Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-10-2011, 19:31   #16
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
przeklejone z docka - 1

Pod autem leżał mężczyzna. Nawet w nikłym świetle latarni jakie ze sobą zabrali widać było, że ubranie jakie miał na sobie było dobrej jakości. Doktor Bennett podawszy latarnię pierwszej lepszej osobie, oczywiście nie była nią pani Kemep, schylił się by sprawdzić czy człowiek ów żyje.
- Nie żyje. - Oznajmił z zimnym profesjonaliznem.
- To nasz poszukiwany, ten którego rzekomo porwało skrzydlate coś?- Rudolph był trochę rozczarowany i zdezorientowany rozwojem wypadków. Oczekiwał raczej rozszarpanych zwłok w wąwozie, jakiejś mitycznej istoty z podań a miał banalny wypadek z udziałem automobilu. “Skoro nie żyje to nic tu po nas” przeszło mu przez myśl i zaczął w znudzeniu wpatrywać się w ciemność.
Słowa te zarówno Aisha jak i były dyplomata przyjęli z chłodnym spokojem. Widok trupa nie wywołał na twarzy Hinduski żadnego przerażenia. Co prawda, Roger jak przystało na dyplomaty winien mieć nerwy na wodzy. Ale stoickie przyjęcie tej informacji, świadczyły o oswojeniu się arystokraty ze śmiercią i widokiem trupów. Podobnie, jak jego asystentki.
Nowo przybyłych sir Roger powitał jedynie skinięciem głowy. Burzliwy “dosłownie i w przenośni“ wieczór w lesie, to nie czas i miesjce na zapoznawcze rozmowy.
Twarzy denata widać nie było, gdyż górna część ciała znajdowała się pod pojazdem. Nie mając nic więcej do roboty przy mężczyźnie leżącym na drodze zaczął oglądać pasażerów auta. Im w zasadzie nic nie było.
Pozostali zaczęli rozglądać się po okolicy. Szybko dostrzeżono wywrócony powóz. A po chwili usłyszano i cichy jęk dochodzący stamtąd.
Nie pozostało nic innego, jak ruszyć w kierunku powozu. Na piechotę. Swego wierzchowca Roger oddał pod opiekę Aishy, podczas gdy sam ostrożnie szedł rozglądając się dookoła.
Jęki przy powozie całkiem zbiły Rudolpha z tropu.
- Nastepny umarlak?
-Jeśli tak, to go widać nie powiadamiono, że już nie żyje.- stwierdził z lekkim uśmiechem arystokrata.
Julia, choć lekko oszołominona opuściła automobil o własnych siłach. Rzuciła przelotne spojrzenie na twarze otaczających ją ludzi ale zaraz wzrok jej przykuł tkwiący pod kołami trup.
- Ja tego nie zrobiłam - wyrzuciła z siebie wyjaśniająco, choć jej ton zdradzał poddenerwowanie. Zbliżyła się do Jamesa i cioteczki Viki szukając jakoby wsparcia w ich potwierdzeniu faktów. - Sami widzieliście, ktoś wyskoczył na drogę ale go wyminęłam. Ten trup to nie moja zasługa.
Wyjęła z kieszeni białą jedwabną chusteczkę i przetarła drobne draśnięcie nad łukiem brwiowym. W momencie kolizji porządnie zderzyła się z kierownicą i przez moment zobaczyła gwiazdy, a zasadzie cały rozedrgany gwiazdozbiór plam światła.
- Szlag... - zaklęła pod nosem nie przejmując się zbytnio, że przecież damom to nie przystoi. - Obawiam się ciociu, że nigdzie dalej nie będziemy już w stanie ciocię podwieść - słowa, choć grzeczne, zabrzmiały cierpko i zajadle.
Strasza magini przyjrzała krytycznie na młodszą i na jej brata. Poprawiła swoją suknię i ruszyła w kierunku mężczyzn.

Przewrócony powóz leżał na poboczu. Z latarniami w ręku za sir Attenboroughem ruszyło dwóch wojskowych. Pod pojazdem leżał odziany w czarną pelerynę siwiejący mężczyzna. Dyszel przygniatał mu nogę.
- Doktorze. - Odezwał się pułkownik Chisholm.
Pan Bennett podszedł do stojących mężczyzn.
- Więcej światła. - Zakomederował.
Zaraz też pośpiesznie przyniesiono więcej latarni. Doktor sprawdził puls mężczyzny.
- Słaby, ale jest. - Ręką starał się namacać czy poszkodowany odniósł jakieś większe obrażenia. Po chwili zaklął szpetnie strząsając jednocześnie coś z ręki.
- Trzeba będzie unieść dyszel i wysunąć spod niego biedaka.- rzekł sir Roger niejako “przejmując” dowodzenie.-Doktorze Bennett wysunie pan spod niego poszkodowanego, nie powodując kolejnych obrażeń?
Doktor potrał ręką czoło, co spowodowało roztarcie na nim krwawo-ziemistej mazi.
- Możemy spróbować. - Odparł w końcu.
-Panowie?- to pytanie było raczej retoryczne ze strony Rogera, który już zaczął sprawdzać czy uda się podnieść powóz.
To rzeczywiście, było pytanie retoryczne, gdyż obaj wojskowi kiwnęli tylko głowami i zajęli dogodne pozycje przy wywróconym powozie.
- Na co czekacie. - Pani Kempe zwróciła się do swoich towarzyszy. - Trzeba im pomóc. - W zasadzie to mówiła do James.
Lord Darlington otrzeźwiony słowami starszej pani zakasał zaraz rękawy eleganckiego surduta i dołączył do mężczyzn. Co dziwniejsze w jego ślady poszła także jego siostra, która dysponowała może wątpliwymi pokładami siły ale zawsze ciężko radziła sobie z bezczynnością.
- Na trzy - powiedziała tonem niemal dyktatorskim.*
Ale podziałało. Mężczyźni nawet niezaprotestowali. Powoli unieśli dyszel do góry. Doktor począł wyciągać uwięzionego, który na ten zabieg odpowiedział krzykiem bólu. Cała operacja nie trwała zbyt długo. Rannego odciągnięto a ciężar puszczona z głuchym łoskotem.
Doktor ponownie dokonał oględzin ofiary i ponownie zaklął nie zwracjąc uwagi na towarzystwo dam.
- Biedak ma zmiażdżoną nogę. - Zaczął swój wywód. Z naukowego bełkotu jaki wydobył się z jego ust, wynikało że nie jest dobrze. Stracił dużo krwi. Lekarz starał się jak mógł zatamować krwawienie.
- Tu już mi nie pomożecie. - Zwrócił się do porucznika i kapitana.
- Panowie. - Rao machnął ręką. - Myślę, że powinniśmy poszukać młodzieńca.
-Może załadujmy rannego na samochód i ktoś odwiezie go do Oakspark?- zaproponował Roger spoglądając na Julię. Bo kto inny mógł.
Samochód był, to prawda. Nawet ładny był. Światła lamp odbijały się jego karoserii. A kropelki wody rozpraszały je i załamywały dając złudzenie drogocennych kamieni. I to wszystko. Bo automobli był w tej właśnie chwili nie sprawny. Uderzył kołem o coś twardego i uszkodził je.
- Nie ma mowy. - Doktor Bennett zaprotestował. - W tym stanie nie przeżyje transportu. Nie przeżyje też jeżeli tu zostanie.
- Doktorze? - wtrąciła się Julia z cieniem zatroskania w głosie. - Moglibyśmy zmienić koło w samochodzie ale to potrwa. Niemniej transport samochodem wydaje się i tak bezpieczniejszy niżby któryś z panów miał przerzucić go przez koński grzbiet. Proszę robić co w pańskiej mocy aby uratować biedaka a tymczasem ja i mój brat zajmiemy się przywróceniem automobilu do stanu używalności.
-Ona ma rację doktorze. Nie mamy wyboru w tej materii.- rzekł sir Roger, spoglądając po wszystkich.- Załadujmy biedaka do wozu, a potem ruszajmy dalej. -Aisha... pomożesz, przy opiece nad rannych, gdy panna...- spojrzał na Julię i spytał przepraszającym tonem.- Czy mogę poznać pani imię? Chyba nie byliśmy sobie przedstawieni.
- Naturalnie. Julia Darlington - kobieta wyciągnęła serdecznie dłoń i uścisnęła stanowczo i po męsku dłoń Rogera. - A to mój brat. Lord James Darlington.
-Sir Roger Attenborough, a to moja asystentka Aisha.- przedstawił hinduskę. Po czym zwrócił się do niej.- Aisho pomożesz pannie Darlington.
Widać było, że nie była chętna porzucić tą wyprawę, niemniej nie miała wyboru. Z lekką niechęcią Aisha skinęła głową na zgodę.

Rudolph westchnął cicho. To co miało być popołudniowym piknikiem połączonym z polowaniem, zmieniło się w wieczorno-nocną wyprawę ratunkową. Był już myślami w domu w swoim ciepłym łóżku. Za dużo ludzi, za dużo nieszczęść. “Beksa miała rację, nie znajdę tu swego przeznaczenia.” Zdawało mu się, że słyszy w głowie jej chichot.
Kolejna błyskawica rozcięła niebo, a potem jeszcze jedna i jeszcze jedna. Z tym, że ta ostatnia za cel wzięła sobie konia przepięknej towarzyszki sir Rogera. Wystarszone zwierzę najpierw stanęło dęba. O dziwo siedząca na nim kobieta zdołała się jakoś utrzymać w siodle. A następnie pogalopowało w las.
Wyładowanie sprawiło, że przypadł do ziemi. Wisząca do tej pory na ramieniu strzelba spadła w błoto. Zorientowawszy się, że nic mu sie nie stało wstał i z wśiekłością podniósł leżącą na brudnej, mokrej ziemi broń. Wiedział z własnego doświadczenia jak łatwo rdzewieje i jak trudno ją potem doczyścić.Słysząc tętent odwrócił się za “uciekającą” Aishą. Skrzywił się z niesmakiem.
- Kolejny ranny? - powiedział nie bacząc na przykrość jaką może sprawić sir Rogerowi - Galopowanie nocą po lesie może skończyć się w najlepszym wypadku guzem.
Skulony odruchowo pod wpływem huku Roger zaklął cicho pod nosem. Po czym wskoczył na swego wierzchowca, a raczej energicznie wlazł. I ruszył za “uciekinierką mimo woli”. Nie mógł przecież zostawić jej samej w takiej sytuacji.

- To my się zajmiemy wozem - Julia jakoby korzystając z zamieszania pociągnęła brata za rękaw i obeszli automobil z przeciwnej strony.
Kobietawskoczyła na tył wozu gdzie znajdowały się zapasowe części i nie zważając na swoją nieskazitelnie białą bluzkę chwyciła oburącz koło i poczęła taszczyć na zewnątrz. Pochyliła się nad Jamesem a ten majstrował coś zawzięcie przy podwoziu. Reszta towarzystwa odgrodzona całą szerokością samochodu nie mogła dojrzeć szczegółów, usłyszeli jenak szczęk używanych narzędzi i leniwe pogwizdywanie mężczyzny, który na przemian nucił, pomrukiwał i poświstywał. Jeżeli w tej sytuacji uciekanie się do muzyki, nawet niespecjalnie radosnej, było nie na miejscu to lord Darlington nic nie robił sobie z tego faktu. Nie minęło dużo czas kiedy wydawało się, że skończył. Ci, którzy znali się na rzeczy i przyszło im kiedyś zmieniać koło mogli się zadziwić tempem. Pan Darlington pobił chyba właśnie światowy rekord w tej materii prawdopodobnie uskrzydlony adrenaliną podsycaną przez ową chwilę.
Zużytą oponę i skrzynkę z narzędziami wrzucił na tył wozu i dyskretnie przykrył całość plandeką. Roztarł brudne od kurzu i smaru ręce i oświadczył rzeczowo.
- Gotowe. Doktorze, czy możemy przenieść rannego?
W międzyczasie porucznik z pułkownikiem i panem Cronje zajęli się oględzinami wywróconego wozu. Jakoś tak szczęśliwie Rao odciągnął ich od pozostałych. Coś dużego musiało uderzyć z boku w pojazd. Świadczyło o tym wgłębienie. Dodatkowo dach powozu rozerwany był. Ślady można byłoby porównać do wileki pazurów. Na trawie nie było też widac śladów, któe z pewnością pozostałyby po tym jak przwerócony wóz sunąłby do tego miejsca. Tak jakby ktoś go tam zwyczajnie położył, wziąwszy go wcześniej z drogi. Ale być może w dziennym świetle wszystko wyglądać będzie inaczej.
“I lepiej żeby wyglądało inaczej” przemknęło Rudolphowi przez myśl. Świadomość, że w pobliżu kręci się bestia o takich rozmiarach nie wpływała wcale na niego krzepiąco. Korciło go żeby wejrzeć w bliską umbrę. Może tam znalazłby więcej informacji, lub jakiś duch zechciałby pomóc, jednak środek akcji ratunkowej i obecność śpiących temu nie sprzyjały.

Pani Kempe ukląkłszy przy doktorze i nieprzytomnym woźnicy.
- Jeszcze chwila. - To ona a nie Bennett odpowiedziała pannie Darlington.
Olbrzymia emanacja mocy, tuż koło ich nosa, sprawiła, że niemal wszyscy zamarli na chwilę. Po za pułkownikiem Chisholmem, który dziwnie się popatrzył na swoich towarzyszy.
- Co jest?? - Zaczął się rozglądać.

- Julia??- James pociągnął siostrę za rękawa. - Nasz trup. - Wskazał na miejsce gdzie powinno leżeć ciało. Ale ciała tam już nie było.
- Gdzie on się podział? - to były jedyne słowa, które zdołała z siebie wykrztusić Julia. Spojrzała oniemiała na towarzyszy, którzy przecież musieli coś widzieć gdy oni zajęci byli zmianą koła. - Pani Kempe? Doktorze Benett? Przecież nie mógł po prostu wyparować!
- Widać mógł- Rudolpha aż świerzbiły ręce żeby przeprowadzić odpowiedni rytuał, ale znów obecność postronnych wiązała mu ręce. Poza tym nie musi chyba rozwiązywać wszystkich problemów świata. W głowie usłyszał ciche westchnięcie zrezygnowanego awatara.
- Jak to go nie ma. - Cioteczka Viki podniosła się. - Co ty dziewczyno opo...- Trupa nie było. Co spowodowało zmieszanie, wręcz konsternację u starszej damy.
- Gotowe. - Doktor Bennett podniusł się. - Można go przenieść. - Za zdziwieniem patrzył to na panią Kempe, to na rodzeństwo Darlingtonów. Z niemym zapytaniem na twarzy “O co chodzi?”
- Trup Bennett. Trup zniknął. - Wyjaśniła mu cioteczka odzyskawszy w końcu głos.
- Przecież... sam go badałem... on nie żył.

 
liliel jest offline