Wątek: Czaszki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2011, 13:29   #16
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Copacabana, dom Carli
20 Września, 19.46

Miguel


Nie dało się przeoczyć tego budynku. Krwisto-czerwony odrapany tynk aż bił po oczach. Zaledwie kilkanaście metrów dalej stał kościółek św. Antonia wokół, którego tłoczyło się stadko bezdomnych, proszących o jałmużnę ludzi wychodzących z wieczornego nabożeństwa. Ciekawe sąsiedztwo. W piętrowym domku paliło się jedynie słabe światło na piętrze. Miguel podszedł do białych drzwi. Miał już zapukać, ale zauważył, że były lekko uchylone. Wszedł więc bez zaproszenia.

Wnętrze było dosłownie zawalone różnymi gratami. Na ścianach wisiały setki krzyży i obrazków przedstawiające głównie świętych. Na szafkach, komodach i innych meblach leżały figurki. Plastikowe i porcelanowe miniaturowe jezuski patrzyły potępieńczo na dealera. Ta cała Carla musiała być nieźle popierdolona. Jeszcze nigdy nie poznał osoby mającej bzika na punkcie zbierania tego typu szajsu. Na parterze nikogo nie było za to z piętra dolatywała cicha muzyka.

Kiedy mijał kuchnie odezwał się gwizdek czajnika. Był tak cholernie głośny, że mógłby obudzić trupa.

- Zalej herbatę i przynieś ją na górę. – usłyszał kobiecy głos. Skąd wiedziała, że tu jest? Postąpił według wskazówek. W kuchni czekały już dwie filiżanki z torebkami w środku. Zalał je wrzątkiem, a po kuchni rozszedł się zapach kiepskiej jakości mieszanki. Naczynia położył na tacce i poszedł spotkać się wreszcie z gospodynią.

Na piętrze było ciemno. Jedyne światło dochodziło z ostatniego pomieszczenia w korytarzu. Nie miało ono drzwi, zamiast nich do framugi przymocowano rzędy zwisających koralików. Coś otarło się o jego kostkę. O mały włos nie upuścił tacy. Dostrzegł sylwetkę kota, który wślizgnął się do pokoju przed nim. Dealer rozsunął koraliki i poszedł za jego przykładem.

Pomieszczenie było niewielkie, śmierdziało w nim kotem i zapachowymi kadzidełkami. Jedynymi meblami były dwie kanapy ustawione po obu stronach niewielkiego stolika. Na jednej z nich siedziała Carla.


Ostry, dziwkarski makijaż i dredy nie dodawały jej powagi. Mimo wszystko Miguel przejechał spory kawałek, żeby się z nią spotkać, więc warto było dać jej szansę. Postawił tacę na stoliku i sam zasiadł na drugiej kanapie okupowanej przed rude kocisko. Zwierzak prychnął pogardliwie, ale zrobił trochę miejsca przybyszowi.

- Alberto prosił mnie żebym ci pomogła. – kobieta w końcu się odezwała. Upiła łyk herbaty i zaczęła tasować talie kart. Rozstawiła kilka na środku. Jej wyraz twarzy był pusty, nic nie przedstawiał jakby kobieta miała paraliż mięśni. Miguel czuć się przy niej…dziwnie. Było w niej coś niepokojącego, coś trudnego do zdefiniowania. Jeżeli oprócz swoich nietypowych usług była jeszcze dziwką to jej klienci musieli być średnio zadowoleni.

- Dobrze zrobiłeś nie wracając do siebie. Czekało tam kilku twoich kolegów, ale to już wiesz. Czego natomiast nie wiesz to, to, że lada moment BOPE zrobi nalot na twoje mieszkanie. Zamiast trofeów znajdą tam jedynie śmierć…


Gdzieś w Rocinie
20 Września, 20.03

Juan, Latino, USA



Sprawa przy kontenerze zakończyła się szybko i bez happy endu dla więźniów. Każdy z nich otrzymał w prezencie jedną kulkę, swoisty bilet na drugą stronę. Ciała zostawiono. Poprosiła o to następna drużyna, która wróciła ze swoimi zdobyczami. Miały być przestrogą, a może drogowskazem jasno mówiącym co ich czeka na wyboistej, aczkolwiek krótkiej drodze życia jaka im pozostała.

Plany rajdu po burdelach nie wypaliły przez informację jakie dostarczył Juan. Znali dokładny adres informatora, nawet jeśli go nie będzie to przynajmniej utną sobie miłą pogawędkę z jego koleżkami.

Zostawili samochody w bezpiecznej odległości. Słońce już zaszło, a noc była po ich stronie. Skradali się jak zawsze niezauważeni. Szli wszyscy, łącznie z Latino, która nie dostała tym razem możliwości odkucia się za niecelny strzał. Melina Miguela była ruderą jakich wiele. Jednopiętrowy dom obity kolorową blachą. Jedno wyjście sprawiało, że zadanie wyglądało na dziecinnie proste. Przez jakiś czas obserwowali miejscówkę, ale z wnętrza nie dochodziły żadne odgłosy.

Felix dał znak to rozpoczęcia akcji. Americo kopniakiem wywarzył drzwi, a Riviera wkroczył do środka. Za nim wsypała się reszta oddziału. Szyk zamykała Felicita i to ona przekraczając próg domku poczuła ściśnięcie w okolicach żołądka. Jej przeczucie jasno dawało jej do zrozumienia, że nie powinna iść za resztą.

- Czysto!

- Czysto!

- O kurwa! Trafiłem w totka! – głos Oscara ściągnął resztę. Stał w pomieszczeniu, które prawdopodobnie służyło za kuchnie. Przy drewnianym stole siedziało trzech mężczyzn. Każdy z nich był pozbawiony serca. Ich twarze zastygły w grymasie bólu i przerażenia. Na stole krwią ofiar napisano tekst: „To już nie wasze miasto” tak jakby ktoś się spodziewał, że BOPE tu zawita. Trupy były jeszcze ciepłe. Latino zakręciło się w głowie i bynajmniej nie była to reakcja spowodowana makabryczną sceną. Cokolwiek się tutaj wydarzyło było złe i to nie złe w sensie wykorzystywania niewinnych dziewczynek czy okaleczania bezbronnych. To zło nie miało nic wspólnego z cielesnością. Czuła to.

- Americo, Rivera sprawdźcie piętro.

Policjanci wykonali rozkaz, ale na szczęście nie znaleźli kolejnych trupów, ani nawet śladów walki. Juan wiedziony instynktem zaczął wspinać się po drabince prowadzącej na dach. Jak to w favelach, dachy dużej części budynków były połączone, albo stały tak blisko, że można było swobodnie przeskakiwać między jednym a drugim. Kiedy był już na miejscu omiótł wzrokiem okolice. Zaledwie kilka dachów dalej stała jedna osoba. Wysoka, ubrana w czarny płaszcz. Nie uciekała, patrzyła się w jego stronę. Nie mógł dojrzeć twarzy nieznajomego. W ciemnościach dostrzegł rzędy śnieżnobiałych zębów. Ten skurwiel uśmiechał się do niego. Nim jednak podjął jakiekolwiek działanie zauważył, że pod budynek, w którym znajdował się jego oddział podjechały trzy radiowozy. Jedenastu uzbrojonych policjantów schowało się za nimi i bez ostrzeżenia otworzyło ogień.


Parter zamienił się w piekło. Wszyscy automatycznie padli na ziemie. Felix jako jedyny oberwał niegroźnie w rękę. Nieprzerwany grad kul szatkował domek, a jego liche ściany nie dawały dobrej osłony. Byli w pułapce.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yw4CjdVufFU[/MEDIA]
 
mataichi jest offline