Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2011, 19:33   #18
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Czwartek, 27 październik 2016. 07:21 czasu lokalnego.
Okolice Winthrop, gdzieś w górach stanu Waszyngton.



MONTROSE, THOMSON, JILEK, WILLIAMS

Ciężko stwierdzić, co w takich chwilach jest pierwsze. Huk czy błysk?
Lufa karabinu M-16 rzygnęła ogniem, celując całkiem dokładnie. Thomson miał dużo czasu, od chwili jak pierwszy z nieproszonych gości przekroczył próg, zupełnie nie rozróżniając czarnej plamy na tle czarnego korytarza. Światło latarki idącego dalej mężczyzny nie zdążyło dokładnie oświetlić wnętrza, gdy detektyw pociągnął za spust. Nie miał wielkiego doświadczenia z bronią długą, ale wystarczającą sprawność strzelecką, aby trafić dokładnie. Krew trysnęła z rany, a trafiony wrzasnął. A może wrzasnęli obaj, waląc się na podłogę. Obaj bez świadomości, a jeden nawet bez życia.
Nie było litości w tej walce, krótkiej, brutalnej i gwałtownej.
Drugi z facetów pociągnął serią z szybkostrzelnego uzi, orając kulami ścianę i okna, które pękały z trzaskiem. Ostatni z nich, ten przysadzisty, odepchnął dziewczynę tak mocno, że ta odbiła się od samochodu i padła na ziemię nieprzytomna. Uniósł swój rewolwer i było to ostatnie, co udało mu się zrobić.
Nawet nie zobaczył cienia w ciemnościach, który wyskoczył na niego od drugiej strony i wbił mu nóż w serce, a potem dla pewności poderżnął jeszcze gardło. A wszystko to wciąż w kakofonii strzelającego zupełnie na ślepo faceta, który zdążył pozbyć się ze swojego magazynka ze dwudziestu kul, zanim sam dostał, powalony na ziemię i unieruchomiony na zawsze. Trzech ćpunów z chęcią zabawy.
Teraz najpewniej nie uważali tego już za zabawne. W zasadzie nic nie uważali.
O dziwo dwójka przeżyła. Facet był nieprzytomny, na prawym ramieniu miał ranę od kuli, która otarła się o niego, zanim trafiła w wielkiego bydlaka ze strzelbą znajdującego się z tyłu. Thomson nie za bardzo się cackał. Co ciekawe, mężczyzna ten miał na sobie kurtkę ze znakiem Umbrelli, szczegółem, który rzucił się w oczy wszystkim. Tyle, że nic więcej najwyraźniej nie łączyło go z tą organizacją. Tylko kurtka. Przypadek?
Z dziewczyną było gorzej. Jej twarz była jednym wielkim siniakiem, zakrwawionym na dodatek. Rozbita warga, podbite oczy, ubranie w strzępach. A w oczach strach i szaleństwo, być może efekt narkotyków. W wozach znaleźli jeszcze kilka działek koki i spory worek trawki, nie licząc krwi i ogólnego syfu. Potem zgasili ich silniki i wyłączyli światła.
Trzeba było też zaciągnąć ciała do jakiegoś rowu.
Śmierć w dużej mierze przestała szokować. Stawała się częścią życia.


JORGENSTEN, GREEN, CARTER

Strzał był sygnałem.
Strzał starego Indianina, z broni, której nigdy w życiu nie trzymał w coś wielkości pudełka chusteczek, praktycznie niewidocznego w ciemnościach nocy, mimo, że nie strzelał przecież z dużej odległości. Pocisk poleciał gdzieś w pustkę, lufa poszła w górę a obojczyk uderzony kolbą zabolał, wywołując mimowolne stęknięcie. Nie był złym strzelcem. Tylko warunki były złe. I decyzja, tak, decyzja też nie należała do najlepszych. Szybkie szkolenie nie uwzględniało tej partii na temat odpalania ładunku.
Ale strzał wystarczył.

Patrolujący drogę ludzie najpewniej nie zauważyli błysku, albo nie do końca potrafili go zlokalizować i było to najpewniej wyjaśnienie tego, dlaczego Michael jeszcze żył. Prawie natychmiast po wystrzale zabłysnął halogen, omiatając krzaki i drzewa strumieniem światła. Nie było czasu i możliwości na dalsze strzelanie, obaj Indianie rzucili się do ucieczki i już chwilę później ścigani byli ogniem z broni automatycznej. Ludzie po drugiej stronie rzeki także włączyli światła, przyłączając się do polowania.
Jorgensten nie czekał dłużej. Jeśli chcieli przejechać to była jedyna szansa. Czerwoni lepiej czy gorzej, ale odciągali pilnujących drogi i Swen nie miał zamiaru tego nie wykorzystać. Wcisnął gaz do dechy, mijając zakręt i zatrzymując się przed barykadą. Światło obrotowego halogenu skierowane było w drugą stronę. Jeszcze w trakcie jazdy nacisnął przycisk na detonatorze, a nowoczesny sprzęt okazał się niezawodny. Rozsadził jednakże nie most, a jakieś drzewo, nie robiąc nikomu krzywdy, ale zmuszając nagle widoczne dwie sylwetki do rzucenia się na ziemię. Obie zbiegły już z drogi.

Indianie, chociaż mogli nie mieć pojęcia skąd wzięła się eksplozja, nie zastanawiali się nad tym głębiej. Zwłaszcza Dean, który chwycił ojca i pociągnął do zatrzymującego się przed blokadą Humvee. Widzieli dokładnie jak Jorg wypada z wozu i ciska coś w stronę stojących samochodów, a Goran jednocześnie ostrzeliwuje teren, kryjąc kumpla. Czerwoni wpadli do środka w tej samej chwili, w której Jorgensten znów nacisnął pedał gazu. Ale nie wszystko poszło tak jak chciał, rzucony ładunek nie wybuchnął, Być może zapalnik wypadł, w końcu nie był to ręczny granat, przystosowany do tego typu zastosowań. Nie czas było się nad tym zastanawiać, zwłaszcza, że jedna sylwetka z lasu zaczęła ich ostrzeliwać, a nie byli trudnym celem. Jedna z kul zrykoszetowała po masce, inna zostawiła ślad na kuloodpornej szybie. Wóz nabierał szybkości. Jugol pruł z karabinu, ale jego celność pozostawiała wiele do życzenia, gdyż kierowca przejeżdzał poboczem, a całym Humvee rzucało na wszystkie strony. Przebili się jednak, spychając nieco na bok terenowy samochód, należący najwyraźniej do policji. Szybko oddalali się od barykady, ale w końcu most wciąż był cały.

Czerwoni zdążyli powiedzieć, co tam zobaczyli, ale nie miało to teraz większego znaczenia, bo zmienić i tak już nic nie mogli. Przez most bowiem przejechał wojskowy samochód, z piskiem opon wjeżdżając na drogę niewiele za nimi. Ich ckm rzygnął ogniem, zmuszając Gorana do schowania się a opancerzenie Humvee do wykazania się swoimi możliwościami.
Wytrzymało. Przynajmniej na tyle, by wciąż mogli jechać. By wciąż żyli.
Jorg wyczuwał na kierownicy, że w coś jednak musieli trafić. Ale był lepszym kierowcą. Znacznie lepszym. Wystarczyło tylko kilka krętych, górskich zakrętów, aby zostawili pogoń z tyłu. A po kilku kolejnych zniknęły im z oczu także światła goniących ich żołnierzy.

Tym razem zdecydowanie potrzebowali już odpoczynku. Oni i samochód. Stary Indianin wskazał drogę, którą pamiętał jeszcze z dawnych czasów, a niedaleko której stały samotne, wypoczynkowe domki. Jednocześnie musiał opatrywać bark swojego syna, którego drasnęła jakąś kula. Goran klął na bolącą nogę, Green najwyraźniej znów stracił przytomność. Minęli Jezioro Roger'a i po kilku kilometrach zjechali w boczną dróżkę. Domki, które tu stały, zamieszkane bywały tylko wiosną i latem.


MONTROSE, THOMSON, JILEK, WILLIAMS

Noc przyniosła jeszcze dwa dalekie wybuchy, z trudem przebijające się przez szum deszczu. Żadnych już samochodów, żadnych innych większych problemów. Ranek przychodził z trudem, świt nie rozjaśnił otoczenia. Dopiero po szóstej zrobiła się szarówka. Chmury nie przesunęły się, gwałtowniejszy przez chwilę deszcz znów zmienił się w mżawkę. Ogień z kominka z trudem ogrzewał pomieszczenie, w którym wszyscy już prawie się obudzili. Człowieka w kurtce Umbrelli oraz dziewczynę umieścili w innym pokoju, nie zamierzając zaufać im zbyt wcześnie, a być może nawet w ogóle.
Boven siedziała już z Jilekiem, odpowiadając na jego pytania i kwestie, które poruszył. Nie chciała jednakże przebywać z nim w jednym miejscu zupełnie sama, dlatego i inni mogli słyszeć tę rozmowę. Nie zdziwiły, nie przestraszyły ani nie wpłynęły na nią w żaden inny widoczny sposób słowa wypowiedziane przez Jacquelyna.
- Stiegler był szychą. Ja byłam tylko pracownicą. Nie wiem, gdzie go teraz szukać. Znam tylko kilka laboratoriów, w trzech byłam sama. Te, w którym mnie spotkałeś, znajdowało się najbliżej Sydney, było też tajne i doskonale zabezpieczone. Nie mam pojęcia jak udało ci się uciec, bo nie uwierzę, że cię wypuścili. To nieważne. Nie wiem też czy wiesz, ale pracowałam nad szczepionką na wirusa. Udało mi się opracować częściową, na więcej nie starczyło czasu. Weszli czyściciele. Dlatego też nie wiem do czego dąży Umbrella i chcę tylko przed nią uciec. Nie wygrasz z kimś takim, ich jest za dużo, na całym świecie!
Mówiła coraz głośniej i bardziej chaotycznie, wracając najwyraźniej wspomnieniami do tych chwil. Przerwała nagle, uspokajając się.
- Znam położenie jeszcze trzech czy czterech placówek. Na jedną natrafiliśmy wczoraj przez przypadek. Tu w tym rejonie są jeszcze przynajmniej dwie, nigdy jednak nie byłam dopuszczona do informacji o tym. W samym stanie Waszyngton zrobili ich jednak bardzo dużo, podejrzewam, że tutaj bardzo łatwo je ukryć. Wieczna pokrywa chmur, lasy, góry...
Potrząsnęła głową, nerwowym ruchem splatając włosy w kucyk i przecierając twarz.
- Stiegler może być wszędzie. Mogli go już nawet zlikwidować, jeśli uznali za szkodliwego, tak jak mnie. Miałam szczęście. Ostatnio widziałam go może z miesiąc temu, potem już nie. Pracował głównie w tajnym ośrodku przy Sydney. Być może wciąż tam jest - wzruszyła ramionami. Nie interesował jej tak jak Jileka. - Poza nim znałam jeszcze dwóch naukowców. Pierwszy pracował tam gdzie ja, ale nie udało mu się wydostać. Drugi natomiast był cieniem Stieglera - prowadził jakieś własne eksperymenty, ale zawsze widziałam go w okolicy. Nazywał się Marek Aleksandrowicz, Rosjanin z tego co pamiętam. Nie wiem czy to on kontrolował Stieglera, czy na odwrót. Ale jego widziałam dzień przed wybuchem epidemii, chociaż tylko przelotnie. W moim laboratorium pracowano tylko nad szczepionką, dlatego nie znam ich wielu. Ta część pracy była najwyraźniej znacznie mniej dla nich istotna.
Nie odniosła się do tych opisowych wizji rozwalania głowy przez ołowianą kulkę.

Williams i dziewczyna obudzili się niemal w tym samym czasie. Ten pierwszy czuł, że to nie była najwygodniej spędzona noc, a głowa łupała niemal tak samo mocno, jak ramię. Zabandażowane, a więc ci, którzy byli w motelu, nie chcieli jego śmierci, przynajmniej nie bez ewentualnego zadania kilku pytań. Świadomość przychodziła powoli, tak samo wolno budziły się zmysły. W pokoju było okropnie zimno, a jego zakryto tylko rzuconym niedbale kocem. Bardzo litościwi to oni także nie byli.
W końcu do środka weszła kobieta, a chwilę potem mężczyzna. O ile ta pierwsza była ładna, najwyraźniej też zgrabna, w wieku około trzydziestki, to facet wyglądał na zmęczonego życiem pięćdziesięciolatka. Tyle, że najwyraźniej umiał obchodzić się z bronią, której Robert nie mógł nie zauważyć. Leżąca na drugim łóżku dziewczyna krzyknęła i wycofała się w kąt, obejmując nogi ramionami.
- Dajcie mi odejść..! Nikomu nie powiem, tylko mnie puśćcie...
Kobieta uciszyła ją gestem, ale facet zignorował. Thomson skupił się bowiem tylko na obcym w kurtce Umbrelli.
- Co tu robisz i dlaczego to nosisz?
Wskazał na znaczek parasolki.
Nadszedł czas pytań i czas odpowiedzi.Oraz czas decyzji.
Noc przestała już ich chronić, a samochody i ziemia obok nich pokryte były pływającą w kałużach krwią.


JORGENSTEN, GREEN, CARTER

Przygotowane i zabezpieczone drewno do kominka bardzo pomogło przetrwać resztę nocy, zwłaszcza rannym. Mróz złapał dość solidnie, a miejsce to co prawda nie było przystosowane do przyjemnego spędzenia zimy, ale dla nich przecież było tylko chwilowym przystankiem. Pościg zgubili, nikt nawet nie przejeżdżał przez tutejszą drogę przez resztę nocy, którą spędzili na odpoczynku, zmianie opatrunków i nałykaniem się tych leków, które posiadali.
Mieli też trochę do zrobienia. Humvee nie nadawał się już do komfortowej jazdy - trafiło go przynajmniej ze trzydzieści kul, w tym większość z dużego kalibru. Tył wytrzymał tylko dlatego, że nie miał szyby, ale ścigający ich wojskowi trafiali także w boki wozu, gdy brali ostrzejsze zakręty. Z jednej strony z szyb pozostała tylko pajęczyna pęknięć, ziały w nich także ze dwie dziury - szczęśliwie pociski nie trafiły nikogo w środku.
Niestety nie ominęły natomiast jednego z kół, które teraz przedstawiało koszmarny widok. Guma była poszarpana i trzymała się już resztkami - jeszcze kilka kilometrów po górskich drogach a rozpadłaby się sama. Co gorsza, umieszczone z tyłu koło zapasowe, dostało przynajmniej kilka razy. Silnik uniknął zniszczeń, zabezpieczony wystarczająco dobrze i nie ostrzelany z przodu. A do karabinu na dachu zostało może jeszcze z czterdzieści nabojów na ostatniej taśmie.

Dzień nie zapowiadał się więc lepiej od poprzedniego. Aby zajechać gdzieś dalej potrzebowali naprawy lub innego wozu. Ranni natomiast potrzebowali opieki. Zanim rozwiązali te problemy, zadzwoniła komórka Greena. Zdziwiony Murzyn odebrał, choć dzwoniący numer należał do kategorii "zastrzeżonych".
- Słuchaj uważnie. Wiemy, że nie ma z wami Boven. Proponujemy wymianę. W zamian za waszą pomoc, oferujemy usługi dobrego chirurga, leki najnowszej generacji a także sprzęt jaki sobie zażyczycie. A po jej wykonaniu coś więcej. Jeśli jesteście zainteresowani, spotkajmy się dziś w Conconully, w Sit'n Bull. Ktoś będzie tam na was czekał. Nie zwlekajcie.
Połączenie urwało się. Conconully pamiętali dobrze z map, bowiem to była najbliższa osada na południowy-wschód od miejsca, w którym się znajdowali.
 
Sekal jest offline