Wątek: Czaszki
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2011, 21:27   #19
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Gdzieś w Rocinie
20 Września, 20.05


Juan, Latino, USA


Odpowiedź czaszek była szybka i śmiercionośna. Oscar i Paul zalali napastników ołowiem dając czas Latino na oddanie precyzyjnego strzału prosto w głowę jednego z policjantów. Kawałki kości i mózgu pobrudziły maskę radiowozu i twarz jednego z kolegów. To było jednak wszystko na co było stać elitarny oddział. Wróg przeważał siłą ognia, Felicita nie była w stanie wycelować przy takim gradzie kul. Funkcjonariusze BOPE mogli jedynie leżeć za zasłonami i czekać, aż ostrzał się zakończy.

Głównym tego powodem był brak wsparcia z wyższych pięter. Americo zbyt długo ograniczył swoje działania do samej obserwacji wrogów. Jeden z nich zauważył jego twarz w oknie i oddał w jego kierunku krótką serię. Mężczyzna padł na ziemie w ostatnim momencie. Niestety jedna z kul rozszarpała jego lewe ucho. Krew sączyła się wyjątkowo obficie i zalała mu cały mundur.

Juan w tym samym czasie zastanawiał się równie długo. Nie wiedział czy powinien pomóc swojej drużynie czy podążyć za zabójcą. Wybrał pogoń za mordercą. Zaczął skakać po dachach z nadzwyczajną sprawnością, to nie był jego pierwszy pościg w tym stylu. Szybko skrócił dystans do zamaskowanego człowieka.

Kiedy był na tyle blisko żeby oddać pewny strzał, podejrzany niespodziewanie się odwrócił. Riviera wybił się aby znaleźć się na tym samym dachu co on. Za późno domyślił się, że był to bardzo zły pomysł. Nie było nawet możliwości żeby nie doleciał, a jednak... Poczuł jak jakaś siła pociągnęła go w dół. Uderzył twarzą o ceglastą ścianę domu tracąc przytomność.


Copacabana, dom Carli
20 Września, 20.14


Miguel


- Powiem ci co pokazują karty. – powiedziała po paru minutach milczenia. W tym samym momencie do pokoju wleciała wielka, tłusta mucha. Pierwszy raz na twarzy Carli odmalowały się jakiekolwiek emocję. Dziewczyna czegoś się przestraszyła. Wyciągnęła z tali jedną kartę. Powoli odwróciła ją w palcach.


Było oczywiste kogo przedstawiała.

- Spotkasz się z nim ponownie. Sam nie dasz mu rady. Jesteś słaby Miguel. Znajdzie cię i pożre twoje serce. – początkowo mogło wydawać się to bredzeniem wariatki, ale wtedy narkoman przypomniał sobie kolejny szczegół z wczorajszego wieczoru. Oczy Revso, ich tęczówki były czerwone. Pamiętał, że nie mógł oderwać od nich wzorku, choć tak bardzo tego pragnął.

Kot zaczął polowanie na muszysko, które uparcie krążyło nad stolikiem.

- Powinieneś już iść. – Carla potarła swoje ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka pomimo wysokiej temperatury. Starała się na powrót założyć maskę obojętności. – To będzie długa noc. Nie przetrwasz jej bez dobrej kryjówki.

Błyskawicznym ruchem ręki złowiła muchę. Owad zamknięty w pułapce wydawał się być głośniejszy niż na wolności.

- Tak się załatwia natrętne insek… ała! – Otwarła zaciśniętą pięść i wypuściła muchę, które wyleciało na korytarz. Na dłoni dziwki pojawił się krwawy ślad po ugryzieniu robaka. – Co jest...

Kobieta zbladła jakby cała krew odpłynęła z jej twarzy w jednej chwili. Złapała się za serce. Głośno oddychała. Panika wkradła się do jej umysłu. Stała się bezbronną, przestraszoną dziewczynką. Jej przemiana była zaraźliwa. Złapała Miguela za rękę. Szukała w nim nieoczekiwanego wsparcia. Źle wybrała. Trudno było znaleźć człowieka, który miał bardziej przesrane w Rio niż on.


Gdzieś w Rocinie
20 Września, 20.12


Juan, Latino, USA


Odgłosy wystrzałów ucichły. Przez minutę słychać było poruszenie na zewnątrz, a po chwili dźwięki zapalanych silników. Policjanci odjechali zabierając ze sobą ciało martwego kolegi. Nie próbowali nawet sprawdzać czy ich cele były martwe. Domek wyglądał zresztą tragicznie. Kapitan podniósł się z trudem z ziemi.

- Wszyscy żyją?! – krzyczał. Lekko ogłuchł przez huk wystrzałów, nie był w tym zresztą odosobniony.

- Kurwa dostałem odłamkiem w dupę. Oscar śmiał się trzymając za krwawiący zadek. Facet radził sobie z silnym stresem w dość nietypowy sposób. – Jak chcieli się zabawić to mogli uprzedzić, że lubią na ostro. Nawilżyłbym się dla nich.

Paul oprócz kilku zadrapań trzymał się doskonale, podobnie jak Latino, której wbiła się jedna drzazga w palec i na tym kończyła się lista jej ran. Wszyscy byli wyczerpani, nie tyle wysiłkiem co emocjami. Przez prawie dziesięć minut, które dłużyły się w nieskończoność, strzelano do nich jak do kaczek i tylko cud oraz brak profesjonalizmu policji ich uratowały. Niedługo z góry przyczłapał na parter Americo. Felix miał już pytać się czemu nie otworzył ognia do glin, ale widząc jego ucho dał sobie spokój.

- Gdzie Juan?

- Wyszedł na dach. Nie mam pojęcia co z nim jest.

Kilkanaście minut później znaleźli nieprzytomnego i potłuczonego kolegę. Należało zabrać go jak najszybciej do szpitala.


Szpital św. Pawła, sala nr 234
20 Września, 20.48


Juan, Latino, USA

Drużyna była w komplecie. Wszyscy byli zoperowani, przebadani i pozszywani. Na jednym łóżku leżał Oscar na brzuchu. Był bardzo dumny ze swojej rany, poprosił nawet jedną pielęgniarkę o zrobienia zdjęcia jego tyłka komórką. Na drugim łóżku odpoczywał Juan, który okazał się mieć więcej szczęścia niż rozumu. Nie złamał żadnej kości, jedynie rozciął czoło, po czym zostanie mu spora bliznę. Doznał lekkiego wstrząśnienia mózgu co było niewielką ceną. Dolnej części ucha Americo nie dało się już odratować.

- Wszyscy potrzebujemy odpoczynku. – Felix podobnie jak większość drużyny, słaniał się na nogach. – Jutro widzimy się w samo południe w kwaterze głównej.
 
mataichi jest offline