Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-11-2011, 05:12   #6
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Doszli zresztą po chwili do pokoju, zamkniętego na klucz. To jednak nie było problemem dla szlachcica. Wyjął ukryty w rękawie sztylet i ów zamek sforsował nim. Niemalże wyłamał go przy okazji. Jak się okazało do otwierania drzwi, podchodził tak jak do zdobywania względów Marjolaine. Śmiało i niemalże brutalnie, ale dość skutecznie. W końcu jednak oboje znaleźli się w bogato zdobionym gabinecie, świadczącym o potędze swego właściciela. Wygodne krzesła, duża i miękka sofa, która niewątpliwie służyła nie tylko do wypoczynku, ale tez i gorących chwil z szlachciankami. Pięknie zdobione krzesło i sprowadzony albo z Italii, albo z Austrii, intarsjowany macicą perłową, szylkretem sekretarzyk ozdabiany mosiężnymi, a może nawet złotymi elementami.




Spore cacuszko, kryjące w sobie wiele zamkniętych na kluczyk sekretów. I to właśnie cacuszko stało się celem Gilberta i jego sztyletu. Ale te zamki sekretarzyka nie ustępowały tak gładko jak zamek u drzwi. I mężczyzna się przy nich guzdrał. Rozglądając się po gabinecie bystre oko Marjolaine dostrzegło piękne obrazy na ścianach i kobiecą pończoszkę pod ową sofą. A także piękny marmurowy kominek, którym niedawno płonął ogień. Polana były przyczernione, a na nich... list, resztki białego papieru listowego i czerwona woskowa pieczęć kontrastowały z przyczernionymi polanami.
-Czyżby markiz lubił stroić się w damskie fatałaszki? - zapytała Marjolaine żartobliwie, tak nieadekwatnie do śmierci właściciela tego pokoju, której byli świadkami. Ale ona niezbyt to przeżywała, bardziej będąc ciekawą przyczyny zgonu niż popadaniem w żałobę. A zapytała po dostrzeżeniu owej pończoszki. Bo jeśli nie należała do gospodarza, to może do Żmijki? Czy byłaby aż tak nieuważna, by zapomnieć o części swojego własnego stroju? Étienne nie sprawiał wrażenia kogoś, kto zabawiałby się na boku z własnymi służkami bądź arystokratkami przed wejściem w stan małżeński. Jego miałkość przeczyła temu zachowaniu. Ale jednocześnie też nie wyglądał na kogoś, kto zostałby zamordowany na swym własnym balu.
-Może. Mógł też robić coś gorszego z kobietami.- mruknął Gilbert skupiony na otwieraniu zamków. Zbyt zajęty swym działaniem, nie rozwijał kwestii tego, o co podejrzewał markiza i na podstawie jakich dowodów.
Dziewczyna uniosła wysoko brwi równie jasne co jej włosy i z wyrazem oczekiwania patrzyła na odwróconego do niej tyłem mężczyznę. Im dłużej nie dzielił się z nią swoimi domysłami, tym jej spojrzenie bardziej wwiercało się w jego plecy. Aż i nawet to nie dało żądanego efektu, a na twarzyczkę Marjolaine wstąpił grymas. Drobny taki, który zniknął gdy tylko znalazła sobie inne zajęcie.

Przykucnęła tuż przed kominkiem, prawie tonąc w swych rozłożystych spódnicach i upodabniając się do.. słodkiej bezy. Przyglądała się ostałym się przed promieniami skrawkom papieru. Musiał być ten list co lokal przyniósł. Ten sam, w czasie czytania którego markiz tak bardzo pobladł. Jakież to straszliwe wieści musiał odebrać i jaki związek miały z jego śmiercią?
Z olbrzymią ostrożnością sięgnęła po pogrzebacz, co by się nie ubrudzić ani też sobie nie obetrzeć delikatnej skóry dłoni tym niebezpiecznym narzędziem. Gdyby nie ciężar, to ujęłaby go zaledwie koniuszkami palców i trzymała jak najdalej od siebie. Jednak w takim przypadku była zmuszona do drastycznych kroków, więc zacisnęła na nim palce i dźgnęła nim polana. A potem jeszcze raz i jeszcze, jakby przyprawiało ją o sadystyczną radość oglądanie drewien rozkruszających się pod mocarnymi ciosami szpikulca. Ale to nie to. Tak naprawdę to przysuwała ku sobie woskową pieczęć, a robiła to powoli i wielce delikatnie, by przypadkiem nie zniekształcić jej jeszcze bardziej. W skupieniu wydymała swe czerwone usteczka.
List był niespodzianką i to większą niż się hrabianka spodziewała. Bowiem mając go w dłoniach zorientowała się, że trzyma narzędzie zbrodni. Misterne narzędzie. Woskowa pieczęć nadtopiła się pod wpływem żaru ognia, więc odcisk na niej nie był widoczny. Od jedynie niewyraźny zarys głowy węża kąsającej … coś.
Niemniej nadtopiona pieczęć odsłaniała delikatny i misterny metalowy mechanizm w niej ukryty. Mechanizm zakończony wysuwaną delikatną igiełką, której ukłucie zapewne było ledwo dostrzegalne. Za to śmiercionośne. Ktoś kto go przygotował, musiał dobrze znać ofiarę i jej nawyki, zwłaszcza w kwestii otwierania listów. Bowiem by igiełka wbiła się w ciało, list musiał być otwierany w odpowiedni sposób. Pieczęć więc była pułapką specjalnie zaprojektowaną na konkretny rodzaj myszy. Na Étienne’a.
Sam list niestety był mocno uszkodzony i nieczytelny. Górna część tekstu, była zniszczona całkowicie przez ogień. Do środkowej również dotarły płomienie czyniąc większość tekstu nieczytelną. Gdzieniegdzie trafiały się fragmenty czytelne, jak: (...)bracia i siostry (...)król(...)pamięć wybrańca(...) ubolewamy(...) zaufania.
Z tego co Marjolaine wiedziała o uśmierconym dziś markizie, Étienne miał dwóch młodszych braci, których szczerze nie cierpiał. Ale żadnej siostry. Więc zapewne nie o nich chodziło.
Jedynie końcówka rzuconego niedbale i niecelnie w ogień listu, dawała się odczytać.
“...Wiemy o twoich knowaniach i zdradzie jaką wobec nas planujesz. Mamy członków także pośród twych zaufanych przyjaciół. Byłeś obserwowany i oceniany, przyjacielu. I z boleścią podjęliśmy decyzję oraz kroki, które zakończą twój mały spisek wobec nas. Nie doniesiesz swemu pryncypałowi o tajemnicach, które poznałeś wśród nas.”
I tyle. Żadnego podpisu. Żadnej informacji. Jedynie pieczęć i mechanizm z trucizną.
Tymczasem z ust Gilberta wyrwał się okrzyk triumfu. Sforsował zamek i... wyciągnął z jednej szuflad, księgę obrachunkową markiza, w którym ten zapisywał swe przychody i wydatki.

Marjolaine nie wiedziała co zrobić z wiedzą, którą tak nagle posiadła. Ani czy w ogóle cokolwiek powinna z nią zrobić. Dlatego patrzyła na trzymany fragment karteluszki oczkami rozszerzonymi ze zdziwienia do wielkości złotych monet, których wartościami nie pogardziłby Gilbert. Nie dziwiła się już, że markiz był tak przerażony w trakcie czytania, duży wpływ na to musiała mieć owa igiełka wbijająca mu się w ciało i będąca przyczyną dalszego, tragicznego ciągu zdarzeń. Ale te wszystkie słowa? Co one znaczyły, od kogo pochodziły?
Obiegła spojrzeniem tę bardziej zniszczoną część w ponownym poszukiwaniu podpisu, może chociaż pierwszej litery nadawcy. Ale nie znalazła. Jedynym punktem zaczepienia w rozszyfrowaniu jego anonimowości była pieczęć i szczerzący się z niej wąż.. który nic jej nie mówił. Nie widziała wcześniej takiego znaku, a ni nie znała nikogo kto mógłby takim stworzeniem zabezpieczać swe listy. Całość pozostawała tajemnicą, a młodziutka hrabianka jedyną osobą z nią zapoznaną.
I trudno jej było zadecydować co też powinna z nią uczynić. Nie czuła potrzeby mówienia o tym kawalerowi. Nie ufała mu, bo i zaufanie nie musiało iść w parze z pożądaniem. Co gorsza, mógłby coś wiedzieć na temat tego węża. I mogłoby się okazać, że ona nie powinna nic wiedzieć o liście. Ewentualne znalezienie go przy niej też nie wchodziło w rachubę, zatem postanowiła odłożyć znalezisko na jego miejsce pośród polan i wstała z szelestem. Jak gdyby nigdy nic. Podeszła do Gilberta i rękami oplotła ramię mężczyzny jak swoją własnością, po czym uwiesiła się na nim zerkając ciekawsko na księgę.
-Dłuuuuuuuuuugooo – lamentowała niczym rozkapryszone, rozpieszczone dziewczątko.. którym w sumie była, więc bardzo dobrze pasowało do jej czasem paskudnego charakterku.
-Co długo?- spytał roztargnionym głosem przerzucając kolejne kartki, pełne wpisów sum i krótkich dopisków, dotyczących komu był winien i kto był winien jemu. Niestety zapiski te były czytelne głównie dla piszącego, bowiem przy zapisach nie było imion, a inicjały. Największe zainteresowanie Gilberta wzbudziły jednak zapiski dotyczące dziewcząt. Było w nich wyraźnie widać że kupował je od M. na wyraźne polecenie Kręgu. Ale kto krył się pod tą wieloznaczną nazwą... tego księga nie zdradzała. Także i szlachcicowi, który zamknął ją z irytacją i spojrzał na hrabiankę uczepioną swego ramienia.-Czyżbyś miała na coś ochotę?
-Aby nikt nas tutaj nie znalazł, jeśli o to chodzi – żachnęła się w odpowiedzi, nie dając się wciągnąć w jakieś jego kolejne gierki i sugestie mające zaprowadzić ją do zamku kawalera.. bądź wraz z nim do któregoś z tutejszych pokojów, choćby nawet tego gabinetu i tamtej dużej sofy.

-Znalazłeś coś użytecznego?
- zapytała z przekąsem, całkiem świadoma porażki jaką właśnie poniósł w swych poszukiwaniach. Ale też ku swej satysfakcji chcąca to jeszcze usłyszeć od niego. Rozluźniła uścisk jednej ręki i sięgnęła nią ku zamkniętej księdze. Paluszkami delikatnie uniosła kilka kartek i przechylając się swym drobnym ciałkiem zajrzała do środka. Ton głosu nieco zmieniła i tym razem dodała z niewinnością -Dostanę swoje błyskotki?
-Tylko o błyskotkach myślisz ptaszyno?- dłoń mężczyzny przesunęła się po pośladku hrabianki wyeksponowanym przez jej pochylenie. Błądziła powoli lubieżnie dotykając wypiętych krągłości Marjolaine.- Nie. Nie ma tu nic... ciekawego. Powiedz moja droga, co teraz powinien zrobić nadskakujący ci wielbiciel? Poza opuszczeniem tego pokoju, oczywiście.
-Je ne sais pas. Zadbać o to, bym dotarła do karety mającej mnie odwieźć bezpiecznie do domu po tak.. drastycznych widokach źle wpływających na nerwy wisienki? - ostatnią część swej wypowiedzi okrasiła o wiele niższym głosem, karykaturalnie naśladując wcześniejszy pokaz aktorstwa Gilberta. Dalszą część zaś kontynuowała w sposób przesłodzony, roztaczając wizję godną wyobrażeń swej przyjaciółki-A potem na pożegnanie i dobranoc pocałować mnie w dłoń lub czoło? I z całą pewnością resztę nocy spędzić na tęsknych westchnieniach.
Jedną dłonią uchylając przed sobą tajemnice rachunkowe markiza, drugą puściła się ramienia swego towarzysza i chwyciła za tą zwiedzającą kuszące ostępy jej pośladków. I zaczęła ją przesuwać ku górze, ruchem powłóczystym i nie odrywającym męskich palców od sukni, niewiele także mającym wspólnego z pruderią hrabianki i chęcią jak najszybszego pozbycia się z siebie jego dotyku. Zaprowadziła go ku swemu bioderku, na szczęście lub nieszczęście nie mogącemu się równać z tymi „idealnymi do rodzenia dzieci” co poniektórych szlachcianek, a potem zawiesiła na mocnym wcięciu talii ściśniętej gorsetem.
Maur przygarnął ją do siebie, nachylił się i musnął ustami jej szyję żartobliwie mówiąc.- Doprawdy. Ileż to westchnień potrzebuję, żeby dotrzeć pod twe suknie?
Wargi powędrowały po płatku usznym hrabianki.-Lepiej już chodźmy do tej karocy, zanim... zdecyduję się nie czekać. I od razu sprawdzić jak wyglądasz bez sukni, Marjolaine.

Kolejne strony księgi nie były tak zajmujące, jak dłoń masująca talię, czy usta pieszczące uszko hrabianki. Zestawienia liczb wraz z inicjałami wymagały długiej analizy... na którą nie mieli czasu. Bądź zwyczajnie ochoty, jak to było w przypadku hrabianki. Nie lubiła cyferek, a w tak dużym natężeniu byłyby w stanie wywołać ból jej ślicznej jasnowłosej główki. Dlatego właśnie w obawie przed takimi przykrościami, wypuściła spomiędzy koniuszków palców uniesione strony księgi i wyprostowała się. Akurat w dobrym momencie, by jeszcze przechylić główkę pod na poły przyjemną i na poły łaskoczącą ją pieszczotą mężczyzny.
-Zatem wracamy do naszej wcześniejszej rozmowy.. o czekaniu – zamruczała czując drapieżny dotyk jego warg, czubek jego języka sunący po zagłębieniach uszka i szorstki zarost drapiący jej wrażliwą skórę. Wszystkie razem zlewały się w doznanie nieoczekiwanej przyjemności, pod którą nawet Marjolaine się odrobinę rozpłynęła.
Zwróciła swe lica ku szlachcicowi i złączyła ich usta w pocałunku. A raczej jego namiastce, bowiem było to zaledwie nieznaczne muśnięcie jego warg swymi. Byle całus nie mogący swym krótkim trwaniem nasycić pragnienia rozpalonego w Maurze, ale za to podrażniający je swą słodyczą, jak i koniuszkiem języczka dziewczyny pozornie nieśmiało ocierającym się o jego język.
-Będziesz miał okazję do sprawdzenia prawdziwości słów spisywanych przez dramaturgów.. mój drogi – uśmiechnęła się perfidnie, ostatnie dwa słówka przeciągając ze złośliwą lubością. Palcami zaś złapała za dłoń mężczyzny trzymającą ją tak blisko niego, odsunęła od swej talii, po czym uniosła i sama wykręciła elegancki, szeleszczący i falujący piruet oddalający ją od ponownego złapania. Czerwone wargi triumfująco odsłoniły biel ząbków, a potem hrabianka ruszyła drobnymi kroczkami ku wyjściu z gabinetu.
Nie potrzebowała dłużej w nim zostać, nie chciała by ktoś ją tutaj odnalazł i zaczął podejrzewać o jakąś nikczemność dokonaną względem markiza. A ona przecież wiedziała tylko tyle, że Étienne wpakował się w coś paskudnego i zapłacił za to najwyższą cenę. A także, że od teraz sama będzie całkiem inaczej postrzegać listy. A szczególnie pieczęcie.
 
Tyaestyra jest offline