Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2011, 08:21   #3
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Intéressante...



A jednak pozbawiony wad Étienne miał jakieś swoje szemrane sekrety. Nie była to wprawdzie najbrudniejsza tajemnica z możliwych, ale zawsze dobry początek dla zburzenia powłoki doskonałości go otulającej.
Widok nieubłaganie zbliżającego się w jej kierunku mężczyzny, zaprzepaścił możliwość dowiedzenia się przez hrabiankę jakież to wieści przyniósł ze sobą lokaj. A bladość na twarzy markiza była bardzo, baaardzo obiecująca. Ale nie, tym razem musiała się obejść zaledwie słodkim smakiem jego przerażenia czy innej równie rozkosznej emocji. Popadła w krótki popłoch, po którym odstąpiła od rozchylonych drzwi i stąpających na paluszkach, co by przypadkiem nie stuknąć obcasami o posadzkę, wycofała się odrobinę. Odetchnęła, przybrała swoją twarz w zaniepokojenie i jak gdyby nigdy nic ruszyła znów przed siebie z pretensją w każdym stawianym kroczku.

Gilbert otworzył gwałtownie drzwi zamarł z zaskoczenia, widząc “dopiero idącą” w jego kierunku Marjolaine. Przez chwilę milczał szukając w pamięci jej imienia. Wszak ta drobna Francuzka przedkładająca naturalny powab swych jasnych włosów nad urok peruki nie należała do jego klientek.
-Mademoiselle de Neort?- spytał ostrożnie, w dodatku źle wymawiając jej imię. Po chwili poprawił się. -D’Niort, prawda? Co madame robi na tej... tutaj? Nie wydaje mi się by... wystawiano dziś jakąś sztukę.
Wyraźnie kojarzył ją z teatrem, ale był niepewny jej roli, miejsca w układance faktów i zdarzeń powiązanych z paryskim życiem teatralnym. Wydawało się, że brał ją za Guandolina. Tajemniczego pisarza sztuk, wyśmiewanego przez powiązanych z królewskim dworem dramaturgów i komediopisarzy, którego sztuki wszak cieszyły się dużą popularnością wśród plebsu Paryża. Wielu uważało, że pod pseudonimem Guandolino, kryje się kobieta. Niektórzy twierdzili nawet, że Géraldine jej na imię. Nikt jednak pewności nie miał. A autor pozostawał jedynie podpisem pod sztukami teatralnymi.

-Ah.. – odparła krótko, spoglądając na mężczyznę w równym zaskoczeniu, że w swym zagubieniu zdołała kogoś spotkać. I prawie na tego kogoś wpaść bezceremonialnie swoją filigranowością -Prawda. Repertuar balu nie obejmuje takiej atrakcji, a szkoda. Jednak tytuły ciągną za sobą i obowiązki, w tym ten najważniejszy jak bywanie na takich wydarzeniach. A kimże byśmy byli, gdyby nie te okazje do stroszenia barwnych piórek?
Hrabianka zaśmiała się melodyjnie, wyuczonym śmiechem numer osiem pod tytułem „jesteśmy arystokracją, pośmiejmy się trochę z własnej niedoli i całej tej farsy w której żyjemy”. Po tym krótkim rozbawieniu własną grą słów tak pasującą do co poniektórych szlachciców, Marjolaine rozejrzała się nieśpiesznie i w zamyśleniu musnęła swe karminowe wargi złożonym wachlarzykiem -Mimo to łatwiej mi przychodzi odnajdywanie właściwych ścieżek w choćby najbardziej zawiłych sztukach, niż pośród labiryntu tych korytarzy..
-I akurat w te miejsce zaprowadziły cię ścieżki korytarzy. Cóż za zbieg okoliczności, nieprawdaż?- w głosie szlachcica pobrzękiwało powątpiewanie, niczym fałszywa nuta. Choć starał się ukryć podejrzliwość za grzecznościowym tonem, to jednak czułe ucho Marjolaine dosłyszało niedowierzanie. Gilbert zerknął za siebie i domknął drzwi, pytając.- Dokąd w takim razie mademoiselle zamierzałaś się udać? Może... będę mógł pomóc? Podać pomocną dłoń, że tak się wyrażę.
-Starałam się wrócić do głównej sali. Takie kluczenie nie jest wymarzonym sposobem na spędzenie wieczoru, więc będę bardzo wdzięczna za pomoc – mówiąc to dygnęła przed nim z gracją, szeleszcząc obszerną suknią. Zaś unosząc błękitne oczy wypełnione czystą niewinnością co do swojego pojawienia się akurat tutaj, uśmiechnęła się figlarnie acz i z lekką przekornością kryjącą się w jednym wyżej wzniesionym kąciku ust -Znam to spojrzenie. Te korytarze są idealne do całkiem świadomego zawieruszenia się w nich z kimś i ucieczki z balu na kilka miłych chwil. Zatem trudno uwierzyć w coś tak trywialnego jak zwykłe zgubienie się.
-To gdzież się kryje ów szczęściarz?- spytał Gilbert rozglądając się by po chwili wzruszyć ramionami.-Ostatecznie, chyba nie ma to znaczenia. Jego strata, a mój zysk?
Podał swe ramię hrabiance ze słowami. -Chodźmy więc do głównej sali.
-Doprawdy, monsieur.. – lekkie zawahanie w głosie i przymrużenie oczu świadczyło o jej konsternacji co do miana swego towarzysza. Tak samo jak i pedantyczna wymowa, gdy już zdołała je odnaleźć w swym umyśle -d’Eon. Nie dość, że wybawca, to jeszcze tak czarujący.

Poddana takiemu czarowi mężczyzny, niewątpliwie wspomaganemu etykietą oraz jego chęcią jak najszybszego oddalenia dziewczyny z tego miejsca nim pomieszczenie opuści markiz, Marjolaine chętnie przyjęła podporę w postaci nadstawionego ramienia. Miękko ułożyła dłoń na jego przedramieniu, opuszkami palców badając obcy sobie, acz przyjemny materiał egzotycznego stroju.
-A może.. – idąc pozwoliła sobie na szybkie rzucenie spojrzenia przez ramię -Może swoim najściem przerwałam właśnie takie Twoje zagubienie? Je suis désolée. Ale mój zysk, non?
- Moja towarzyszka.... nie była tak czarująca jak ty, madame.- odparł mężczyzna gładko łgając. I ukrywając kłamstwo pod pochlebstwami. Étienne bowiem rzeczywiście nie był tak uroczy, jak Marjolaine. Nie był też odpowiedniej płci. Dyskretne ocenianie uroków dziewczyny przez spojrzenie Gilberta świadczyło, że szlachcic zdecydowanie preferuje kobiety w swej alkowie. A muśnięcia jego opuszek palców na jej dłoni, o tym że uroda Marjolaine robiła na nim wrażenie.-A ten towarzysz zagubienia mademoiselle jak ma na imię? I jak bardzo bywa zazdrosny?
-To.. zależy o której części tego dworu mówimy – uśmiechnęła się kontynuując ten beztroski temacik, a kolejne jej słowa miały charakter usprawiedliwiania się za tę domniemaną dużą ilość wielbicieli pochowanych po kątach -Muszę wykorzystywać wszelkie nadarzające się okazje do rozrywek, skoro na balu czyha na mnie zagrożenie niezbyt porywającego monologu ze strony pewnego bannereta niezmordowanie walczącego o tę oto rękę. Niezmordowanie i nużąco.

Westchnęła ciężkawo na ile pozwoliły jej wiązania gorsetu, a i oczkami dodatkowo wywróciła. Złożony wachlarzyk zawisł na koroneczce oplatającej nadgarstek, gdy Marjolaine uniosła wolną dłoń i rozcapierzając smukłe palce przyglądała się temu obiektowi pożądania. Być może była to wina obracania się w teatralnym środowisku narzucającym pewną ekstrawagancję w zachowaniu, ale hrabianka w tych swoich drobnych gestach sama była teatralna, przerysowana nieco, dzięki temu jawnie podkreślając swe młodzieńcze nastawienie.
Z kapryśnymi iskierkami tańczącymi w chłodnych tęczówkach, przeniosła swój wzrok i również uwagę na Gilberta -Ale czy powinni być zazdrośni? Na wszelki wypadek możemy ich pozamykać na klucz w komnatach, by spędzili samotnie resztę nocy.
-Banneret, chyba nie mogę się z tym równać.- odparł ironicznie Gilbert, po czym uśmiechnął mówiąc.- Ale czy na pewno ich zamykać? A może raczej mnie?
Miał dziwny uśmiech, bezczelny i złowieszczy zarazem. Coś drapieżnego było w jego rysach, co sprawiało, że kobieta nie mogła czuć się przy nim bezpieczna. Wszak był nazywany Maurem. Wszak opowiadano, że porywał kobiety, które mu się podobały, by dogodzić swym chuciom. Różne opowieści krążyły o kawalerze d’Eon. Nie wiadomo, czy były prawdziwe, niemniej zawsze opisywały go jako brutala. Jako dzikusa zdobywającego siłą kobiety, pieniądze i ziemie. Człowieka który odrzucał na bok maniery i etykietę, kiedy przestawały być użyteczne. Mężczyzna spojrzał w oczy Marjolaine i rzekł nieco bezczelnie.- A nuż przyjdzie mi porwać kolejną piękność do mej kolekcji?
Igrał sobie z nią, niewątpliwie sprawdzając ile wie o jego reputacji. I ilu plotkom daje wiarę.
Czyż odważyłby się porwać Marjolaine wprost z dworku Étienne’a? A może uzna przyzwolenie na porwanie jako część spłaty długów?
Na razie trudno było to stwierdzić . Być może blefował. Być może nie.

-Oh? Jesteś kolekcjonerem? Koneserem kobiecych wdzięków? – przetrzymała spojrzenie mężczyzny bez choćby cienia zgorszenia takim nagięciem przez niego zasad dobrego wychowania w dworskim wymiarze. Na przekór wszystkim niewieścim naukom wpajanym jej przez maman, Marjolaine teraz podejmowała wyzwanie tego groźnego osobnika. Cóż, przepadała za igraniem sobie z tak niedomówionym niebezpieczeństwem, to było o wiele bardziej pociągające i interesujące niż grzecznościowe rozmowy z wystrojonymi szlachetkami. Miało też w sobie coś z hazardu, więc hrabianka grała, póki nie było obaw o utratę nazbyt wiele z jej strony.
-Zatem pewnie wiesz, że czekanie na upragniony okaz zwiększa późniejszą przyjemność z.. rozkoszowania się nowym nabytkiem. Prawda, monsieur? – w zapytaniu przechyliła głowę, a w ruchu tym pozornie bezwiednym kilka kosmyków jej jasnych włosów ułożyło się na białej skórze obojczyka i sięgnęło ku niewielkim piersiom uwydatnionym dekoltem sukni.
- Wątpię madame. Tak piszą tylko dramaturdzy i poeci o miłosnej pasji pomiędzy kochankami, narastającej wraz z czekaniem. Ale, gdy w grę wchodzi czyste pożądanie. To ta czysta żądza domaga się natychmiastowego zaspokojenia. To ogień, który należy ugasić jak najszybciej, zanim wypali myśli. Jest bowiem wielka różnica między miłowaniem, a pożądaniem.- wolną dłonią objął Marjolaine w pasie. Nagłym i silnym ruchem docisnął jej ciało do swego i wodząc wargami tuż nad jej ustami, szyją i dekoltem, mówił.- Gdzie nie ma miłości jest tylko żądza i pragnienie panowania. Och, wam kobietom łatwo zwodzić mężczyzn wodzących za wami cielęcym wzrokiem i czekającym na każdy gest aprobaty. Ale co zrobisz hrabianko d’Niort, gdy on nie będzie pytał o pozwolenie? A weźmie co będzie chciał, łamiąc wszelki opór?
Przez moment jego usta były niebezpiecznie blisko jej ust. Przez chwilę wydawało się, że jest na jego łasce. Ale potem uścisk ręki zelżał, a Gilbert oddalił twarz od oblicza Marjolaine, mówiąc.- A co do przyjemności, to tak... z wyjątkowymi okazami, można przeżywać wyrafinowane rozkosze. Z odpowiednio przeszkolonymi okazami. Ale czekanie, nie ma z tym nic wspólnego.
-Oh, wy mężczyźni.. niewolnicy własnego pożądania. Myślicie, że jesteście panami własnych pragnień, a wystarczy zaledwie wskrzesić iskierkę, by zaczął was powoli trawić ten ogień nie dającej spokoju chuci. To takie zwierzęce – nieco krnąbrnie podniosła podbródek i błysnęła białymi ząbkami kontrastującymi z soczystą czerwienią warg. Nadal utrzymywała swój animusz, choć gwałtowność sytuacji zdołała ją zaniepokoić owocując lekkim zadrżeniem jej drobnego ciała o swe bezpieczeństwo.
-A bezwzględne zaspokajanie jej poprzez łamanie oporów byłoby.. istnym marnotrawstwem. Jakże o wiele więcej zalet ma wymienianie się doświadczeniami w zespoleniu dwóch ciał pełnych namiętności – mówiąc to zniżała swój głos stopniowo, aż osiągnął szept niesłyszalny dla innych osób mogących się zagubić w pobliskich korytarzach. Zerknęła także w bok, czy aby nikt nie był świadkiem tego zdarzenia. Nie było potrzeby prosić się o kolejne plotki. Ze stuknięciami obcasów o posadzkę odstąpiła na kroczek lub dwa od mężczyzny, pytając na poły żartobliwie i podejrzliwie -Acz.. przezornie ostrzegasz czy podstępnie kusisz młodą damę?
-Zapewnie uważasz, że nie potrafię się obchodzić z kobietą?- odparł ironicznie mężczyzna podchodząc do niej od tyłu. Nachylił twarz ku jej uszku i szepcząc muskał je czubkiem języka.- Zapewniam cię, że rozpalić potrafię ogień i w twym uroczym ciałku. Nie tylko mężczyźni są niewolnikami pożądania, mademoiselle.
Odgarnął jasne włosy i cmoknął delikatnie odsłoniętą szyję.- Może i ostrzegam i kuszę. A ty? Uciekasz przede mną i zapraszasz, bym porwał cię do pokoju i zakosztował rozkoszy wspólnego poznawania pragnień naszych ciał?
Uśmiechnął się bezczelnie, pewien swych racji. Ujął dłoń jej delikatnie i mówił z uśmiechem rozważając cicho.- Tak więc. Dokąd mam porwać jasnowłosą ptaszynę? Na komnaty, by posmakować rozkoszy jej ust i ciała? Na bal, by bawić w jej towarzystwie? Co radzisz mademoiselle?
Igrał sobie z nią, niczym kotek bawiący się zdobyczą. Straszył i kusił jednocześnie.

-Mmm… - zdołała wydobyć z siebie niewyraźny pomruk. Wprawdzie Marjolaine była silną psychicznie dziewczynką, ale gdzie jej tam było do wielkich matron odprawiających takich kogucików lekką ręką. Szept, znaczenie słów z nim płynących, drobne pieszczoty i zarost mężczyzny łaskoczący jej wrażliwą skórę.. to wszystko przyprawiło hrabianeczkę o szybszy oddech ograniczany ciasnymi fiszbinami gorsetu. Miał rację. Nigdy nie wzbraniała się przed namiętnościami, była na nie całkiem otwarta i na płynące z nich przyjemności. A Gilbert nie był szkaradny, ani też niemęsko dandysowaty. Jego temperament, odmienność i wykraczanie poza sztywne ramy etykiety, czyniły go interesującym. Mimo to..
-Uważasz mnie za tak łatwą zdobycz? – szepnęła przekrzywiając ku niemu głowę. Następnie z trzaskiem rozłożyła wachlarz i wachlując się nim energicznie, co by ochłodzić siebie oraz sytuację, rzuciła głośniej i może trochę zbyt stanowczo- Na bal, monsieur d’Eon.
Zaśmiał się dość głośno i bezczelnie. Jak zwykle zresztą. Całą swą postawą określał siebie jako zdobywcę i drapieżnika. Po czym prowadząc Marjolaine za rączkę w stronę balu.- Za niewątpliwie rozkoszną zdobycz. A czy łatwą? To się może okazać.
Gilbert uśmiechnął się do niej mówiąc cicho.- Zważ pani, że zwykle nie radzę się w decyzjach, tylko je podejmuję. I nie jestem zwolennikiem tych pawich skoków, jakich zwykle wymagają damy od swych...adoratorów. Nie założysz mi wędziska madame. Tak jak to zapewne zrobiłaś banneretowi. Właśnie, który to banneret... tak natrętnie próbuje zerwać twój kwiatuszek?
Dziewczyna roześmiała się szczerze słysząc o swoim „kwiatuszku”. Rozbawiło ją zarówno samo określenie, jak i fakt wypowiedzenia go przez tego mężczyznę. Jego usta nie wydawały się być nawykłe do układania się w tak słodkie słówka.
-Horace de Augury. Ale ja w jego planach jestem tylko ogrzewającym łoże miłym dodatkiem do mego rodzinnego majątku, który podobno dobrze by wyglądał połączony z ziemiami bannereta – prychnęła z niezadowoleniem, a jej dłoń na moment gniewnie zacisnęła się na ręce Gilberta po wspomnieniu samozwańczego wielbiciela i jego uwielbienia dla własnych funduszy -A pawie skoki potrafią początkowo pocieszyć oczy, ale z czasem robią się za mało ekscytujące. Zaś Ty rzeczywiście pokazałeś już żeś… - Nieokiełznany? Groźny? Drapieżny? Nieakceptujący sprzeciwów? Cóż to chodziło po jasnowłosej główce i właśnie miało paść spomiędzy warg rozchylających się w krzywym uśmieszku? - .. łagodny jak baranek.
-I uparty jak baran i potrafiący boleśnie ubóść. I jak baran, trzymający w szachu stadko swych owieczek mademoiselle.- niespodziewanie chwycił ją za pierś. Ten bezczelny gest łączył się z delikatną pieszczotą jej ciała. Wolna dłoń Gilberta wędrowała przez chwilę po drobnym biuście szlachcianki, niepomna na fakt że owa dłoń na jej piersiach może zostać przez kogoś zauważona. Bowiem zbliżali się do sali balowej i słychać już było dźwięki muzyki. Ale nadal kontynuując prostacki gest d’Eon okrasił go ironicznymi słowami.- I prostacki jak baran. Więc zważ mademoiselle, czy warto wodzić mnie na pokuszenie. Bo jeśli się skuszę..
Delikatnie uścisnął pierś Marjolaine, niezbyt boleśnie... o nie... W tym geście nie było przemocy, za to pełen był lubieżnej pieszczoty. Pieszczoty niestosownej przy tak pobieżnej i krótkiej znajomości. Ale Gilbert już kilka razy jej udowodnił, że nie zważa ni na etykietę, ni dobre obyczaje.- Bo jeśli się skuszę, to zdobędę. Czy więc warto grać w grę, gdy jedna ze stron lekceważy i łamie jej reguły?
Odsunął dłoń od pieszczonego dekoltu i uśmiechnął się zaczepnie.

A na sali zabawa się rozwinęła, panowie i damy zbiły się w małe grupki wzajemnej adoracji, wymieniając pomiędzy sobą poglądy. I nie uszło ich uwagi z kim wróciła na salę Marjolaine. Tańce zaś na parkiecie rozgrzewały krew tancerzy i tancerek, choć nie uszło uwagi bystrej Francuzce, że tańce te miały swoją “królową pszczół”, dookoła której wirowały i trutnie i robotnice. I nic dziwnego, że ową królową pszczół była Madeleine Saint-Delisieure.
W końcu to był jej bal.

Marjolaine prawie podskoczyła i prawie się spłoszyła takim „atakiem” na siebie niewiele mającym wspólnego z subtelnością. Chociaż to drugie akurat było bliższe rzeczywistości. Gilbert wprawił ją w zaniepokojenie już drugi raz tego wieczora, aż zaczynała podejrzewać nieco prawdziwości w tych wszystkich plotkach o nim krążących. Zapewne całkiem zabawnie było patrzeć jak młoda hrabianeczka się miota. Jak ze wszystkich sił stara się zachować na twarzy maskę obojętności, acz ta jest rozbijana w drobny pył przez takie bezpośrednie zagrania mężczyzny. Jak walczy jednocześnie z zaintrygowaniem i strachem przed tym niebezpieczeństwem. Póki co finalną reakcją było lekkie zmarszczenie brwi i wydęcie usteczek w kapryśnym grymasie, który przed tak dużą publiką szybko przekształcił się w niewinne zdziwienie.
-Ah. Popatrz, monsieur, już dotarliśmy. Jakże szybko minęła ta droga w miłym towarzystwie, non? – nie mogąc do końca przezwyciężyć swojej natury i ciągle sobie igrając, dziewczyna posłała mu słodki uśmieszek połączony z hardym spojrzeniem. Wyswobodziła swą rękę i obiema dłońmi ujmując za rozkloszowaną część swej sukni, dygnęła z wdzięcznością -Merci za pomoc.
-Do usług madame.- skłonił się zgodnie z etykietą Gilbert. Na jego twarzy był irytujący uśmieszek triumfatora. Ale pozwolił się Marjolaine oddalić bez zatrzymywania jej komplementami, prośbami.. czy, co bardziej prawdopodobne, siłą. Nie wykazał się namolnością płynącą z zauroczenia, pożądania i zafascynowania, jak inni jej adoratorzy. Wydawało się nawet, że te gesty wychodzące daleko poza dobre wychowanie były jego igraszką. Zabawą sprawdzającą jak daleko może się względem niej posunąć. Niemniej nie mógł do końca zamaskować swych uczuć. W jego dotyku, niewątpliwie było pożądanie. I pragnienie fizycznej bliskości... ale trudno stwierdzić, czy coś więcej.

Umykając pośród bawiących się gości, Marjolaine czuła na sobie ciekawskie spojrzenia należące do osób, które z pewnością już tworzyły sobie własną wersję wydarzeń dotyczących jej powrotu na salę z kawalerem d’Eon. I niezbyt dla niej łaskawą wersję, tego było pewna. Łaska nie była zbyt modnym tematem plotek. Nie zdziwiłaby się gdyby jedna z nich dotarła do jej drogiej maman nim hrabianka choćby zdąży się obudzić następnego poranka. Taka była cena za chęć odkrywania cudzych brudnych sekretów, a potem pokazywania się w towarzystwie czarnej owc… czarnego baranka francuskiej arystokracji. Ale przecież była tego świadoma i głęboko wątpiła, by coś takiego mogło jej bardzo napaskudzić w reputacji. Wszak sama też nie należała do najjaśniejszych gwiazd szlachty.
A może i rzeczywiście próbowała go skusić ku własnemu urozmaiceniu zabawy na balu? Bawiła się, na swój dziewczęcy sposób starała się rozpalić pożądanie i zaintrygować, aczkolwiek przyzwyczajoną była do grania na własnych zasadach, które Gilbert kontrował swoimi własnymi. Po tym pojedynku nie czuła się ani zwyciężczynią, ani też stroną do końca przegraną. Była częściową triumfatorką.
Zdobyła sekrecik jak dotąd nieposzkalowanego markiza. Wprawdzie teraz nie był zbyt przydatny, ale zawsze był to skarbik godzien zachowania na później. Tak więc zdobyła go, a potem zdołała oddalić się z miejsca zdarzenia nie dając po sobie niczego poznać i biorąc udział w zabawie swego towarzysza odwrócić jego uwagę od tego zbiegu okoliczności.
A przynajmniej.. tak chciała myśleć.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 08-11-2011 o 09:18.
Tyaestyra jest offline