Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2011, 14:14   #19
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Aoife nie miała problemów ze znalezieniem starszego pana. Zobaczyła go gdy wchodził do gabinetu. Po cichutku, na paluszkach zakradła się za nim. Wsadziła stopę w zamykające się drzwi. Cicho je otworzyła i wślizgnęła się tam.
Etherington siedział przy swoim biurku i czyścił jakąś broń. Na biurku leżały części,ściereczki. Otwarta butelka whisky, kieliszek i cygaro.

Oto i arystokrata, po jakże wyczerpującym dniu, zażywa zasłużonego odpoczynku. Aoife ogarnął niesmak. Kiedy była jeszcze dzieckiem, roiło się jej czasami, że gdy go spotka, spojrzą sobie w oczy i porozmawiają, wytworzy się jakaś więź niewysłowiona i magiczna niemal, Etherington przygarnie ją do serca, przeprosi za wszystko i będą sobie żyli długo i szczęśliwie, razem z mamą... Ledwie powstrzymała się od splunięcia na puszysty dywan. To były durne marzenia małej dziewczynki. Aoife była już kobietą, a Etherington... był nikim. Doskonale i przeraźliwie nikim. Nie będzie przeprosin i pojednań, Aoife na nich nie zależało. Zależało jej tylko na jednym.

- On ma broń - pisnęła Molly.
- Widzę - Aoife ledwie poruszyła ustami.
- Broń, broń, jest niebezpieczny, może nas zabić! - histeryzowała Molly, i Aoife skręciła się z wdziękiem w biodrach, by trzasnąć awatara otwartą dłonią po różanym, piegowatym policzku.
- Lepiej?
Molly smarknęła, przytknęła dłoń do twarzy i milczała zawzięcie. Pewnie znów się obrazi.

- Piękny dom - oznajmiła Aoife wychodząc z cienia i nic sobie nie robiąc z faktu, że Etherington machinalnie wziął ją na muszkę. - Dużo kosztował?

- Pomyliłaś pokoje, panienko? - Właściciel posiadłości podniósł wzrok znad biurka. Obrzucił Irlandkę spojrzeniem zatrzymując się na dłużej to tu to tam.
- Czy może liczysz na coś? - Odłożył czyszczony pistolet, a w zasadzie to co z niego zostało.
Jeszcze raz obejrzał sobie dokładnie swojego gościa. Strój, w którym Aoife do niego przyszła spodobał mu się i to bardzo. Widać to było po jego minie.

"Ty stary dziadzie! jeszcze ci staje?!"


Może by go tak wykastrować, zastanawiała się poważnie Aoife, ignorując Molly machającą przeraźliwie rękami.

- Liczyć będę potem, jak już zapłacisz. A przeliczę dokładnie i kilka razy, ty stary oszuście - Aoife usiadła na fotelu i wysunęła przed siebie smukłe łydki, dłonie oparła na podłokietnikach i uśmiechnęła się uśmiechem pełnym obietnic, z których żadna nie była miła i przyjemna.

Powietrze pachniało ozonem i magią. Aoife nawet się nie zdziwiła. W końcu przygotowywała się na to spotkanie od dawna i spodziewała się, że stary będzie chciał czymś ją trachnąć. Zdziwiło ją natomiast, że kontra, która większość magów obaliłaby na ziemię, skłoniła do ślinienia i bezładnego bełkotania, na Etheringtonie nie wywołała wiekszego wrażenia, prócz chwilowego grymasu bólu.

- Nie powtarzałabym tego. Jeszcze dom podpalimy, szkoda by było, w końcu dużo kosztował, co? Ciało przystąp do ciała!

Tym razem się skrzywił. Mięśnie klatki piersiowej zacisnęły się kleszczami na żebrach, ścisnęły płuca.


- Boli? Pewnie, że boli. Duszą cię twoje własne mięśnie. Tak się dzieje jak chorujesz na tężec. Paskudna choroba. Meve męczyła się tydzień. Ale co cię nie obchodzi jakaś służąca, którą sobie dmuchnąłeś w przypływie dobrego humoru. Pozwolisz, że cię tak potrzymam, na wypadek, gdybyś miał jeszcze jakieś głupie pomysły? - podeszła do stolika i nalała sobie whisky. - Przejdźmy do sedna. Odziedziczyłam po tobie dwie rzeczy. Magię i wredny charakter. Nie odejdę i nie dam się spławić, a mam dość siły, by zamienić twoje życie w niekończący się koszmar. Nie dam się też przekonać, że to, co robię i co zamierzam jeszcze zrobić jest złe. Nie szukaj we mnie dobrych cech, bo takich nie mam. Jak i ty. Z rozkoszą sprawię, że będziesz przeklinał dzień, w którym ci stanął przy mojej matce. Oczywiście do czasu, kiedy pozbawię twoje ciało tej cennej umiejętności. Możesz też się wykupić, a wtedy odejdę i nigdy już się nie zobaczymy. A miejscowa śmietanka towarzyska nie dowie się, jaki z ciebie ogier rozpłodowy, że ci sperma oczy zalewa i nie patrzysz nawet, w co wkładasz.

- Ty... mała... zdziro... - Wysyczał Haward Ethertington. - Nie... zapłacę... żadnej... kurw... - Poczerwieniał z wysiłku jakim było dla niego mówienie, ale i z gniewu. Został zaatakowany we własnym domu. Mój dom jest moją twierdzą, to powiedzenie przestało nagle się sprawdzać.

- A tak - odparła Aoife bez ślady wesołości. - A tak. Zdzira i kurwa. To cała ja.

Uderzenia jego serca stały się nierówne. Oddech płytszy i przerywany. O'Braina poczuła jak jak jego życie przelewa się jej między palcami. Ucieka jej.

- Zabijesz! - Krzyknęła przerażona Molly. - Zabijesz go i nic nie wskórasz.
Miała niestety rację. Wyglądało na to, że stary dziad woli zdechnąć w tym męczarniach niż dać się szantażować.
Z wyrazem zacięcia na twarzy Etherington patrzył na swoją rzekomą córkę. Aoife czuła każde, pojedyncze uderzenie jego serca, każdy łapczywie brany oddech. On umierał.

Tę agonię przerwało pukanie do drzwi.
- Haward? - Kobiecy głos. - Haward jesteś tam. Ktoś chwyciła za klamkę, ale drzwi były zamknięte.
Haward się na chwilę zdekoncentrował i Irlandka poznała, że blefował. Teraz dopiero poczuł to wszystko. Stał się blady jak papier. Ból uwydatnił zmarszczki na jego czole.
- Przestań... - Bardziej wyczytała z jego ust niż usłyszała.

- Słucham? Nic nie słyszę. - Aoife pociagnęła łyk ze szklanki. - Ktoś się dobija do drzwi. To twoja żona? Strasznie nerwowa. Dużo wniosła w posagu? - Potargała włosy i rozsupłała przód sukni, wydobywając na wierzch niemało wdzięków.
- Zabijesz go! Przestań! - darła się Molly. - Wiesz, co grozi za ojcobójstwo? To najgorsza zbrodnia! Duchy się zemszczą!

Aoife zadarła nogę na stół, podkasała suknię i ściągnęła podwiązkę, dziwkarsko czerwoną. Wetknęła ją w dłoń Etheringtona i krytycznie przyjrzała się swemu dziełu. - A teraz otworzę twojej żonie... Coś mówiłeś? Musisz mówić głośniej. Pracowałam w fabryce, padło mi na słuch od łomotu maszyn.

Właściciel Oakspark uśmiechnął się tylko. A tego Aoife się nie spodziewała. Prowokował ją. Sprawdzał. Pewnie myślał, że tego nie zrobi.
Ktoś jeszcze raz szarpną za klamkę. Irlandka podeszła do drzwi. Przekręciła klucz. Nacisnęła. Ale drzwi nie drgnęły. Przekręciła klucz w drugą stronę. Też nic. Coś tu nie grało i to mocno.
~Przestań.~ Ktoś wycharczał w jej głowie. ~Puść.~
Tatuś siedział na swoim fotelu walcząc o każdy haust powietrza. Mięśnie napięte do granic wytrzymałości. Walczył. Zaciekle walczył o swoje życie. A w głowie Irlandki raz po raz kołatało się.
~Przestań.~
I nie była to słodka Molly.

Aoife odwróciła się pomalutku, uśmiechnęła się uroczo.
- Żebra ci pękają. Zaraz będzie po wszystkim. W obliczu śmierci - cóż znaczą pieniądze? I cóż znaczy skandal? Nic.

- Ile? - Wyczytała z ruchu jego warg. Stary pękał. Jednak cenił rozkosze tego świata i to bardzo. Cenił też swoje wygodne życie u boku żonki. Cenił szacunek jakim się cieszył wśród sąsiadów i społeczeństwa. Był gotów zapłacić. Tak ja zawsze płacił gdy Meve żądała od niego pieniędzy. Teraz też chciał już zapłacić.
Za oknem deszcze dalej lał się strumieniami. Błyskawice raz po raz przecinały czarne niebo. W blasku takiej błyskawice, kątem oka Aoife dostrzegła jakąś postać. Słaniając się na nogach ten ktoś szedł prosto do drzwi. Ale gdy następna rozcięła niebo nikogo już nie było. Może to tylko jej wyobraźnia?

- Milion. Okrągły milion funtów szterlingów zaspokoi mój apetyt - Aoife oparła się o drzwi. - Haward jest tutaj - krzyknęła przez drzwi i z rozkosza odnotowała, że stary się zachłysnął. - Oczywiście rozumiem, że nie wyskoczysz z takiej sumki od razu. Twój pech. Do czasu, aż ich nie zbierzesz, będziesz się cieszył moim wyjątkowym towarzystwem. A żeby nie przyszło ci do głowy, że możesz się mnie pozbyć, zabiorę sobie coś twojego... - oczy Aoife pociemniały. - Coś ci zwiędło, tato. I pozostanie takie do czasu, kiedy nie dostanę pieniędzy. Wtedy zdejmę urok.

Puściła go. Poleciał do przodu, łapiąc charkotliwie oddech i plując krwawą śliną. Złapała za klamkę, ale drzwi nadal nawet nie drgnęły.

- Och, proszę - parsknęła z niesmakiem. - Żelazo odstąp od żelaza, drewno odstąp od drewna!

Drzwi odskoczyły z hukiem, sypiąc po podłodze drzazgami, a roznegliżowana Aoife przepłynęła w korytarz tanecznym krokiem.

- Mogłaś go zabić - wyszeptała ze zgrozą Molly, drobiąc obok wiedźmy małymi kroczkami.
- Mogłam. Ale tego nie zrobiłam. Martwy jest bezużyteczny, jak sama zauważyłaś. Uwierz mi, Molly - wszystko było pod kontrolą, od samego początku do samego końca.

Molly zagryzła sznurek od czepka.
- Kłamiesz. Wiesz, że nie możesz mnie okłamać!
- Zejdź ze mnie, Molly. Wszystko jest w porządku. Niedługo stąd wyjedziemy, bogate jak rzymski cesarz.
- Wyjedźmy teraz!
- Chcesz oberwać drugi raz? Jak masz złe przeczucia, to poobserwuj starego. Ja idę się urżnąć.
- Nie powinnaś.
- Teraz mogę, choćby i w trupa, co też zamierzam zrobić. Stary został kolejnym wieprzem, którego wykastrowałam... i uwierz mi, Molly, jego fiut to najlepszy zakładnik, jakiego mogłam sobie wymarzyć.
 
Asenat jest offline