Wątek: Czaszki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2011, 17:43   #6
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Favela Rocina. Dach jednego z budynków
20 Września, 12.43


- Stary widzisz to? – murzyn otworzył szeroko usta patrząc się przez lornetkę.
Wygląda na to, że chłopaki z czerwonego komanda weszli na nasz teren. – odpowiedział mu młody, ubrany porządnie mężczyzna. Typ studencika.
- Dzwonimy do Santiaga żeby przysłał posiłki?
- Nie ma takiej potrzeby. – młody imponował opanowaniem – Popatrz dziesięć metrów w prawo. Bope jest już na miejscu. Cholernie szybko. Lepiej się nie mieszać. Zaraz…zaraz. Spójrz za kawiarnie. Czy to nie Miguel?
- Tak szefie, to rzeczywiście on.
- Cholera. Weź dwoje ludzi i wyjdźcie mu naprzeciw.


Favela Rocina. Ulica przed kawiarnią
20 Września, 12.43


Latino, USA, Juan

Na znak kapitana czaszki rozpoczęły masakrę. Juan wykonał znakomitą robotę wyprowadzając drużynę tuż za plecy przestępców i tylko część z nich znajdująca się blisko kawiarenki miała osłonę przed ich kulami. Pierwsza długa seria oddziału skosiła pięciu kolesi. Przerażeni i zdezorientowani ocalali próbowali szukać schronienia za samochodami. Nie wychylając się, odpowiadali ogniem na oślep. Byli przerażeni i mieli doskonałe ku temu powody. W jednej chwili głowa jednego zbira dosłownie eksplodowała. Latino na swoje pytanie usłyszała krótką odpowiedź dowódcy, której towarzyszył paskudny uśmiech: „Nie widzę związku z naszą sprawą. Zabijać”. Robiła więc to co do niej należało.

- Naprzód! – rozkazał Fontes. Pięć czarnych postaci wypadło na ulicę. Trójka bandziorów rzuciła broń i zaczęła błagać o litość. Ostatni z nich chciał uczynić to samo, zrobił to jednak zbyt późno. Pocisk snajperski wbił się prosto w jego serce.

- Raimundo, Oscar, sprawdźcie budynek.


Wnętrze kawiarni przypominało ser szwajcarski. Było kilka trupów. Jakaś postrzelona nastoletnia dziewczyna próbowała bezskutecznie złapać oddech. Krew musiał wypełnić jej płuca. Szamotała się jak ryba wyciągnięta z wody. Kilka osób miało więcej szczęścia, uniknęli kul i teraz podnosili się z ziemi wyciągając na widok czarnych mundurów ręce w górę. Ich interesował jeden człowiek. Biały dobrze zbudowany mężczyzna w hawajskiej koszuli. Nawet nie próbował ukryć rewolweru, który leżał przed nim na ziemi.

- Jestem policjantem! Jestem policjantem! – krzyknął, kiedy lufa M4 znalazła się przy jego skroni. Oscar jedynie się uśmiechnął i gestem nakazał mu wstać.

- I myślisz, że robi to nam różnicę? Zaraz wszystko nam wyśpiewasz przy kapitanie.

Tymczasem na zewnątrz… Latino obserwowała teren. W momencie, gdy dwójka jej kolegów wchodziła do środka, tylnymi drzwiami wypadł na zewnątrz mężczyzna. Był ubrany jak krzyżówka motocyklisty z hipisem. Ważne było, że uciekał, znaczy się był winny. Czego? A jakie miało to znaczenie? Kobieta przyłożyła lunetę do oka. Widziała dokładnie twarz uciekiniera. Narkoman jak nic, była w stanie już to rozpoznać. Innymi słowy gnój, którego śmiercią nikt się nie przejmie. Nacisnęła delikatnie spust. Jakaś niewidzialna siła podbiła jej lufę centymetr w górę i pocisk chybił wbijając się w ścianę budynku. Cel szybko znikł z pola widzenia uciekając w górę wzgórza. Mimo potwornego upału na całym ciele dostała gęsiej skórki. Rozejrzała się wokoło czy rzeczywiście była tutaj sama. Przez krótki moment mogłaby przysiąc, że czuła czyjąś obecność.

- Arona przyjedź furgonem. – głos kapitana w krótkofalówce wyrwał ją z zamyślenia.


Favela Rocina. Ulica za kawiarnią
20 Września, 12.43


Miguel


Miguel miał więcej szczęścia niż rozumu. Dostał się a zaplecze w akompaniamencie jęków, krzyków i świstu kul. W kuchni minął krępą kobietę leżącą plackiem na podłodze. Nie miał czasu jej się przyglądać. Kopniakiem otworzył tylne drzwi i upewniwszy się, że nikt nie odciął tej drogi ucieczki wybiegł na wąską uliczkę. Nie musiał być jasnowidzem żeby móc z prawdopodobieństwem pięćdziesięciu procent wskazać cel ataku. Był nim albo ten pies albo on. Najgorsze, że dziury w pamięci z poprzedniego wieczoru wciąż nie dawały mu spokoju. Czuł, że dowiedział się o jednej rzeczy za dużo. Czyżby ten alfons był aż tak ważną osobą?

Kiedy pierwsze oznaki spokoju zagościły w jego sercu, Miguel poczuł lodowaty powiew powietrza na karku. To był oddech samej śmierci. Kula dużego kalibru świsnęła nad jego głową rozbijając cegły w murze. Małe odłamki uderzyły w jego twarz. Nie odwracał się. Moment zawahania mógł go kosztować życie. Wbiegł w boczną uliczkę pędząc w górę faveli. Nie zwalniał dopóki mięśnie nóg nie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Przystanął przy kontenerze pełnym śmieci.

Dopiero teraz zauważył, że strzelanina dobiegła końca. Pierwsze pytania zaczęły zakradać się do jego głowy. Kim byli napastnicy? Nie znał ich twarzy, a to mogło oznaczać, że nie należeli do tego samego gangu co on. Prawdopodobnie, bo kto chciałby się go pozbyć? Pewnie mógłby ułożyć jakąś krótką listę nazwisk…

Usłyszał kroki. Ukrył się za kontenerem trzymając nóż w pogotowiu. Za zakrętu wyszło trzech mężczyzn. Jednego z nich, murzyna, kojarzył. Miał na imię Pinto i był wyjątkowo niekumatym kolesiem. Pracował dla Antonia Szewca, człowieka znajdującego się na takim samym szczeblu hierarchii w gangu co Miguel. Przezwisko nie wzięło się z powietrza. Miał kontakty w domach pogrzebowych i sprowadzał narkotyki zaszywając je w ciałach ofiar.

- Musimy znaleźć Miguela. Szef nam nogi z dupy powyrywa jak go nie przejmiemy.

- Chyba, że już jest po nim?

- Tym lepiej dla niego. Szef też by się nie pogniewał.

Przeszli dalej nie zauważając dealera.

Zapachniało mu to zdradą. Należało o tym poinformować oficjalnego przywódcę Przyjaciół, Santiaga, który miał u narkomana dług wdzięczności za lewe informację przekazywane od jakiegoś czasu policji. Miguel wiedział, że lider miał dzisiaj złożyć wizytę Prorokowi, osobie, którą otaczała aura mistycyzmu czy też dobrze nakręcona plotka zapewniająca mu posłuch. Ślepy staruszek potrafił podobno przewidywać przyszłość.


Favela Rocina. Ulica przed kawiarnią
20 Września, 13.24


Latino, USA, Juan

Policja cywilna i pogotowie były już na miejscu. Zebrał się też spory tłum gapiów. Karetki kursowały w powolnym tempie jakby kierowcy liczyli na to, że pacjenci wykończą się po drodze i lekarze nie będą mieli za dużo roboty.
Trójka bandytów siedziała związana i zakneblowana na pacę furgonetki. Kapitan przekazał im informację, że w oficjalnym raporcie nie miało być żadnej wzmianki o więźniach. Ocalały policjant podzieliłby ich los, ale jego koledzy zjawili się wyjątkowo szybko. Nie było sensu wszczynać niepotrzebną bójkę tym bardziej, że koleś z radością dzielił się informacjami. Było to co najmniej podejrzane.

- Celem ataku był niejaki Miguel Jose, lokalny dealer i gnój jakich mało.
– przecierał co chwilę czoło białą chusteczką – Miał przekazać mi cenne informację. Pogrzebał najwyraźniej w mrowisku, którego nie powinien ruszać. Nie zdążył się podzielić swoja wiedzą. Uciekł podczas strzelaniny. Jest dość znany w tej okolicy. Lubi ostry towar i łatwe kobiety, więc najlepiej szukać go po nocnych klubach. Prześle wam jego profil. Znajdźcie jego, a dowiecie się czemu wybuchło to zamieszanie. Tylko proszę, nie zabijajcie go.

Szczerość i bezpośredniość policjanta były powalające. Rozmowa szybko się skończyła i Fontes zarządził szybką naradę.

- Americo, Arona i Riviera macie znaleźć jakieś przytulne gniazdko gdzie będziemy mogli wysłuchać co mają do wyćwierkania nasze ptaszki. Jesteście odpowiedzialni za ich przesłuchanie. My udamy się na najbliższy posterunek. Podrzucicie nas tam. Mam znajomego policjanta, może on pomoże nam ustalić co tutaj się dzieje. Przyjedźcie po nas za trzy godziny. Wieczorem trzeba będzie poszukać tego dealera.

Kiedy grupy rozłączyły się, Juan sprawdził swój telefon. Na ekranie wyświetlił się komunikat o kilkunastu nieodebranych połączeniach i jednej nagranej wiadomości. To jego dziewczyna bezskutecznie próbowała się z nim skontaktować.

Odsłuchał wiadomości:

- Kochanie. – drżący głos Cathrine wcisnął go głębiej w fotel. – Jestem w szpitalu świętego Pawła. Proszę przyjedź jak najszybciej. Nie mogę czekać do wieczora. Tak bardzo cię kocham.
 
mataichi jest offline