Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2011, 14:04   #128
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=AiCZ68fLUyc&feature=related[/media]
Gehenna przygotowała mnie na wiele rzeczy. Na tą nie.

Jego widok hipnotyzował. Przyzywał na myśl zapomniane życie, które kiedyś wiodłam. A może nie ja? Ona. Zazwyczaj myślałam o sobie sprzed Gehenny jak o zupełnie innym człowieku.

Przez ułamek chwili stałam jak wryta, nie zdolna poruszyć choćby palcem. Obserwowałam stojącego na przeciw mnie mężczyznę, jego chłodne rysy twarzy i beznamiętne oczy ukryte za rogowymi oprawkami okularów. Wyglądał dokładnie tak jak w moich ostatnich wspomnieniach. Może to powinno mnie zaniepokoić ale resztki narkotyków nadal krążyły w moich żyłach i rozleniwiały umysł. Naraz zaatakowała mnie bolesna wręcz fala tłumionych od dawna emocji. Jakbym przez ostatnie lata wszystkie je upychała w szafie i w tej pojedynczej chwili tą misternie konstruowaną przez mnie bagażownię trafił szlag i wszystkie szpargały wysypały się na zewnątrz wracając do mnie jak napięcie elektryczne po drutach wysokiego napięcia.
Zaczęłam się trząść.

Tak często zastanawiałam się czy kiedyś do tego dojdzie. Czy wpadniemy na siebie w tym masowym grobie dla społecznych odrzutów. Co wtedy zrobię. Co on mi powie?
Wstrzymałam oddech widząc wielki nóż zaciśnięty w jego pięści kiedy szedł w stronę Cygana.
Wyszarpnęłam zza pasa oba noże i podbiegłam w ich kierunku mając wrażenie, że on zaraz zarżnie mojego towarzysza. Zwyczajnie, bez zbędnej szopki i gadania.
Pędziłam przed siebie gotowa zbić cios. Nie chciałam go zabić. Jedynie skontrować i powstrzymać rzeź, która nieuchronnie się zbliżała. Czułam ją każdym niemal porem, każdą kroplą potu, która spływała nerwowo z mojego ciała.

Z mojego gardła mimowolnie wydobył się krzyk bezsilności.
- Proszę, nie rób mu krzywdy! - kiedy byłam już na tyle blisko, że mogłam zajrzeć w znajome niebieskie oczy dopowiedziałam przygaszonym szeptem - tato, nie...

* * *

Mężczyzna w rogowych oprawkach siedział na krześle w celi odwiedzin. Jego nadgarstki, kostki i szyja były spętane obejmami uzbrojonymi w elektroniczne zamki ale on przygwizdywał tylko wesoło.
Jeden ze strażników skinął głową i otworzył drzwi przez które weszła kobieta podpuchniętych oczach i mała rudowłosa dziewczynka.
- Chodź do tatusia... - więzień przykucnął na ziemi i uśmiechając się sztywno wyciągnął przez siebie skute ręce.
Dziewczynka z impetem wpadła w jego ramiona a strażnicy podbiegli zaraz gotowi od razu interweniować. Nie bez powodu więzień ów miał nałożony zakaz kontaktów fizycznych z odwiedzającymi. Może strażnicy zastanawiali się wówczas czy nie skręci jej karku albo nie weźmie za zakładnika? Ale on tylko pogłaskał ją czule po płomienistych włosach i szepnął go ucha.
- Helen... Moja śliczna Helen. - w jego głosie znać było pobrzęk ojcowskiej dumy. - Nie płacz aniołku... Wszystko się ułoży - złapał ją za brodę, posłał szeroki uśmiech i nacisnął czubek jej piegowatego nosa. - Wiesz dlaczego? Bo jesteś taka sama jak tatuś. Krew z mojej krwi.

* * *

Zatrzymałam się tak blisko niego. Ale jednak dalej niż zasięg jego uzbrojonych rąk. Wiedziałam przecież, że nie mogę mu ufać.
Wiedziałam do czego jest zdolny.

- Śmierć. Tak łatwo ją zadać. Wiesz, że ludy z klonii księżycowej Marrah stworzyły religię, w której śmierć jest ostatecznym sakramentem. Ostatecznym wyzwoleniem z kajdan, jakimi jest życie? - na dźwięk tego znajomego głosu mój żołądek szarpnął się jak pętane strachem zwierzę. - Mam pomysł. Ty go zabij. Niech to będzie nasz pakt. Przymierze córki i ojca. W końcu jesteś taka jak ja.
Zadrżałam.
- To nie prawda! - czułam jak gniew wykrzywia mi usta a powieki wpadają w niekontrolowany rezonans. - Nie jestem taka jak ty! I dlaczego miałabym się z tobą układać? To przez ciebie tu jestem! Przez twoją skażoną krew!
- Krew nie ma znaczenia. To ty. Sama. Jak ja. Wybierasz. Swoją drogę. Spójrz na siebie. Czym się stałaś? Pytam się? Czym?
Zalała mnie fala wstydu. Jak wtedy gdy ojciec przyłapał mnie na paleniu trawki z Doylem.
- Wiesz jak mówią... - zaśmiałam się, nieco histerycznie a nieco szaleńczo. - Kiedy wchodzisz między wrony... To tylko przebranie. Kamuflarz! - wyrzucałam z siebie nieskładne tłumaczenia.
- Wielu ma na tyle oleju w głowie aby obchodzić wariatów szerokim łukiem. Nie chciałam tego czym się stałam! To przez ciebie... - zamrugałam kilkakrotnie i zaczęłam drapać się nerwowo po czole. Zabolało. Jeszcze chwila a własnoręcznie rozoram sobie skórę do krwi.
- Gdybyś wiedział przez co musiałam przejść! Musiałam wejść w rolę... lepiej wzbudzać strach... niż dać się pobić, zgwałcić albo zaszlachtować! Ci ludzie dookoła... oni nie mają litości! A ja chciałam po prostu przeżyć!
Czy tylko?
Sama już dawno temu zaczęłam się w tym gubić. To co miało być maską, fasadą, wrosło we mnie jak druga skóra. Czasem nawet to lubiłam. Czasem nie mogłam się powstrzymać. Może jednak on ma racje. Może jestem, jak on, szalona.

Stuknęłam się kilka razy w skroń jakbym chciała wytłuc stamtąd denerwującą myśl.
- Nie jestem nienormalna! Nie jestem! Ale ty byłeś... Zgotowałeś nam piekło! Żebyś zobaczył twarz matki jak podtykali jej pod nos te wszystkie zdjęcia... Te okaleczone skrzywdzone kobiety... - ramiona zadrżały ni to od płaczu ni od śmiechu. - Nawet jeśli zabijałam to tylko z konieczności. Ty przy tym miałeś ubaw.

Przyglądał mi się tym samym ganiącym spojrzeniem co kiedyś.
- Zabijanie. Niezależnie od powodów. Jest zabijaniem. Zabij go. A ja dam ci spokój.
- Ja mam inny pomysł - sztylet zawirowały w moich dłoniach. Gniew przeważył nagle nad rozpaczą. - Ty dasz spokój mnie i temu człowiekowi. A później się odpierdolisz!

- Krew - zmienił niespodziewanie temat - Wiesz czym jest krew? Wiesz?
- Czymś co z ciebie wypłynie jeśli się stąd nie zmyjesz - a po chwili dopowiedziałam głosem małej rozeźlonej dziewczynki - tatusiu...
- Więc jednak jesteś taka sama - niemal na to przyklasnął. - Taka sama jak ja, jak większość zamkniętych w tym miejscu. Ty miałaś szczęście. Żyjesz. Ale to niedługo się zmieni. Twój przyjaciel wypuścił ...coś, co was pozabija. A ja, ja jestem jedynie narzędziem.
- Nie... nie jestem taka jak ty - mój głos osłabł. Spojrzała na noże w swoich rękach i zapłakałam. Nie pozwoliłam sobie na taką słabość przez tyle ostatnich lat ale teraz szloch targał moimi chudymi ramionami. - Pamiętasz, kiedy byłam dzieckiem... przed snem zawsze opowiadałeś mi bajki. Pytałam wtedy z niedowierzaniem czy to wszystko zdarzyło się na prawdę, a ty mówiłeś, że nie ma rzeczy niemożliwych... że los leży w naszych rękach. Ale to nie prawda. Na nic nie mamy wpływu. Jedyne co możemy to płynąć z nurtem do którego nas wrzucą...
Ostrza wypadły z moich rąk, zagrzechotały na metalowej podłodze a ja w przypływie odrętwienia osunęłam się na klęczki.
Zrozumiałam.

- Kochałam go, wiesz? - spojrzałam na mężczyznę o twarzy mojego rodziciela. - Mimo wszystko, nawet po tym wszystkim... Ale ty nim nie jesteś, prawda?
- Oczywiście. że nie. Jestem. Kimś.
- Demonem? - czułam, że pocę się coraz bardziej i nie panuję już nad nerwowymi tikami. - Czego ode mnie chcesz?
- Pokarmu. Jestem... głodny. Ci... tutaj... skończyli się dawno temu. Bardzo dawno. Zabij go, a pozwolę ci stąd się wydostać.
Głowa “ojca” skierowała się stronę Tolgyego.
Nie wiedziałam dlaczego cygan nadal siedzi bez ruchu i po prostu patrzy. Może jego w ogóle tu nie ma? Może to wszystko dzieje się w mojej głowie? Nie ma ojca. Kto wie, może nie ma nawet demona?
Może to tylko moje szaleństwo?
- A jeśli się nie zgodzę? - zapytałam mimo wszystko.
- To i tak cię pożrę. Zgoda czy jej brak nie powstrzyma rozpaczy.

Podniosłam się do pionu, dłonie zacisnęłam na rękojeściach noży.
- Wybacz, ale nie zawrę z tobą żadnego paktu. Myśl co chcesz, ale ja na prawdę nie jestem taka jak on... - otarłam dłonią czoło, wzrok biegał gorączkowo szukając drogi ucieczki. Tunele wentylacyjne, elektronika, która mogłaby otworzyć gródź... do cholery czy można w ogóle się stąd wydostać?
W obliczu śmiertelnego zagrożenia liczy się tylko przetrwanie. Ale czy za każdą cenę? Wolałam spróbować ucieczki niż zawierać pieprzony pakt z samym diabłem. I nie. Nie zabiję cygana. Bo wtedy to byłoby jak przyznanie się do winy. Że ta cholerna skala nie kłamała i że słusznie mnie tutaj zamknęli.

- Rusz się Tolgy! - warknęłam na siedzącego pod ścianą gangersa. Szykowałam się do starcia. Nie oszukujmy się, pewnie skazanego na porażkę zważając z kim chciałam się mierzyć. Z drugiej strony przerośnięty jaszczur, którego spotkaliśmy w korytarzach krwawił. Kwsem, ale jednak...
- Po prostu pozwól nam odejść - wysiliłam się na zawiązanie ostatniej nici porozumienia.
- Tylko, jeśli zdolasz znaleźć wyjście - uśmiechnął się zimno.
Bałam się, ale gdzieś pod skórą aż zadrżałam z ekscytacji. Oh, krew... tak słodko się ją przelewa...
Nie, nie, nie...
Nie jestem taka jak on.


 

Ostatnio edytowane przez liliel : 04-10-2011 o 14:17.
liliel jest offline