Wątek: Cena Życia III
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2011, 15:36   #20
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Sam przejazd przez most Green pamiętał, jak przez mgłę.
Strzały, huk kul walących o pancerz humvee, ryk silnika zmuszanego do działania na krawędzi wytrzymałości.
Przezornie przypięty pasami ranny, gorączkujący i wyczerpany Green pamiętał, jak szarpało nim na boki, jak Goran coś krzyczał, jak Indianie pojawili się niczym duchy. Wszystko to wydawało cię czarnoskóremu mężczyźnie złym snem. Zrodzonymi z gorączki majakami.
Może tak było dla niego lepiej. Może odbiór przerażającej sytuacji jak sensacyjnego filmu dawał mu wewnętrzny spokój. Pod koniec ogniowej przeprawy, kiedy kierowca brał ostro kolejny zakręt, Green zasnął.

* * *

Obudził się chwilę później. Wokół było ciemno i cicho. Tak ciemno i cicho, jak tylko potrafi być nocą w puszczy. Żadnych świateł. Nawet te w ich pojeździe zostały zgaszone.

- Rusz tyłek – to był Goran. Mówił do Greena. Chciał chyba, aby ten opuścił samochód.

Ciemnoskóry biznesmen wyszczerzył do niego zęby, niezgrabnie odpiął pasy, otworzył drzwi i zadrżał, kiedy owiało go zimne, górskie powietrze. Kuląc się w sobie, Green sięgnął po bagaż podręczny i spoglądając na jednego z Indian poprosił go o pomoc. Na szczęście ten usłyszał i wsparty na jego ramieniu Green doczłapał do małego, górskiego domku turystycznego, podobnego do tego, w jakim sam zamierzał spędzić tydzień urlopu.

- Dzięki – wymamrotał John, kiedy już znalazł się bezpiecznie na solidnym, turystycznym tapczanie. Nie miał sił na wiele więcej. Po prostu siedział, aż troszkę ochłonął.

Większość zajęła się rozpalaniem ognia. Green znał takie miejsca. Wstał więc, z wysiłkiem, podpierając się ściany i wszedł do bocznego pomieszczenia. Tam znalazł skrzynię, której szukał. Po kilku minutach udało mu się ją otworzyć i przekręcił zawór. Wrócił do aneksu kuchennego i powolnymi, niezgrabnymi ruchami przeszukał szafki. Znalazł kilka zapomnianych zupek turystycznych, kostki bulionowe, kawę „trzy w jednym” i troszkę naczyń. Wyjął mały garnek, odkręcił dwie wody mineralne zabrane na ostatnim postoju i napełnił nimi naczynie. Potem zapalił gaz pod małą kuchenką turystyczną. Butla zapewne była prawie pusta, ale na dzisiaj powinno im go starczyć. Postawił garnek z wodą na gazie, wyjął kubki. Poczekał, aż woda zagotowała się i prawie wypuszczając garnek z osłabionych rąk, nalał wrzątku do kubków. Potem wsypał do nich zawartość saszetek, a w dwóch ostatnich rozpuścił kostki rosołowe i zupki.

- Ludzie – powiedział do reszty, którzy rozpalili ogień w kominku. – Gorące napoje.

Wziął jeden kubek z bulionem i ostrożnie podreptał z nim w stronę łóżka turystycznego, na którym wcześniej siedział. Otulił się znalezionym kocem i popijając cienką „zupkę” połknął kilka tabletek na swoje choroby, dodał do tego sporą porcję środków przeciwgorączkowych i oparty o ścianę, szczękając zębami spróbował chwilę odpocząć.

Na razie nie myślał o planach na jutro. Chciał przetrwać noc. Nie pomoże rodzinie, jeśli sam rozsypie się w kawałki. Musiał przetrwać, co jednak nie było zadaniem łatwym. Nie rozmawiał z nikim. Miał nadzieję, że zrozumieją, dlaczego. Nie chodziło nich, lecz o to, że oszczędzał siły. Green nie łudził się. Potrzebował fachowej pomocy. W polowych warunkach, z prowizorycznym opatrunkiem, prędzej czy później jego organizm się podda. Złapie zapalenie płuc czy inną chorobę i umrze. Tak po prostu. Musiał znaleźć lekarza. Planował o tym porozmawiać rano ze Swenem i resztą. Teraz jednak musiał odpoczywać. Dokończył pseudo bulin, otulił się kocem i położył spać. Sam nie pamiętał, kiedy przyszedł sen.


* * *

Obudził się spocony i wyziębiony o brzasku. Reszta już nie spała. Krzątali się po domku i na zewnątrz i Green dołączył do nich. Czuł się odrobinę lepiej, ale wiedział, że rankiem gorączka zawsze była mniejsza.

Dopiero w blasku bladego brzasku mógł ocenić, jaki fart mieli wczorajszej nocy. Ich humvee wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy. Jakby wjechał w zasadzkę talibów, gdzieś na dalekim Bliskim Wschodzie, gdzie amerykańscy chłopcy tyle lat przelewali krew w obronie demokracji.
Green pokręcił słabo głową. Nie był mechanikiem, ale wydawało mu się, że w tym stanie samochód długo nie pociągnie. Zapewne – znając ich pecha – humvee rozkraczy się gdzieś w środku gór i będą zmuszeni zapierniczać z buta do samego Bostonu.
Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli, ale nic nie powiedział. Nie chciał siać defetyzmu, bo morale grupy i tak było nie najlepsze.

Kiedy zadzwonił telefon Green o mało nie dostał zawału. Odebrał najszybciej jak potrafił, modląc się, by była to wiadomość od jego bliskich. Miał nadzieję, że usłyszy głos żony, mówiącej mu o tym, że są bezpieczni na łodzi i że martwią się o niego.

Ale zamiast jej głosu usłyszał obcego mężczyznę mówiącego:

- Słuchaj uważnie. Wiemy, że nie ma z wami Boven. Proponujemy wymianę. W zamian za waszą pomoc, oferujemy usługi dobrego chirurga, leki najnowszej generacji a także sprzęt jaki sobie zażyczycie. A po jej wykonaniu coś więcej. Jeśli jesteście zainteresowani, spotkajmy się dziś w Conconully, w Sit'n Bull. Ktoś będzie tam na was czekał. Nie zwlekajcie.

Połączenie urwało się. Przez chwilę Murzyn spoglądał na telefon, jakby chciał zrozumieć, co tutaj tak naprawdę się stało.

Conconully pamiętał dobrze z map, bowiem to była najbliższa osada na południowy-wschód od miejsca, w którym się znajdowali.

- Swen – powiedział Green chrapliwym głosem kierując swoje słowa do człowieka, którego darzył największym zaufaniem z grupy. – To chyba była Umbrella. Szukają tej lekarki, co zostawiła nas w moteliku. Chcą spotkać się w Conconully, w Sit’n Bull. Oferują pomoc lekarzy i sprzęt. To pewnie pułapka. Ale ... – Murzyn zawahał się – Ale bez pomocy lekarskiej nie mam szans. Chcę się z nimi spotkać. Pogadać. Potrafię negocjować. Nawet z takimi skurwysynami powinienem dać sobie radę. Ten koleś mówił do mnie w liczbie mnogiej. Więc chyba brał i was pod uwagę. Chcą naszej pomocy. A my potrzebujemy kilku rzeczy. Pytam krótko. Ryzykujemy? Czy nie? Ja jestem gotów pojechać na spotkanie. Tylko ... Sam pewnie nie dam rady, no i nie mam samochodu.

Green musiał chwilę odpocząć po tej tyradzie. Usiadł na zimnej ławeczce pod domkiem.

- Wchodzicie w to? Swen? Goran?

Nie kierował słów do Indian, bo ich dwóch chyba tajemniczy pracownik Umbrelli nie brał pod uwagę. Chociaż, kto wie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 16-11-2011 o 17:47.
Armiel jest offline