Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2011, 21:10   #126
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


APACZ, TÖLGY, SPOOK

Krótki wysiłek i drzwi z jękliwym zgrzytem zardzewiałego metalu ustąpiły pod naporem mięśni Apacza. Indianin miał wrażenie, że owiał go zimny, smrodliwy oddech. Przez chwilę o mało nie puścił pawia na podłogę.

Kawałek dalej Tölgy próbował przytrzymać Spook w brutalnym uścisku, a dziewczyna próbowała wyrwać się z jego objęć. Dla obojga szarpiących się ze sobą więźniów zgrzyt metalu był sygnałem do większych wysiłków. Rana na ramieniu Cygana otworzyła się z wysiłku i znów zaczęła krwawić. Wykorzystując ten moment Spook zwinnie, niczym węgorz, wyśliznęła się z objęć Cygana, wcześniej – wyginając ciało pod prawie niemożliwym kątem – kopiąc mężczyznę w jądra.
Tölgy stęknął, złapał się za krocze i opadł na kolana. Cios, – mimo iż nie był silny – trafił jednak w miejsce, które dla większości zdrowych mężczyzn jest „piętą achillesową”. Spook nie czekała, aż Dębowy się pozbiera, niepewna jego reakcji. Rzuciła się do ucieczki, byle dalej od otwieranej przez Indianina celi oraz poza zasiąg rąk na pewno wkurzonego Cygana.

Kiedy Spook zdążyła przebiec zaledwie kilka kroków Apacz krzyknął przeraźliwie. Cygan i dziewczyna spojrzeli w tamtą stronę. To, co ujrzeli, spowodowało, że Tölgy jęknął, a Spook kontynuowała swoją ucieczkę. Jakaś niewidzialna siła szarpnęła Indianinem i wciągnęła go do celi. Krzyk ucichł gwałtownie. A potem dało się słyszeć głuchy, dudniący łoskot.

To na pół otwarta gródź do wymarłej sekcji opadła w dół, odcinając ludzi na zapomnianym korytarzu.




FLAT LINE, DOUBLE B

Adrenalina nadal krążyła po żyłach, ale emocje powoli opadały. John nie marnował czasu. Słusznie podejrzewał, że odgłosy walki mogły na nich ściągnąć kolejne problemy. Czwórka mężczyzn szybko opuściła Stację Utylizacji Odpadów Organicznych, pozostawiając za sobą jej odór i kierując się za przewodnikiem wrócili na zniszczony korytarz, którym wcześniej uciekał Flat Line.

Członek La Piovry nie czuł się zbyt pewnie. Wyczuwał na sobie podejrzliwy wzrok pozostałych więźniów. Nie było w tym nic dziwnego. W końcu nie znali go, a to, że wspólnie zmuszeni byli zmasakrować kilkoro Pokrak, na dłuższą metę niczego nie zmieniało.

John prowadził, a z tego, co orientował się Flat Line, odbijali nieco w bok od „gniazda” kanibali.

W końcu, po kilkunastu minutach zatrzymali się przed niewielkim włazem technicznym pomalowanym na żółty kolor. Właz trzymały solidne śruby pokryte lekką warstwą korozji. John przyklęknął przy nim, wyjął wkrętarkę i za pomocą tego urządzenia zaczął odkręcać śruby. Poszło mu bardzo sprawnie i po chwili zwiadowca przyświecał sobie latarką do utorowanego tunelu.

Najwyraźniej wszystko było w porządku, bo więzień położył się na plecach i pomagając sobie nogami zaczął wpełzać do szybu. Przejście było na tyle wąskie, iż oczywistym było, że generator szumów będzie musiał zostać przez kogoś przeciągnięty.

- Double B – usłyszeli ze środka szept Johna. – Ty zaraz po mnie. Potem nowy. Na koniec Carter. BB. Przeciągnij urządzenie.

Szuranie oddalało się.

- Ruszaj – dał znak Carter samemu z bronią obstawiając korytarz.

Double B wiedział, ze znów szykuje się męcząca przeprawa. W tym przypadku jednak jego drobna postura pomagała szybciej przesuwać się wąskim tunelem, którego sufitem biegła gruba wiązka kolorowych kabli.
Po chwili dyszał już ciężko i pocił się obficie. Ciągnięcie za sobą dość ciężkiego urządzenia nie było niczym przyjemnym.

- Idź – Carter dał znak Flat Linowi, że teraz jego kolej.

Więzień, przezwyciężając obawy, wśliznął się w wąski tunel. Miał złe przeczucia, ale – po zastanowieniu – nie miał zbyt wielu alternatyw. Musiał grać tak, jak nowo poznani ludzie. Czy miał jednak dzięki nim większą szansę na ocalenie, czy wręcz przeciwnie – pakował się w paszczę lwa.

Tymczasem Double B, cały czerwony i zgrzany z wysiłku, dotarł do końca tunelu i wygramolił się na zewnątrz. Jak szybko się zorientował znajdowali się w całkiem czystym kawałku tunelu.

- Tam za zakrętem – John wskazał dłonią kierunek - jest właśnie magistrala 52. Trzecie drzwi po lewej prowadzą do pomieszczenia z Węzłem. Z tego, co mi się wydaje to już teren STRAŻNIKA. Lepiej by to gówno – wskazał wyciągany przez BB z tunelu plecak z generatorem szumów – naprawdę działało. Inaczej możemy mieć przesrane.

Z technicznego tunelu słychać było szuranie. To Flat Line zbliżał się powoli w ich stronę.

John uśmiechnął się dziwnie i wyjął nóż. Spojrzał w wylot tunelu i oblizał wargi.

- Najpierw jednak, nim weźmiemy się do pracy, pozbędziemy się niepewnych osobników.

Double B zadrżał. Wiedział, że gdy tylko Flat Line zacznie wypełzać z wąskiego tunelu John zaszlachtuje go jak prosiaka.

Szuranie nieświadomego więźnia zbliżało się. Double B czuł, że serce zaczyna walić mu jak szalone. Jeśli czegoś nie zrobi, zapewne za chwilę stanie się świadkiem morderstwa. W sumie nic dziwnego na GEHENNIE.




FILOZOF

Szum w uszach, smak krwi w ustach, serce walące jak szalone.

Filozof zanurkował, szukając schronienia za wywróconym stołem. Czuł krew. Jej zapach dominował w pomieszczeniu.

Nagle zgiął się w pół, jakby właśnie oberwał w głowę czymś ciężkim i tępym. W ustach poczuł smak nie krwi, lecz jakiejś gorzkiej mazi. Żołądek zbuntował się, zwinął w kłębek i Filozof wyrzucił z siebie ostatni posiłek.

Wokół niego huczały strzały, ale odgłosy rzezi cichły. Prawdopodobnie ci co mieli zginąć, ci co mieli się pozabijać, poginęli.

Kiedy konwulsje minęły Filozof ostrożnie wychylił się zza osłony. To był błąd. Jakaś siła trafiła go prosto między oczy.

Ostatnią myślą w jego głowie był paniczny, przeraźliwy strach, że właśnie oberwał kulkę.

* * *

Ocknął się czując, że nie może się poruszyć.

Głowa bolała go jak diabli. Miał wrażenie, że kości zrobiły się żelową papką i nie są w stanie utrzymać zawartości czaszki w jej wnętrzu.

Mgła zasnuwająca oczy znikła. Zobaczył wkurzonego Crashera i obok niego ZiZi-ego. Szef G0 był blady. Siedział na krześle, a jego korpus opatrywała medpakiem jakaś kobieta.

- Dwanaście tysięcy fajek i nie zerwę kontraktu – powiedział ZiZi spokojnie. – Naćpał się, albo mu odjebało.

- Pierdolić go – warknął wściekle Crusher patrząc na Filozofa, jak na gówno. – Kula w łeb i po krzyku.

- Nie – pokręcił głową ZiZi. – Marnowanie potencjału. To przecież Filozof. Słyszałem o nim. Jego mózg to skarbnica wiedzy. Poza tym pozbył się problemu z Laleczką i jej roszczeniami do terenów, które Punishersi chcieliby uznawać za swoje. Wygodne, prawda?

- Coś, kurwa, insynuujesz – warknął Crusher.

- Nic, kurwa, nie insynuuję – odpowiedział zimnym głosem ZiZi. – Ten skurwysyn strzelił do mnie. I chcę znać powody. Tyle. Dziesięć tysięcy fajek upustu i trzymamy kontrakt na ochronę naszych sektorów. Jeśli nie, pogadamy z innymi gangami.

- Inne was wyruchają w dupę.

- Inne do nas nie strzelają. Chcę go. Tyle. Skończyłem.

- Chcesz, to bierz. Byle by tylko smród się nie rozszedł.

- Twój człowiek wyszedł z kibla i zaczął do nas strzelać. A potem, jakby nigdy nic, wskoczył pod stół i zaczął rzygać. Jestem naukowcem. Chcę zrozumieć, czemu to zrobił. Nawet, gdybym miał pokroić go żywcem na kawałki.

- A skoro tak, ZiZi to w porządku. Między nami wszystko gra?

- Jest nasz?

- Jest.

- To gra.

Uścisnęli sobie dłonie. A Filozof znów odpłynął w nieświadomość.




KRISTI J. LENOX

Kristi była zmartwiona i przerażona jednocześnie. Halucynacje i niemożność oddzielenia jawy od snu, a także „głosy w głowie” mogły świadczyć o tym, że efekty uboczne medykamentów są dużo poważniejsze, niż sądziła. Że jej zdrowie zacznie pogarszać się znacznie szybciej, niż myślała. Że ma mniej czasu na swoje poszukiwania.

Z tej perspektywy problemy z opłaceniem informatora zdawały się być punktem zwrotnym. Może powinna spotkać się z nim, dać zaliczkę, wybłagać możliwość porozmawiania z jego kontaktem. Może dałaby wynegocjować inną cenę. Nawet większą, ale później? Może ktoś ją wystawiał – pojawiła się wątpliwość. Może tylko żerował na jej pragnieniu, na jej poszukiwaniach. Mogła śmiało założyć, że dziewięćdziesiąt procent społeczności GEHENNY chętnie by ją oszukała. Pozostałe dziesięć procent po prostu by ją zabiło, może robiąc wcześniej straszne rzeczy.

Ułożyła sobie plan. Najpierw ZiZi. Spotkanie z nim było priorytetem. Facet, mimo, że był szalonym psycholem, miał ogromne wpływy i władzę. Może, gdyby z nim porozmawiała, zapłaciłby jej z góry za pracę? To też był jakiś pomysł. Dług u kogoś takiego, jak ZiZi przerażał ją bardziej, niż praca z Gałą, lecz może w sytuacji, gdy prochy zabijały ją szybciej, niż sądziła, powinna zaryzykować takie działanie.

Zdecydowanie ZiZi.

* * *

Trochę bała się tego spotkania, ale Graf Zero przywitał ją, jak gdyby nigdy nic. To zaniepokoiło Kristi jeszcze bardziej. Znała swojego „nadzorcę”. Wiedziała, czuła, że ten mały fiutek coś kombinuje.
- Dwaj ludzie. Powinni wystarczyć. Wybrałem takich, którzy znają korytarze między sekcjami i nie spierniczą, jakby coś się stało.

Poczuła niepokój patrząc w jego ślipka. Chyba nie był, aż tak głupi, by kombinować jakiś zamach na nią po drodze? Chyba nie opłacił tej dwójki, by zrobili z nią coś paskudnego i porzucili ciało gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie. Jak tą całą Rainę, która pracowała z nią przy zaczynie.
Spojrzała w zadowoloną z siebie mordę Grafa i coraz bardziej bała się tej wycieczki.

- Czekają na zewnątrz, Kristi. Chodź. Przedstawię cię im.


* * *

Było ich dwóch. Obaj z gębami, jak mordercy i gwałciciele. Graf Zero przedstawił ich, jako Miszę i Dragona. Nosili emblematy The Punishers. Jeden miał pistolet elektryczny, drugi długaśny nóż przy biodrze. Do tego blizny i tatuaże.

- Pamiętajcie, panowie, co wam mówiłem – powiedział Graf Zero do najemników patrząc im prosto w oczy. – Sam ZiZi ma się spotkać z tą panią. Jeśli coś jej się stanie, lepiej by było, byście sami się zabili. To chyba jasne.

Obaj nic nie odpowiedzieli.

- Gotowa na spacer? – zapytał Dragon ochrypłym, wzbudzającym ciarki głosem.




JAMES “CHASE” THORN

Stary lew znów pokazał, że ma nie tylko jaja, ale i kły.

Że samotna wędrówka przez korytarze między sekcjami to dla niego prawie „spacer przez park”. Nieco jednak kosztowny, jeśli policzyć wystrzelaną amunicję. Cóż. Taka jest jednak cena życia i śmierci na Gehennie.

Już bez dalszych problemów dotarł do wrót od sekcji, w której według słów Filozofa, miał możliwość znalezienia dobrego pasera. Po dłuższej chwili przekonywania tępych strażników, aby otworzyli grodzie i że nie jest Pokrakiem lub Hieną, w końcu drzwi zostały otwarte i Chase wkroczył do kolejnej sekcji. Faktycznie. Ostatnio sporo wędrował. Życie mu się jakoś tak ułożyło.

Dwie fajki zmieniły właściciela – tak zwane „opłaty bramowe” i James ruszył wymalowanym w symbole gangów, brudnym korytarzem, do wskazanego przez Filozofa pasera.

Wskazany handlarz rezydował najczęściej w kantynie. Miejsce takie same, jak w wielu innych sektorach. Ciasne, mroczne, pełne podejrzanych indywiduów. Zresztą – kto na GEHENNIE nie był podejrzany?



Leon siedział pod ścianą. Palił jakieś śmierdzące świństwo i pożółkłym wzrokiem obserwował sąsiednie siedziska – bo stolikami tego nie dało się nazwać.
Chase nie tracił czasu. Podszedł. Zagadał. Powiedział, kto go przysłał.

W chwilę później towar leżał już przed Leonem, który chciwym wzrokiem wyceniał zdobycze Jamesa.

- Kiepskie – pokręcił głową, ale oczy zdradzały coś innego. – Nie wiem czy będę zainteresowany.

Grał dalej swoją rolę.

- Ile byś za to wszytko chciał?

Nim Chase zdążył odpowiedzieć nagle, z szybu wentylacyjnego zaczęły wysypywać się ... robaki.

Nie! To nie były robaki! Były zbyt duże.

Przez dziurę systemu wentylacyjnego do pomieszczenia wpadały potworki. Długie jak dwie męskie dłonie stworzenia o ciele przypominającym krocionoga i główką mającą wyraźnie cechy ludzkie, gdyby nie żuwaczki przypominające szczękoczułki owadów. Chmara demonicznych stworzeń spadła na najbliżej siedzącego więźnia. Chase widział wyraźnie, jak jeden z nich wgryzł się w skórę głowy człowieka, a oczy ukąszonego stały się w jednej chwili mlecznobiałe.

Więźniowie w pijalni poderwali się z miejsc i klnąc oraz wrzeszcząc rzucili na skraju paniki w stronę wąskiego wyjścia.
 
Armiel jest offline