Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2011, 21:38   #124
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Wyszedł w zasadzie na chwilę. Rozmowy trwały w pełni. Zaczęto roztrząsać sprawę odpalenia silników, ale szybko wspólny temat został zmieniony na kłótnie o strefy wpływów. Czarne Pantery wniosły o coś pretensje do Desperados. Prze chwilę zaczęto roztrząsać mniej ważne sprawy, lecz przedstawiciel G0 próbował zapanować nad rodzącym się sporem.
Filozof wyszedł na chwilę. Musiał załatwić pewną potrzebę natury fizjologicznej. Jak ciekawie czasami układa się życie.

Kibel był w pomieszczeniu obok, za solidnymi, metalowymi drzwiami. Wstrętny, obskurny, cuchnący. Kiedy robił co trzeba, nagle usłyszał wściekły ryk. Potem wrzaski bólu i cierpienia.
Takie, od których włosy stają dęba.

Zapiął spodnie i szybko, ale też ostrożnie, wyjrzał do kantyny. To, co zobaczył cofnęło go od razu z powrotem.

Ludzie... zabijali się nawzajem. Jakby opętało ich jakieś szaleństwo. Huczała broń palna, kości pękały pod ciosami maczug, ciała otwierały się krwawymi ranami po uderzeniach noży i ostrej broni, w mięśniach wykwitały wielkie dziury, kiedy ciała dziurawiły pociski.

Pomiędzy zabijającymi się przywódcami stała Laleczka i ZiZi. Oboje zdawali się ... panować nad sytuacją. Cokolwiek działo się w sali, nie dotykało tej dwójki. A to oznaczało, że mieli z tym coś wspólnego. Przynajmniej taka była pierwsza myśl Filozofa, a on ufał swoim pierwszym myślą. Mógł oczywiście przeczekać mordobicie, ale jakoś nie wydawało mu się, że wyjdzie z tego tak czy owak bez szwanku. Należało działać. Nie siłą oczywiście. Nie miałby wtedy żadnych szans. Musiał działać po swojemu.

Choć wydawało się to idiotyczne w tamtym momencie to w myślach podziękował swojemu pęcherzowi za wyczucie czasu. Ocalił go od mordobicia. Resztą zajmie się jego mózg.

Zajrzał ponownie do środka. Crasher rozwalał jakiemuś typowi czaszkę, waląc nią o ścianę. A nie, to była jedna z gothek. Jej towarzyszka siedziała makaroniarzowi na plecach wbijając paznokcie w jego oczy. Obraz rzezi zwolnił, a w zasadzie umysł Filozofa zaczął pracować na wyższych obrotach. Zaczął rejestrować maleńkie szczegóły nieistotne i nieprzydatne dla innych.

Krzesło rzucone niecały metr od niego.

Leppricona wyciągającego spluwę z kieszeni.

Widział nawet w wyobraźni trajektorie lotu wystrzelonego pocisku, który miał ewidentnie trafić kolesia z panter.


Świat przyśpieszył. Greg kopnął krzesło wprost w nogi desperadosa. Mężczyzna ciągnął już za spust kiedy mebel nim zakołysał i pociągnął w dół. Kula wyleciała obierając zupełnie inną trajektorie. Miała trafić wprost w głowę Laleczki. Filozof pragnął zmazać z jej facjaty ten irytujący uśmieszek raz na zawsze. Było to pragnienie nie do przezwyciężenia. Niestety nie był Bogiem. Jemu również zdarzały się błędy. Pocisk zamiast trafić w twarz uderzył w serce kreatury. Można było to uznać za połowiczny sukces.

Podbiegł do Leppricona w momencie gdy tamten zaczął z ziemi podnosić gnata do kolejnego strzału. Metalowa laska plasnęła o jego czaszkę pozbawiając go co najmniej przytomności. Sięgnął po broń i wystrzelił kilka pocisków do ZiZiego. Tamten był w szoku. Uskoczył, lecz za późno. Dostał gdzieś w korpus i padł na ziemie. Filozof zrobił dokładnie do samo. Wtoczył się pod stół ściskając w drżącej dłoni pistolet i nie ruszał się. Postanowił udawać martwego podczas gdy reszta zabawiała się w najlepsze. Jeśli byli pod wpływem jakiegoś demona to raczej nie wykazywali się wyjątkową percepcją i sprytem.
 
mataichi jest offline