Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2011, 22:05   #130
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Narkotykowy kac… Nie ma nic gorszego niż obudzić się i poczuć… jeeenyyy…POCZUĆ!!!
Wszystko go napierdalało. Zęby, mięśnie, mózg. Nawet gnaty… Wszystko było pokaleczone ostrymi zębami bólu… wszystko…
Wszzzystko rwało tępym bólem. Oczy piekły, gardło wyschłe i ściśnięte wołało o łaskę. Trzewia wiły się w pętli głodu… Skóra piekła jak poparzona… Super kac… no przesadziłeś Chemik…
Chciał splunąć ale nie miał czym. Przełknąć metalicznego posmaku też się nie udało… Podnieść się. Powoooli…. Jeszcze zanim otworzył oczy – ból!!! Łapa rwała jak odrąbana. Co jest? Z trudem rozkleił powieki…. Pogrążony w mroku korytarz. Jakiś kształt na podłodze… Tyłek? Nawet niezły… Ten dźwięk…. Zara zara….
Kutas w czapce… wściekła morda hieny… spętana pasami lalka….bryzgi krwi na ścianie i dziki gon… plująca gorącym ołowiem rura karabinu… Klawisz!!... krew!!!...Apacz, niee!!... nie właź tam głupcze!!!....NIEEEE!!!!!....
…..wszystko wróciło i Tolgy zaczął się bać.

Dźwignął się z trudem jeszcze mało przytomnie omiatając wszystko co wokół. Czym ten skurwiel ich załatwił? Gazem??...Potrząsnął łbem jak ranne zwierzę… powoli dochodził do siebie… wracał na Gehenne. Do rzeczywistości, która okazała się gorsza niż podejrzewał….
….oprzytomnieliście – chrapliwy i nieprzyjemny głos – To dobrze. Bo chyba potrzebujemy pomocy. Wy i my.
- Spook cię nie zna.
- Ależ zna mnie. Zna mnie bardzo, bardzo dobrze. – tak, bez wątpienia ktoś z kimś nawijał…
Długi słup światła boleśnie zranił oczy gdy uderzył w miejsce gdzie czaił się głos.
Unosiła się tam rdza, jakiś pył, ale … nikogo nie było. W miejscu, gdzie siedział grajek była tylko pusta przestrzeń.. Jednak tuż za kręgiem światła znów rozległa się muzyka.
- Kim jesteś? – głos, chyba rudej zdradzał nerwowość.
- Kimś, kto może wam pomóc. Kimś, kto może was ocalić.
- Za ile?
Coś jakby skrzyżować suchy kaszel z odgłosem wymiotów. Taki właśnie dźwięk wydobył się z cygana. Chyba chciał dodać coś od siebie. Chyba, bo sam do końca nie był pewien. Po chwili w ciągu której, nadal nie zdołał wykrzesać z siebie artykułowanego dźwięku, a tylko wpatrywał w dziewczynę przekrwionymi oczami dał za wygraną.
Może się poddał suchym torsjom? Może tylko zbierał siły? Sam jeszcze do końca nie wiedział czy zaakceptować to co działo się dookoła.
Jednego mogła być pewna. Widział i słyszał to samo.
- Za wolność. Za … cenę krwi. Cenę krwawego paktu. Ten ból. To szaleństwo. Ono … zrodziło mnie. Wy mnie zrodziliście. – głos nadal ranił uszy każdą sylabą
- Kurwa, chcesz powiedzieć, że jesteś... demonem? Pokaż się nam.

Nie powinien był tego mówić. Apacz nie powinien, bo teraz było za późno. Wąż odsłonił zakazane owoce, a oni… byli tylko ludźmi. Wcale nie lepszymi od Ewy. Gorzej, bo o wiele gorszymi.
Metal na korytarzu zajęczał. Z nitów i sworzni zaczął sączyć się płyn, który wyglądał i śmierdział jak gęsta krew. Szepty, które do tej pory słyszał tylko w głowie rozbrzmiały wyraźnie na korytarzu. Usłyszał też inne dźwięki. Klekot. Stukot kości. Drapanie. Szuranie długich szponów po metalowych elementach – jękliwe i zgrzytliwe skargi Gehenny.
Wyraźnie poczuł na twarzy podmuch. Policzki zapiekły od drobinek rdzy, która wzbiła się do lotu wraz z tym podmuchem. Jęczenie przeszło w arytmiczne zawodzenie. W jękliwy bełkot, który nagle ucichł jak ucięty nożem.
Płyn spomiędzy sworzni, nitów i złączeń nadal jednak się wylewał.
- To, jak wyglądam, jest tylko kwestią waszej moralności. To jam mogę wyglądać, jest tylko kwestią waszego ograniczonego przez ubogie, ludzkie zmysły postrzegania. Cela 1313669. Idź tam. To w korytarzu, w którym mnie zbudziliście.

Nie powinien był tego robić… nie powinien był tego robić… nie powinien….

stuk! stUK! STUK! ŁUP!!
Pukanie było jak fluorescencyjne światełko głębinowej ryby. Spook przenosiła wytrzeszczone oczy to na Apacza, to na miejsce skąd dochodziły upiorne odgłosy. Jej ramiona lekko drżały. Kiedy Apacz ruszył korytarzem ruda ujęła cygana za rękę i ponagliła żeby wstał. Sama dreptała już za Indianinem i natrętnie ciągnęła za sobą Tolgiego. Za nic nie chciała się rozdzielać a na korytarzu zaczęła powoli oblepiać ich lepka ciemność.
- Nie - szepnęła w końcu - Nie, nie, nie, nie... Ttto dddemon. Prawdziwy - głos jej drżał krucho i błagalnie jakby była małą przestraszoną dziewczynką, która mówi rodzicom, że pod jej łóżkiem śpi potwór.- Nie idźmy tam kurwa... To się źle skończy.
Ale Indianin nie zwalniał.
- Gówno tam... - cygan jęknął i dał się pociągnąć dalej, choć to, co robił stało w sprzeczności z tym o czym myślał i mówił - ...sztuczka Strażnika.... bawi się nami... jak nic.... - mamrotał niezrozumiale i zmagał się z kleistą kulką pożywienia którą wepchnął sobie całą do ust i nie mógł zżuć.
Kolejne drżenie. Kolejny podmuch powietrza. Lepki i rdzawy.

- Nie rób tego - głos rudej zabrzmiał słabo, jak szept. Ale Indianin nie słuchał. Już wsuwał dłoń w szczelinę i zamierzył otworzyć drzwi do tego… czego??... a Spook mamrotała dalej. - To nie jest dobry pomysł... - i zaczęła cofać się w tył. - Ja nie biorę w tym udziału.
Próbowała przemówić Apaczowi do rozsądku. Ale jej słowa na niewiele się zdały. Teraz Spook zawracała coraz szybszym krokiem.
- Tolgy? - zawołała jeszcze z nadzieją graniczącą z desperacją. Nie chciała zostać sama, głosy odbijające się echem w jej głowie sprowadzały cały ciąg złych przeczuć. Jeszcze raz zawołała cygana. – Tolgy!?
Odwróciła się na pięcie i zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Nie chciała zostać sama ale jeszcze mocniej nie chciała znaleźć się oko w oko z demonem. Biegła. Wokoło był jeszcze cały labirynt cholernych korytarzy. Któryś z nich musi być bezpieczny. Bez maszyn i stworów z piekła rodem.

Uderzenie było tyle nagłe co zaskakujące. Biegła i nagle przestała. To było jak zderzenie ze ścianą, której nie ma w tym miejscu. Nagle straciła oparcie pod nogami a rozpaczliwe ciosy rękoma i nogami grzęzły w przeszkodzie wraz z potęgującym uczuciem paniki. Brakowało jej tchu. Szeroka dłoń dusiła wizg, płuca piekły. Szeroko rozwartymi z przerażenia oczami zdążyła zauważyć jeszcze jego twarz. Zastygłą w masce takiego samego horroru wpatrzoną wyłupionymi oczami tam, skąd uciekała. Nie patrzył na nią. Trzymał tylko w stalowym uścisku nieczuły na zadawane razy. Czekał aż zwiotczeje. Patrzył i mruczał.
- Ćśśśśś...... ćśśśśśś.....
Patrzył i widział jak Indiańca normalnie wessało!!!

%&*^%#^&*(^%R*&*()(*%$E%^&^$#@!!

To suka!!
Całe zło przez te zdradliwe dziwki… zwiodła go… tą wydziabaną w serduszka buźką… eh…bezinteresownym rozdawaniem wody i paszy… sss…słodkim Tolgy, Tolgy… eh… poszarpywaniem za rękaw… ciepłem…zapachem… kobiety…eh… …a potem jednym strzałem w jajka złożyła jak scyzoryk… kurważ mać!!....

Nie widział czy uciekła, czy tylko czai się gdzieś w mroku niedaleko szykując do pochlastania mu tętnic. W sumie to mogła to zrobić już dawno. Bawi się suka… albo spierdoliła.
Nie wiedział tego i dość szybko przestało go to obchodzić. Zmierzający ku niemu chybotliwym krokiem zewłok z zardzewiałym majchrem skutecznie odsunął przemyślenia cygana na temat Spook na dalszy plan
Normalnie zesrał by się na ten widok w portki i pewnie rozbił gdzieś o ścianę w panicznej ucieczce. Mózg nadal, mimo upływu lat z trudem akceptował rzeczy, które jeszcze nie tak dawno zdarzały się tylko w kiepskich filmach. Chodzący trup. Kurwa, ale syf… Jednak cygan był dzieckiem Gehenny, miejsca, gdzie nie było rzeczy niemożliwych i nieosiągalnych w swym wynaturzeniu. Tutaj syf normalnie se chodził po chodnikach…
Jaja szczypały. Krew powoli sączyła się z otwartej rany.
I dobrze. Cały ból obitych jąder, całą wściekłość na dziewczynę, która uciekła zamiast zostać i bić się ramię w ramię, plecy w plecy zebrał i skierował do walki, jaka go czekała. Oba noże pojawiły się w garściach. Ustawił się tak, by nie mieć za plecami żadnej grodzi, ani wejścia do celi. Nie lubił niespodzianek. Szał, kurwica i wścieklizna, tym prócz siły mięśni i ostrza stali walczyło się na Gehennie, a cygan aż nimi kapał. Czekał.
Czekał na człapiące monstrum gotowy na ciężką harataninę. Ciężką, bo zdawał sobie sprawę, że przyjdzie mu walczyć nie ze zbliżającym się truchłem, ale z demonem który ścierwo kontroluje. I że będzie musiał skurwysyna, a może i następnych dosłownie porąbać na kawałki.

Trzask zamykanej grodzi nasunął jeszcze krótką dygresję: Kto tu do chuja zamyka i otwiera grodzie? Strażnik czy demony?.. – krótką, bo cygan miał już na głowie inny problem. Truposz był już tuż…
Gotowy pruć mięso, kopać i łamać gnaty…. poszedł w zwarcie.
 
Bogdan jest offline