"Wreszcie koniec pieprzonych męczarni" - pomyślał Kupa gdy dojechali wreszcie na miejsce. Przez całą drogę jego dupsko więcej wycierpiało niż tyłek cycatej Herty w karnawałową noc. Nie dość, że żylasty Kupa był miastowym chłopakiem i pierwszy raz jechał na koniu to jeszcze ta "skurwysyńska chabeta" jak ją nazywał, ze trzy razy dziennie chciała go zrzucić z siodła, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jego żałosne próby utrzymania się na końskim grzbiecie, wywoływały u kumpli salwy śmiechu na co on sam odpowiadał stekiem wyzwisk i gróźb, powodując ogólne rozbawienie.
Inni włazili już do karczmy gdy Kupa dopiero dotoczył się na podwórze. Zlazł z "chabety", grożąc jej przy tym rzeźnikiem i przeróbką na tileańską kiełbasę. Zaraz pojawił się też chłopiec stajenny by zająć się wierzchowcem, więc Kupa postanowił skorzystać z okazji i zagadnął do niego.
-Te młody chcesz zarobić? - człowiek od Buby, sięgnął do kieszeni i wyciągnął złotą monetę. Młodzikowi zaświeciły się oczy, jakby zobaczył wypięty, goły tyłek rudej Cześki i tylko skinął głową, przełykając głośno ślinę.
-No to słuchaj młody, powiedz mi kto we wsi jest sołtysem? Kto jest największym twardzielem? Czy macie tu jaką milicję do pilnowania porządku? I najważniejsze, czy są we wsi jacyś obcy, nie licząc mnie i moich kompanów oczywiście? Powiesz mi to młody, a moneta jest twoja. |