Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 08:14   #2
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Posłała sobie krytyczne spojrzenie. I sobie. I sobie także.

Przed nią, po drugiej stronie trzech luster stała młoda kobieta, wręcz dziewczyna jeszcze dopiero kilka lat temu znajdująca się poniżej swego dwudziestego roku życia. Ciałko było już wyrośnięte, choć.. pozostało drobnym, nie mogącym się równać swymi krągłościami z większością szlachcianek. I właśnie tę filigranowość opasała suknia o białej barwie łamanej ciepłem, swym ściśniętym mocno na plecach wiązaniem gorsetu przylegając ciasno do talii i uwydatniając niewielki biust. Na wysokości bioder zaś pysznie rozkloszowywał się panier, modnie zwiększający szerokość sukni, ale też nie do przesady. Hrabianka potrafiła być dość wyczulona na tym punkcie i kręciła nosem na te stelaże za bardzo utrudniające poruszanie się, czy choćby tak proste czynności jak przejście przez drzwi lub siadanie. Uważała, że taka egzageracja była domeną kobiet.. cóż, o wiele od niej starszych, a ona lubiła się obnosić ze swoją, póki co, niewiędnącą młodością.

Oczywistym było, że byle gość nie mógł swym strojem przyćmić królowej balu. Coś takiego na wieczność zostałoby zanotowane jako dogłębny przytyk i sprawnie nastawiłoby przeciwko Marjolaine kiełki Żmijki, a po takim ugryzieniu nawet hrabianeczka mogłaby się nie podnieść. A ta suknia miała swój urok. Nie miała bezmiaru ozdób mogących swym ciężarem przyćmić jej powab, była wręcz dość prosta.. jak na dworskie gusta. Materiał mienił się w oczach umykającymi przed nimi roślinnymi motywami kolorystycznie tylko o jeden odcień jaśniejszymi od reszty, a istna mnogość białych koralików subtelnie ozdabiała koronki oraz tworzyła dwa, długie naszyjniki rozpoczynające się u ram dekoltu.




Jakiś mistrz swego fachu, cierpliwy wirtuoz igły i nici musiał spędzić całe dnie nad udoskonaleniem swego tworu tak misternymi drobiazgami. Ale mimo to kaprys mieniący się w błękitnych oczach jej posiadaczki ujawniał ciągle dziewczęce humorki.
-Wolałam tamtą – mruknęła naburmuszona, po długiej chwili oceniania kreacji i wydymaniu muśniętych karminem usteczek. Dłonią bezwiednie bawiła się koralikami, co i rusz zaplatając je na swe palce -Czerń to tak źle postrzegany kolor, a przecież jest bardzo szlachetna, n'est-ce pas?
-Bien sûr- odpowiedział jej wyrachowany głos, należący do Béatrice już wprawionej w spokojnym ignorowaniu zachcianek swej podopiecznej. Wszak już od lat zajmowała się Marjolaine, dawniej była jej nianią i guwernantką, a od niedawna objęła rolę ochmistrzyni i po prostu osoby od prawie wszystkiego w zdobycznym dworku należącym do hrabianki. Była kobietą w sile wieku, ale nieprzerwanie piękną, skrupulatnie zakrywającą wszelkie oznaki starzenia pod umiejętnie nakładanym każdego dnia makijażem.




Dbała także o wygląd jasnowłosej dziewczyny, nawet teraz siedziała przy niej wywijając igłą i wprowadzając ostatnie poprawki w balowej kreacji - Ale nie jest odpowiednia dla tak młodej damy do założenia na bal. To nie pogrzeb, panienko
-Non? Ale coś podobnego, prawda? – zapytała Pelletier z pozorną niewinnością, po której obróciła powoli głowę, by w iście dramatyczny sposób wypowiedzieć jedno słówko, zdające się być jej w ustach najpaskudniejszą klątwą -Zaręczyny.

Ruch ten wprawił w zafalowanie jasne włosy hrabianki. Proste pasma częściowo upięte ku górze całą armią wsuwek i szpileczek przeróżnych, a wolnymi oplotami spływające po jej ramionach i plecach. Długie, po rozpuszczeniu mogące przekroczyć granicę pasa, ale co najważniejsze – własne, prawdziwe. Jakimż świętokradztwem byłoby, gdyby postanowiła na ślepo oddać się aktualnej modzie, ściąć swe śliczne pukle i ostatnie kosmyki schować pod jedną z paskudnych peruk. Straciłaby część siebie, której nie byłoby w stanie zastąpić istne rusztowanie z końskiego lub innego obcego włosia jakimi się chwaliło większość arystokratek. I arystokratów. A Marjolaine się buntowała na swój sposób.

-Panienko.. czyżbym słyszała zazdrość? – zapytała Béatrice z subtelnym rozbawieniem, które jednak nie odnalazło swego odzwierciedlenia na jej twarzy skutej nieprzystępnym chłodem -Też znajdziesz swojego wymarzonego królewicza. Musisz tylko pokazać jak bardzo jesteś urocza i aż będę musiała odstraszać adoratorów spod Twych okien.
-Wystarczyłoby, żeby Bertrand każdego z nich pogonił. Nigdy by już nie wrócili – odpowiedziała jej hrabianka chichotem, całkiem zapominając o oburzeniu się tym insynuowaniem jej zazdrości w takiej kwestii. W zamyśleniu powiodła dłońmi po swych zamkniętych w sztywnych ryzach żebrach. Spróbowała odetchnąć głębiej i z niejaką satysfakcją wyczuła pod palcami fiszbiny utrudniające jej ten proceder -To nie jest taka zła myśl..

Tylko zdołała zachwycić się swoim pomysłem w mruknięciu, a wręcz w tej samej chwili krótki, niezbyt głośny okrzyk wyrwał się z jej krtani i połączył się z podskoczeniem w miejscu. A potem rozmasowywaniem swego ciałka przez materiał sukni i spoglądaniem na drugą kobietę z zaskoczeniem.
-Ah.. igiełka – odparła tamta, acz w jej głosie nie było choćby krzty tłumaczenia się z tego zamachu na hrabiankę. Ba, wręcz jej maskę najczęściej niezmąconego opanowania i powagi przeciął drobny uśmiech świadczący o tym, że owa igiełka nie do końca przypadkiem ukłuła dziewczynę. Cmoknęła karcąco -Nie powinnaś się ruszać, panienko.
Marjolaine posłusznie wyprostowała się i opuściła ręce, dobrze wiedząc, że inaczej dłoń ochmistrzyni mogłaby się znowu obsunąć. Nie była na nią zła, może tylko odrobinę niezadowolona za zadany jej krótkotrwały ból przerywający krążenie jej myśli wokół.. wokół.. cóż, najwyraźniej nie było to aż tak ważne.
-S'il vous plaît, Béatrice. Przynajmniej Ty mnie nie zamęczaj rozmowami o zamążpójściu – westchnęła ciężkawo po kilku chwilach przyglądania się w milczeniu trzem swoim odbiciom i nie narażając się na „gniew” kobiety dzierżącej igłę tak blisko niej -Przecież dobrze wiesz jak wyglądają moje dni, kiedy droga maman przyjeżdża w swoje odwiedziny.
-Hrabina ma niebywałe szczęście do przypadkowo spotykanych kawalerów, z którymi zawsze chce panienkę poznać akurat w trakcie swych wizyt. Wprost niebywałe – powtórzyła Béatrice ze zdawkowym podziwem dla umiejętności i nieustępliwości Antoniny w poszukiwaniach zięcia.
Jeszcze jedno zatańczenie igły w jej palcach, jeszcze tylko jedna niteczka dopasowująca się do reszty sukni i naprawiająca niewielką skazę -I już. Gotowe.
-Cudownie – rzuciła Marjolaine z wesołością bardziej płynącą ze zniecierpliwienia nieruchomym staniem w miejscu, niż zachwytem nad suknią. Ale i ona najwyraźniej zdobyła choć trochę sympatii, bo i zaraz zaszeleściła głośno w zgrabnym zawirowaniu wykonywanym przez dziewczynę cieszącą swe oczy falowaniem spódnic. Może i nie była najpiękniejsza z kolekcji, ale w tańcu wydawała się móc sprawdzić jak każda inna.

-Ale jeszcze.. – nie dokończyła swej myśli. Z lekkością zeszła z niewielkiego podwyższenia ustawionego przed lustrami, a następnie skrzyżowała ręce na piersi i pochyliła się zbliżając swą twarzyczkę do tafli jednego z nich. Wyglądało to, jak gdyby ze skrupulatnością oceniała pracę dokonaną makijażem ujednolicającym biel skóry, podkreślającym oczy oraz nadającym jej trochę pazura soczystą czerwienią ust. Ale tym razem co innego zwracało jej uwagę. Oto bowiem ruszyły do działania mięśnie mimiczne Marjolaine i ułożyły jej wargi w ujmujący uśmiech. Jeden z tych, które istnieją tylko do pokazywania przed publiką taką jak arystokracja. Idealny na takie towarzyskie spotkanie, wypełnione prowadzeniem niezbyt ciekawych rozmów ujętych w sztywny karb etykiety i okazywaniem przed gospodarzami swego zachwytu balem oraz ich zaręczynowym szczęściem.

Była gotowa na zagranie swej niewielkiej rólki w zbliżającym się przedstawieniu.



~***~



To było.. silniejsze od niej. Jak zwykle w takich momentach. Już i tak dość długo to w sobie trzymała, a to odejść nie chciało i tylko stawało się coraz bardziej natarczywe. Nie była w stanie tego w sobie stłumić.
I zrobiła to.
Ziewnęła. Subtelnie jednak, skrywając to niegodne posunięcie za materiałem rozłożonego wachlarza. Ale pomimo wyuczonej kurtuazji w ukrywaniu swego nastawienia do otoczenia, ktoś zdołał dostrzec tę drobnostkę i wręcz zacietrzewić się na widok tak impertynenckiego zachowania ze strony dziewczyny.




Lorette d’Chesnier. Hrabianka rzędu niższego, całe swoje życie od bycia małą dziewczynką poświęcająca na poszukiwaniach odpowiedniego partnera i planowaniu własnego ślubu. Niereformowalna marzycielka żyjąca w świecie miłosnych historii. Niewiele młodsza od Marjolaine, acz już drżąca ze strachu przed wyczuwalnym na karku staropanieństwem. I z tego strachu każde takie wydarzenie skupiające arystokratyczną śmietankę Francji zwykła traktować jako „właśnie to”, a każdego poznanego mężczyzna za „właśnie tego”. Ciągle pozostająca w stanie wolnym. Przewrażliwiona na punkcie mody i etykiety, wręcz wyznające je jak swe najświętsze zasady. Z niejasnego młodej Pelletier powodu, Lorette uznawała ją za kogoś pokroju swojej przyjaciółki. Być może uważała, że dwie niezamężne panienki z góry są połączone tak bliską więzią? Z pewnością też samozwańczo przyjęła na siebie ciężar temperowania jasnowłosej, a było to zadanie nad wyraz szarpiące nerwy.. oraz nie mające większych szans na powodzenie.

-Zachowuj się, Marjolaine. Jak możesz w ogóle ziewać? Przecież to zaręczyny, to jest tak emocjonujące wydarzenie i.. czekaj – syknęła ostrzegawczo i kurczowo wczepiła się palcami w ramię przyjaciółki, spojrzenie zawieszając na jakimś punkcie na drugim końcu sali balowej – Widziałaś? Tamten szlachcic.. spojrzał na mnie. I nawet uśmiechnął! Widziałaś?
Hrabianka d’Niort nawet nie pokwapiła się rzuceniem swym błękitnym oczkiem w stronę wskazaną przez drugą dziewczynę. Lorette miała pewien swoisty.. dar, którego brakowało Marjolaine. Dla tej drugiej bowiem wszyscy ze zgromadzonych układali się w upudrowaną masę peruk i aksamit. Nie było to jednak powodowane jakąś drastyczną wadą wzroku, a zwykłym brakiem zainteresowania tymi wszystkimi fircykami, nie rzadko bardziej umalowanymi i wystrojonymi niż ona. Dlatego bacznie obserwując kątem oka groźne kołysanie się różowej peruki – zapewne najnowszej tendencji w modzie – towarzyszki, blondyneczka mruknęła tylko - Być może.
- Myślisz, że to właśnie ten? Ten mój jedyny?
-Zapewne.
- Ah.. A może tamten?
-Niewątpliwie.
-A…
- Nie może oderwać od Ciebie oczu.
-.. Marjolaine?
- On też.
-Marjolaine?!
- Powinnaś iść z nim porozmawiać.
-Marjolaine, słuchasz mnie w ogóle?

Podirytowanym syknięciem wywołana Francuzka zamrugała leniwie, spojrzała na swą towarzyszkę i odparła ze spokojem, jak gdyby to była rzecz jak najbardziej oczywista – Ależ oczywiście, jak zawsze Lorette.
Dumna posiadaczka różowej peruki spoglądała kilka chwil na przyjaciółkę z powątpiewaniem, po którym tylko pokręciła nieznacznie głową i zmieniła temat -A jak się układa między Tobą i baronnetem?
Gdyby zapytana była akurat w trakcie picie jednego z podawanych na balu win, to niewątpliwie z miejsca by się zakrztusiła. Jej, baronneta i słowa „układa” czy wszelkich tego pochodnych, nie powinno się używać w tym samym zdaniu.
-Oh mon Dieu. Mam nadzieję, że w ogóle – odpowiedziała patrząc na drugą hrabiankę rozszerzonymi z przerażenia oczami. Powiodła spojrzeniem po najbliższej im okolicy upewniając się, że zagrożenie zostało zażegnane, po czym prychnęła nawet się z tym nie kryjąc -Stary skąpiec. Mógłby w końcu zrozumieć, że nie dostanie ziem mojej rodziny. Samodzielnie się wydziedziczę, jeśli moja maman kiedykolwiek da się skusić jego wątpliwym zalotom.
-Jesteś chyba nieco za ostra – zamruczała Lorette uspokajająco i z westchnieniem przyłożyła dłoń do swego serca - Jestem pewna, że gdybyś mu dała szansę, to okazałby się fascynującym wielbicielem, którego towarzystwem nawet Ty nie mogłabyś się nacieszyć.
-Oh, oui. Zapewne cały czas tylko nosi maskę, pod którą kryje się intrygujący i ujmujący kobiece serce mężczyzna. Jakże dobrze to skrywa, wręcz po mistrzowsku – urocza twarzyczka Marjolaine przybrała trochę cienia wraz z gorzkim uśmieszkiem malującym się na jej ustach - Ale podejrzewam, że me łoże jest o wiele gorętsze stojąc samotnie, niż gdyby de Augury się w nim znalazł.

Dostała celnego kuksańca prosto między żebra, dobrze wyczuwalnego nawet przez mocny materiał gorsetu. Jej bok dobrze już znał te proste gesty i ich znaczenia przekazywane bez słów. Najczęściej stosowała je droga maman w trakcie organizowanych przez nią „przypadkowych” spotkań z coraz to kolejnymi kandydatami na męża dla córki. Otrzymywane kuksańce w takich sytuacjach mówiły ni mniej ni więcej co „Widzisz? Widzisz jakiego przystojnego narzeczonego Ci wynalazłam? Nic tylko brać i wychodzić za mąż za taki skarb. Bądź miła”. A potem posyłała Marjolaine znaczący uśmiech i zostawiała gołąbeczki samym sobie. Lorette zaś stosowała.. znaki ostrzegawcze zadziwiająco podobne do Béatrice i mające zakomunikować hrabiance popełniony błąd dotyczący etykiety. Zaskakująco tym razem wymierzyła swego kuksańca głównie dla zasady, bo i cichutki chichot przeczył powadze sytuacji.
Po dostrzeżeniu wesołego spojrzenia hrabianki nie kryjącej się z tym, że przejrzała swą młodszą przyjaciółkę, ta zasłoniła się szybko swym wachlarzem i odkaszlnęła cicho -Ale Madeleine i Étienne tak cudownie się razem prezentują, no? Zazdroszczę jej. Nie widziałam jak dotąd wspanialszej pary.
-Pasują do siebieMarjolaine wzruszyła ramionami bez entuzjazmu, acz słowa jej były jak najbardziej prawdziwe. Pasowali do siebie idealnie, to było wręcz dziwnie upiorne. Byli jak.. jak.. jak lalki. Jak te porcelanowe, wyidealizowane twory jakimi zachwycają się dziewczynki, i które tworzą im wyobrażenia rzeczywistości oraz marzenia co do własnej przyszłości. Pozbawione choćby jednej skazy. Niepokojąco piękne, nienaturalnie perfekcyjne i tak fałszywe w swych doskonale skrojonych uśmiechach.

Étienne, ta gwiazdeczka francuskiej arystokracji potrafiąca samym spojrzeniem przyprawić kobiety w każdym wieku o rumieńce i szybsze bicie serca, jej jakoś nigdy nie pociągał. Nie widywano Marjolaine w tych kolejeczkach jego wielbicielek liczących na otrzymanie chociaż jednego uśmiechu lśniąco białych zębów. Nie to, żeby kiedykolwiek się starała o czyjeś względy w celach ślubno – rozpłodowych. Wszak miała reputację, o którą musiała dbać. Ale markiz był zbyt miałki jak na jej gusta, zbyt nieskazitelny i przez to.. zwyczajnie nudny. Nie widziała niczego atrakcyjnego w takiej wiecznej nienaganności zachowania i stroju. Niczego ekscytującego mogącego zaburzyć marazm arystokratycznego życia.

A Madeleine? Nie przepadała za nią, ale jednocześnie skrycie podziwiała i zazdrościła jej. I właśnie dlatego nie lubiła. Miała takie życie jakiego młoda hrabianeczka pragnęła, pełne władzy i ludzi spełniających wszystkie jej zachcianki, z majątkiem i równie ogromnymi wpływami na dworze. Jedyne co się nie zgadzało to te zaręczyny, ich Marjolaine by nie chciała. Acz kto wie, może gdyby osiągnęła tak wiele jak Saint-Delisieure to też w końcu pozwoliłaby się komuś zaobrączkować? Bądź co bądź nie znajdowała się też wśród pochlebców i pochlebczyń otaczających królową balu, znających się nie odstępować jej ani na kroku, by nie uronić ni krztyny z jej blasku. Jeśli młoda d’Niort chciałaby zostać przez nią zauważona, to musiałaby wymyślić coś wprost spektakularnego.

-Przejdę się po ogrodzie, zaczerpnę trochę świeżego powietrza – zaanonsowała w końcu, przerywając tym samym w pół słowa jakiś monolog Lorette.. bodajże mówiącej o wspaniałomyślności gospodarzy, że je obie zaprosili na tak ważne dla siebie wydarzenie. Bądź w inny sposób wychwalająca ich ku niebiosom.
-Iść z Tobą? – zapytała niezrażona, przekrzywiając głowę i wprawiając swą różową perukę w niepokojące poruszenie.
-Non, non. Tamten szlachcic wydawał się być Tobą zainteresowany, tak zerkał tutaj.. Pelletier skinięciem głowy wskazała w bliżej nieokreślonym kierunku jednej z grupek gości. Powiodło się i Lorette odwróciła się gwałtownie, prawie z cichym piskiem wydobywającym się z jej ust od podekscytowania. Kiedy zaś się zwróciła jeszcze do swej przyjaciółki, w celu dokładniejszego dowiedzenia się, który to mężczyzna okazywał zainteresowanie zostaniem jej mężem, Marjolaine już nie było.
Zniknęła lawirując ku wyjściu z sali.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 08-11-2011 o 09:15.
Tyaestyra jest offline