mu na tym zależy, nie miał też pojęcia, co zrobi jak już go spotka. Wiedział jednak, że chciał pójść do celi numer 1313669. Wstał, podpierając się o ścianę, i ruszył pewnym krokiem, nie chcąc okazać strachu, który ciągle nawoływał go do ucieczki.

W korytarzu pełno było ciał, wyschniętych i śmierdzących- stęchłe, gęste powietrze utrudniało nieco oddychanie. Indianin starał się nie patrzeć w puste oczodoły, nie mógł jednak zignorować wścibskich spojrzeń, które mu rzucali, mimo braku gałek ocznych. Nadal słyszał cichy jęk, lecz komunikat trupów zdawał się być bardziej konkretny- niedługo będziesz jednym z nas, twój koniec się zbliża.
W oddali rozległo się stukanie, ułatwiające wędrówkę. Pozostała dwójka szła tuż za nim, Ruda biadoliła i próbowała przekonać do zatrzymania, do rezygnacji ze spotkania z demonem, Apacz jednak nie zwracał na nią uwagi, ledwie dochodziło do niego znaczenie jej słów.

Wreszcie dotarł do odpowiedniej celi. Atmosfera wokół przyprawiał o dreszcze- ciągłe wrażenie bycia obserwowanym, wyczuwalna obecność jakichś nienamacalnych istot, biegających po korytarzach, niezrozumiały, ledwo słyszalny szept zza niedomkniętych drzwi i stukanie, coraz wolniejsze, jednak nadal niepokojące, odbijające się głucho od ścian.

Apacz był pewien, że dźwięki pochodzą właśnie z tej celi, nie było więc sensu zwlekać. Nie zwlekając na reakcje pozostałych wsunął palce w szczelinę i zaparł się o ścianę nogą, na wypadek, gdyby drzwi stawiały opór. Na chwilę przed tym przez głowę przeszły mu słowa demona “za cenę krwi” a przed oczami zobaczył swoje pozbawione palców dłonie. Zdołał jednak odsunąć od siebie te myśli i zaczął działać. Starał się ukryć przed pozostałymi drżenie rąk, chociaż, z tego co widział kątem oka, byli teraz mocno zajęci sobą…
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline