Przybyłem późno, bo i w samym Toruniu miałem interes przy okazji. Szkoda, że nie zjadłem z wami tego chińczyka, ale na razie nie zmieniam swojego forumowego pseudo (los tak chciał). W sumie to tylko w planszówki grałem (no jak mi tego brakowało) i byłem na najlepszym punkcie programu (ustawionej loterii). Dziewczyna, która losowała wylosowała siebie dohohoho, no i ta para plus ich znajomy - cała trójka również została wylosowana dohoho. No i ten smutny dzieciak, który zamiast ściemnić, że wygrał (bo przecież znał nazwisko zanim zostało odczytane) to postanowił być zbyt uczciwym i przyznał, że to jego kolega, który zachorował czy cośtam. Dzieciak powinien dostać przy okazji medal uczciwego. Co do miejsca (część pierwsza) nie było łatwo odnaleźć tą ulicę. Nie kończyła się na głównej i człowiek jedzie i patrzy na wszystkie po prawej i... nie ma akurat tej! A planu Torunia to ja nie mam. Giepeesa też nie, bo nie lubię. Zawsze fajniej pokręcić się bezsensu po mieście. Ku przygodzie! Co do miejsca (część druga): to rzeczywiście był labirynt. I wszędzie kamery! Trzy razy okrążyłem wszystkie korytarze, żeby nie zgubić się później - no i nie zgubiłem się, ale i tak większość czasu spędziłem przy pionkach i planszach (w sumie rpg to takie planszówki na epicką skalę: pionki mają sporo statystyk, a plansze są ograniczone tylko przez wyobraźnię). Kilka razy wygrałem. Z nagrodą! No i kupiłem sobie Wolsunga dychę taniej. |