Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2011, 12:13   #1
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
[Storytelling+18]Wędrowcy na Gwiezdnym Szlaku

Wysłuchajcie mnie. Jesteśmy tutaj by odcisnąć swoje piętno we wszechświecie. Inaczej czemu bylibyśmy tutaj?

Steve Jobs*



Wkroczyliście w nowy świat. Drogą przez światło rozpoczynacie swą podróż wędrowcy. Jak? Czemu? Gdzie? Kiedy? Ostatnie chwile przed przejściem odgradza od was mglista kurtyna. Pozostały jedynie okruchy.

Pilnujcie ich.



Alicja - Stary hit często grany w radiu, który przerywa dźwięk pękającej szyby.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5I-SbwCHJ80[/MEDIA]

Karolina - Lodowaty uścisk wody.
[MEDIA]http://www.freewebs.com/waterfreak101/water.jpg[/MEDIA]

Roux - Poruszające się szybko kulki różańca.
[MEDIA]http://catholicvirtualmall.com/images/rosary3.jpg[/MEDIA]

Rysiek - Uśmiech niosący obietnicę.
[MEDIA]http://www.mojo40.com/wp-content/uploads/2011/06/make-people-smile.jpg[/MEDIA]

*niedosłowne tłumaczenie by trav.

---

Prolog

Cygańska Polana. Dwa rzuty beretem w przód.

Bajarz siedział zamyślony na pieńku koło ogniska. Dogasający w palenisku ogień przestał go już hipnotyzować. Szkiełka binokularów trzeba było gruntownie przetrzeć, ale jakoś odkładał to na później. W taborowych wozach i namiotach pozapalały się lampki ze świetlikami w środku, magiczne ognie i zwykłe świece. Matki wołały dzieci do środka. Niektórzy ojcowie otwierali butelki mocniejszych trunków i zaczynali grać w karty. Wbrew pozorom cyganie nie tańczą każdej nocy wokół ogniska upojeni alkoholem i rządzą zabawy, która faktycznie płynęła im w krwi. Podczas takich nocy także artyści i sztukmistrze spędzają czas inaczej. Mężczyzna, którego wszyscy po prostu nazywali Bajarzem, z nostalgią wspominał stare czasy.
W noce takie jak te pary patrzyły w gwiazdy. Ktoś ważył eliksir zazdrości. Ktoś inny spał w koronie drzewa. Stary Theo, chrapał donośnie w łodzi na środku jeziora. W wielkich dłoniach wciąż trzymał wędkę z nuffiru. Być może prawdą było to, że wędka jest zaklęta gdyż zawsze rano Theo miał wiadro pełne ryb ku uciesze miejscowych. Bajarz uważał, że jego przechwałki o swoich wędkarskich umiejętności były warte pintę piwa. Chłopcy wymykali się z domów by popatrzeć na piękną Edidth, najlepszą i zapewne najzgrabniejszą tancerkę w obozie. Bajarz pokręcił głową z uśmiechem wspominając ile problemów kosztowała go niesforna dziewczyna w młodości.
Nagle przebiegł koło niego mały Tom. Kolejny łobuziak w obozie. Ząb na pewno nie wypadł mu sam a zadrapań na rękach i twarzy prędzej nabawił się przy wspinaczce lub bójce niż na tym jak sam twierdził, walce ze skrzydlatym Niedźwiedziołakiem. Starzec pomyślał, że z taką wyobraźnią niedługo zabierze mu etat taborowego Bajarza. Tom obrócił się na pięcie i padł donośnie na pieniek koło ogniska. Z zaciekawieniem wpatrywał się w jedną z najbardziej tajemniczych postaci jakie znał. Co jakiś czas pocierał przy tym bezwiednie miejsce pod nosem gdzie jeszcze długo miał mu nie wyrosnąć żaden włos.

-Opowiedz jakąś historię Bajarzu!

-Tom! Przecież wołałam cię do wozu!


Wysoka kobieta w średnim wieku i fioletowo-żółtej sukience przeplataną czerwoną szarfą podeszła zdecydowanym krokiem ku chłopcu i mężczyźnie. Najpewniej z zamiarem zaciągnięcia małego Toma do jego łóżka, choćby i za ucho. Podobnie jak większość kobiet w obozie, miała śniadą cerę i kruczoczarne długie włosy. Można powiedzieć, że nie wyróżniała się urodą na tle niektórych piękności, ale jej lekko topazowe oczy kusiły swoim blaskiem jak latarnia podczas mgły.

-Mamo, ale ja nie chcę! Jeszcze jest wcześnie a poza tym Bajarz obiecał mi historię!

Czarne brwi lekko drgnęły pod wpływem dziecięcego kłamstwa, ale mężczyzna przy ognisku nawet nie odwzajemnił pytającego spojrzenia matki chłopca.

-Bajarz na pewno chciałby odpocząć kochanie...

Tak jak ja. Dodała prawie na głos matka chłopca. Całej sytuacji powoli zaczęło się przyglądać coraz więcej osób. Głównie dzieci, które grupowały się już wokół ogniska albo wyglądały ze swoich kryjówek i domów w jego stronę.

-Opowiedz, opowiedz! Prosimy Bajarzu!

Wraz z ilością głosów prośby przybierały na sile. Matki bezsilnie wzruszały ramionami w końcu godząc się z tym, że ich autorytet jako rodzica tym razem nic tu nie pomoże. Ojcowie śmiali się, głośno komentując całą sytuację po swojemu. Część z nich usiadła razem z dziećmi.

-Opowiedzieć historię? Dzisiaj opowiem wam wyjątkową historię. Prawdziwą tak jak piegi siedzącej tu małej Jenny.

Przerwał na krótką chwilę i dotknął przestraszonej, rudej dziewczynki po nosie. Powietrze przeszył gromki śmiech zgromadzonych.

-Niekiedy straszną...

Zaintonował ostatni wyraz by wszyscy zwrócili na niego uwagę. Niektóre dzieci zakryły uszy dłońmi a kilkoro z nich schowało się za matczynymi spódnicami.

-Ale nie za bardzo!

Dało się słyszeć jakiś głos zatroskanej matki. Odpowiedziała mu kolejna salwa śmiechu. Niektóre dzieci z powagą kiwały głowami, inne próbowały zrozumieć powód ogólnej wesołości i w końcu same przyłączały się do ogólnej wesołości.

-Historia ta nie jest krótka, więc niech ktoś na nowo rozpali ognisko.

Kiedy kilku mężczyzn zniosło drewno i rozpaliło solidny ogień Bajarz z uznaniem pokiwał głową. Powietrze wypełnił zapach dymu i oczekiwania na opowieść.

-A więc idzie to tak...

---

Rozdział I

Nauka chodzenia i troszeczkę trudne początki niełatwej wędrówki




W obserwatorium Kulululu podniecone istoty cisnęły się przed wielkim teleskopem Kaffla. Komentując głośno pochodzenie małego rozbłysku na niebie. Specjalnie nie wyróżniał się on na tle nieskończonej ilości gwiazd nieba, które co jakiś czas zmieniało swą barwę, często lepiąc wiele kolorów ze sobą. Wielki Kulujtuj już dawno wyjaśnił to zjawisko, właściwie wyjaśnił prawie wszystko, więc każde nawet małe odkrycie wprawiało wielkie ożywienie w Kulbingach. Zawyły jak jeden mąż (nawet te które nie widziały tego co się działo). Kiedy z jednego rozbłysku zrodziły się cztery pędzące przez gwiazdy ogników.

Pingwin Trey poprawił swój garnek na głowie, poświęcając świetlistym ogonom zaledwie mgnienie oka. Jeden moment nieuwagi i te cholerne krewetki w końcu go upolują. Miał teraz własne problemy.

W południowej części Cienistej Dżungli, tej należącej do wielkiego szpona, syczące jaszczury wymachiwały w powietrzu dzidami. Kilka gadów wyrzuciło je nawet w powietrze jakby chcąc dosięgnąć diabelskie ogniki. Ich szaman już szukał odpowiednich słów by zinterpretować mające miejsce zjawisko.

Wielkie oko wyglądające ponad poziom Białego Morza. Mrugnęło ze złością kiedy irytujące światła przeleciały dość nisko, wprost nad nim. Oślepione i obrażone na cały świat schowało się w wodną toń. Reszta jego ciała będzie dzisiaj bardzo głodna.

Pewien chłopiec na swojej malutkiej planecie zaklaskał z radością w dłonie kiedy szybko mknące świetliste łańcuszki oświetliły na moment jego ukochaną Różę. Wstał i zakrywając oczy dłonią machał im na oślep wołając, że mogą wpadać częściej bo jego Róży przyda się więcej słońca.

Inny chłopiec na białym koniu mknął przez Piaski Tajfuna. Ta mityczna kraina była tylko krótkim przystankiem na jego drodze. Żałował bardzo, że nie będzie mógł dowiedzieć się więcej o jasnych punktach płynących po niebie. A może jednak?
Pokręcił głową przecząco, goniły go ważne obowiązki.

-Dalej Artax. To nie nasza opowieść.

Cyganie przestali na chwilę oddawać się nocnemu szaleństwu. Pokazywali jeden przez drugiego na coś co mogło być deszczem meteorytów, ale różniło się od niego znacząco. Wiedzieli co to oznacza, ale i tak Bajarz potwierdził ich przypuszczenia

-Będziemy mieli gości.

---

Nie sposób stwierdzić było jak długo lecieli. Czuli jedynie ruch. Ich zmysły nie rejestrowały powietrza, ani zapachów. Nie słyszeli nic, ani nie widzieli przemierzających krain. Widzicie dusze nie mają typowych zmysłów tak jak my ludzie. Dostrzegali barwy, zarysy rzeczy. Mieli świadomość. Chociaż w tym momencie czuli się zagubieni, przestraszeni niczym dzieci. Nie mogli nawet zmienić kierunku lotu. Mogli jednak myśleć. Mieli, więc wciąż nikły cień nadziei na własne istnienie, którego się trzymali. Wiedzcie moi drodzy słuchacze, że dusze mogą próbować kontaktować z istotami żyjącymi i sobą nawzajem, ale dla kogoś kto nawet nie wie, że jest duszą to wcale nie taka prosta sprawa.
W końcu dotarli na miejsce, co podświadomie zresztą wyczuli. Stracili bowiem część ze swojej prędkości gdy znaleźli się w zasięgu sztucznie wytworzonego pola metalowej konstrukcji przypominającej planetę. Wielkie, wykonane ze specjalnego szkła, przezroczyste ramię wciągnęło świecące dusze jedna po drugim w głąb owej tajemniczej konstrukcji.



Środek tej stacji był równie niezwykły co zewnątrz. Niezliczone rzędy rąk, nóg, głów, torsów, ogonów, skrzydeł i jeszcze więcej dziwnych organów zewnętrznych. Wszystko o czym można tylko pomyśleć. Właściwie wszystko to o czym mogłaby pomyśleć każda istota we wszechświecie. Komory w których znajdowały się części ciała wydawały się być niezliczone, nawet najlepszy ludzki wzrok nie sięgnąłby granic owego pomieszczenia nieważne w którą stronę się wpatrywał. Wydawało się, że dusze czekały na swoją kolej.
Przed nimi w szybko obracającej się maszynie z której wychodził szereg kolorowych kabli tkwiło już jedno światełko. Łatwo było się domyśleć, że była to dusza, która trafiła tu przed nimi. Maszyna ta odwoływała się do pamięci duszy by zrekonstruować wygląd wędrowca. W pewnym sensie to dusza dokonywała wyboru a maszyna tylko pomagała jej w tej czynności. Rzędy komór przesuwały się w prawo i lewo a kiedy w końcu się zatrzymywały wielkie metalowe ramię sięgało po interesującą duszę część. I tak na platformie w kształcie okręgu tkwiły wkrótce niezgrabne dłonie, dość okazałe ramiona, mniej okazałe męskie genitalia, krzywe i krótkie choć potężne nogi, płaskie stopy, spory tors z piwnym brzuchem, gruba prawie niezauważalna szyja i w końcu łysa ludzka głowa. Wszystko to było oddzielone od siebie i wisiało na syntetycznych cienkich sznurkach. Kolejne, ale znacznie mniejsza metalowe ramiona wysunęły się z maszyny używanej przez duszę. Były znacznie bardziej precyzyjne od ich wielkiego kuzyna. Cięły laserem i łączyły ze sobą kolejne części ciała. Kiedy mechaniczni chirurdzy skończyli, wysunęły się panele świetlne. Ich szare światło zasklepiało rany pozostałe po pracy laserów. Na koniec jeden z laserów powrócił i stworzył małą bliznę na prawym policzku mężczyzny. Kolejne ramię wysunęło się przebijając z pneumatycznym świstem ucho i brodę mężczyzny pozostawiając po sobie małą kolekcję kolczyków. Inny robot zaczął tworzyć wzór tatuaży w różnych miejscach na ciele mężczyzny. Na końcu wszystkie kable i ramiona schowały się w platformę z której wysunęła się przezroczysta kapsuła. Największe, już wcześniej użyte ramię włożyło w nią ludzkie ciało tak jak dziecko kładzie swojego misia na szafie. Oszklone drzwi komory zamknęły się a całą jej przestrzeń wypełnił zielony płyn o obrzydliwej konsystencji. W zanurzonym w nie ciele następował szereg przemian i połączeń nerwowych z mózgiem, który miał tchnąć w nie nowe życie. Organy wewnętrzne rosły w przyspieszonym tempie. Nawet ułożenie wystrzeliwujących ku górze końcówek włosów, układających się w znajome kształty wydawało się nieprzypadkowe. I już wkrótce wszystko było gotowe. Maszyna przestała się kręcić i otworzyła się całkowicie a uwolniona dusza płynęła powoli w stronę komory ze swoim cielesnym awatarem. Dusza przeniknęła przez ścianę komóry i w mgnieniu oka została wchłonięta do środka ciała. Znajdujący się w środku mężczyzna otworzył oczy i w panice próbował zaczerpnąć powietrza odruchowo próbując wydostać się z niewoli. Nie musiał jednak wcale tego robić. Otwór, który pokazał się w podłodze komory szybko wessał całą ciecz do środka wraz z przerażonym mężczyzną.

Wszystkie cztery dusze nowo przybyłych wędrowców czekał ten sam proces.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 16-11-2011 o 11:33.
traveller jest offline