Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2011, 16:46   #24
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Próba zbliżała się do końca. Jovana ani śladu, czy też Siergiej – imię pod którym eutanatos się zameldował w Moskwie. Ani śladu. Minęła dziesiąta, próba się skończyła – Jovan nie przybył. Szamanka wychodziła bocznym wyjściem gdy po skórze przebiegł jej ostrzegawczy dreszcz wywołany przez jednego z jej wielu niematerialnych przyjaciół. Alejka była ciemna i śmierdziała. Latarnia chyba wysiadła.
Pojawił się on, czekał jak gdyby nigdy nic z poważną miną. Jego pełna sylwetka ginęła gdzieś w cieniach, wyeksponowane zostały oczy, zimne jak brzytwa lecz i dzikie, mocno zaciśnięte usta oraz dłonie w kieszeniach marynarki (nikt go nie nauczył, że tak się nie nosi?). Mrowie przebiegło Ravnę od spasa w górę, galopując po skórze i zatrzymując się w olśnieniu – nie czuła od Jovana nic nadzwyczajnego. Wiedziała, że kiedy zajrzała do jego wzorca był dym. Lecz pierwszy rzut oka był sterylny. Jakby ten facet coś ukrywał.

-Pojawienie się na twoim terenie byłoby z gruntu nieostrożne.

Krótko, monotonnym głosem wyjaśnił swoją nieobecność na próbie. Gdzieś w dali przewaliła się stera śmieci.

-Wybierz dowolną restauracje.

- To filharmonia, do cholery. Ludzie tu przychodzą i wychodzą... Czy też sądziłeś, że na "swoim" terenie wykorzystam sytuację i przywalę ci dla równowagi w drugi policzek? Masz nasrane po samą kopułę. Na sąsiedniej ulicy jest włoska knajpka. Idziemy czy z włoską mafią też masz na pieńku?

-Dobrze. Zarezerwowałem nam stolik - Po chwili dodał, odwracając się do niej kiedy już kroczył w stroncjanity.. -Przeczucie.

W restauracje, tak jak mów Jovan, mieli przygotowany dla nich stolik. Dopiero w pewnym oświetla Ravna mogła zauważyć, że eutanatos wygląda jakby właśnie przed chwilą urwał się z domu pogrzebowego. Jego garnitur przypominał strój przedsiębiorcy pogrzebowego, blada, zorana bliznami twarz – trochę truposza. Widziała, że kelner przyjmujący zamówienie dostaje w samej obecności maga gęsiej skórki, stróżka potu ścieka mu po czole i najogólniej mówiąc – zarówno on jak i jego organizm nie czują się komfortowo w obecności Jovana. Przebudzony westchnął ciężko, splecione dłonie położy na stoliku. W restauracji było gwarno.

-Pewnie twierdzisz, że jesteś tutaj ze względu na sprawy Mistrza Roberta. Pozwól więc, że wyjaśnię. Jesteś tutaj tylko z powodu własnej osoby. To tylko kwestia nim z ofiary przeistoczysz się w oprawcę. Mimo wszystko, słucham twojej wersji.

Ravna przyglądała się uważnie i w milczeniu. Chwile ciszy ciągnęły się w nieskończoność. Potem sięgnęła po menu i zatopiła się w świecie spahetti. - Jak daleko sięgało twoje "przeczucie" co do dzisiejszego wieczoru? - zapytała uprzejmie.

-Prawdopodobnie zaraz odezwiesz się w kwestiach bębna.

- Och. Nie. Za to miałam niespodziewane wydatki. Innymi słowy, jestem spłukana, a kartę zostawiłam w fundacji.

Jovan milczał. Spokojny, panujący nad sytuacją, sprawiający wrażenie, iż wie o wszystkim.

- Dobrze. Kawę proszę - rzuciła przechodzącemu kelnerowi, a potem precyzyjnie wyciszyła okolice ich stolika. - Widzę, że się nie zrozumieliśmy - wycedziła przez zęby. - Pozwól, że wyjaśnię. Jestem tu z powodu Roberta. Uważam, że nałgałeś Diakonowi. Mimo wszystko, słucham twojej wersji.... Oskarżasz mnie nie wiadomo o co. Na północy za takie coś pognałabym cię nago po śniegu, obdarłszy poprzednio z amuletów i talizmanów. Tutaj obowiązują mnie bardziej cywilizowane metody - niemal warczała, a w powietrzu mknęły pacynki śliny.

Po czym wybuchnęła krótkim śmieszkiem, przymrużyła oczy i odezwała się tak normalnie, jak udawany i wyolbrzymiony był poprzedni gniew. - Diakon wie że tu jestem, zgodził się bym przyszła tylko dlatego, że miał nadzieję, że cię sprowokuję do czegoś głupiego, co będzie mógł wykorzystać przeciwko tobie. Głupio by było dać hermetykowi satysfakcję. Więc powiedz, co masz do powiedzenia, i dlaczego nagle po latach postanowiłeś siąść Robertowi na karku. Ja powiem, co mam do pozwiedzania. Też miewam �-przeczucia, panie Blagojevic. Widziałam takie, w którym wyszłam trzaskając drzwiami, obydwoje wiedzieliśmy równie mało jak poprzednio, ja zostałam z bębnem, a ty z diakonem dyszącym ci w kark pragnieniem odwetu.

-Sprawa jest bardzo prosta. Należałem do tej samej fundacji co Robert. Po upadku zostało nas czterech. Mentora Roberta to nephandus, uciekł i z góry jakiekolwiek zeznania z jego strony były przekreślone. Do tego ładnie zabezpieczył plecy Roberta. Kolejny z przebudzonych odstąpił od Tradycji i obecnie jest z Unii Technokratycznej. Zostawimy więc tylko ja i Robert. Słowo przeciwko słowu. Nephandus zadbał aby Robert uchodził za tego który walczył. Dalszy ciąg historii znasz. Robert polował na wampiry w dalszym ciągu. W międzyczasie przygarnął go Diakon co uczyniło jego pozycje nie do ruszenia. Lecz ja czekałem, monitorowałem czy on nic nie robi. Mam listę podejrzanych magów tradycji i każdego monitoruję. Nawet ja zacząłem mieć wątpliwości. Lecz kiedy wystąpiła sprawa na jeziorze, dotarłszy do raportów stało się jasne. Robert przyczynił się do odratowania jeziora. Myślisz, że to iż złapałaś fragment jeziora to był przypadek? Wtedy, gdy on odprawiał rytuał? Albo to, że bęben ci pomógł? To może służyć odrodzeniu bramy, jak sadzonka. Robert upozorował swoją degradacje w psa aby pod sztandarem bohaterskiej chwały przeczekać zawirowania wokół swej osoby. Temu się pojawiłem. Rozumiesz?

-Co konkretnie się stało w waszej fundacji?

-Przejdę do finału. Do naszej dziedziny horyzontalnej wpuszczono zewnętrzne coś. Poprzez dzidzię tamta istota weszła na ziemię. Dwa dni nie tylko my ale również Technokracja musieliśmy walczyć. Do opinii publicznej trafiły wieści o awarii przemysłowej, wycieku chemikaliów i skażeniu terenu. Nawet powiedzieli prawdę. Oki lica ziemskiego aspektu fundacji jest skażona.

- I twoim zdaniem, jaki był w tym udział mentora Roberta i jego samego?

-Ja to widziałem.

Pytające uniesienie brwi - A co widziałeś?

-Faktami? Robert jest widderslaintem co samo świadczy strasznie źle o jego osobie. Ale temu wierzyć nie musisz skoro nikt tego po tak długim czasie nie spostrzegł. Widziałem oczywistości, jak Robert zastrzelił kilku akolitów chcących im przeszkodzić. Jak wywabił kilku członków fundacji na rzeź czy też prosty fakt – wszyscy walczyliśmy o życie. Roberta ta istota nie tknęła. Stara mądrość, prawdziwa – złego licho nie bierze.

- Chcący dojrzy spisek. Każdy inny – przypadek.

-Jeśli dla ciebie szamanko strzelanie do akolitów to przypadek... - Jovan uciął zdanie w połowie. - Usłyszałaś co miałaś usłyszeć. Zdajesz sobie sprawę, że bęben może na ciebie wpływać?

- Zdaję. O tym za chwilę. Skoro jesteś taki pewny występków Roberta i jego mistrza, a także zapewne i moich, to dlaczego siedzimy tu i siorbiemy kawę, dlaczego nie poszedłeś z tym do Horyzontu?

-Byłem tam zaraz po upadku Sokołów. Tylko słowo przeciw słowu, jedyne co w tej chwili mam. Moja wiedza i nic ponadto. Natomiast, i tak pewnie Diakon już wie, byłem u Brzytwy Wolności i wiedzą o moim postępowaniu. Taki drobny immunitet gdyby przypadkiem coś się mi stało.

- Czy mentor Roberta nie został ukarany? Jak on się nazywał?

-Dorwały go Verbeny. Nie bawiły się w formalności, po prostu go zabiły. Chyba tylko to.

- Dobrze... twoje pytania?

-Nie przywykłem zadawać pytań w tak miłych okolicznościach. - Twarz Jovana wykrzywiła się w jednym, dość paskudnym uśmiechu. Wnet wróciła do normy. -To w twoim interesie jest wyjaśnić wszystkie kwestie i pokazać, że jednak jest nadzieja.

- Pokazuję. Siedzę tu, w jakże miłych okolicznościach. Głodna jak diabli, bo nie kupiłeś mi kanapki.

-Mam tylko jedno pytanie. Czy chcesz się pozbyć bębna i ile to jest dla Ciebie warte? - Jovan nadzwyczaj w świecie zignorował zagadnienia kulinarne. - Jaką ofiarę ponieść?

Ravna dopiła duszkiem kawę i wycedziła przez czarne od fusów zęby. - Mamy rodzinną tradycję palenia bębnów. Z radością się w nią wpiszę i pozbędę się trupa dobijającego mi się nocami do jaźni. Mam w dupie to, co powiedzą na to inni noaidi.

-Jak przypuszczam, sama tego jeszcze zrobić nie możesz. Prawda?

- Zapewne będziesz zachwycony informacją, że próbowałam. Próbowaliśmy. Mnie pchnęło w Ciszę. Diakon obszedł się powierzchownymi ranami.

-Robiłem już podobne rzeczy. Co prawda wszystko jest indywidualne, wyjątkowe w takich sprawach. Lecz mógłbym zniszczyć bęben bez strat dla ciebie szamanko. Życie ludzkie jest najważniejsze... - Jovan zawiesił głos jakby oczekując czegoś w zamian.

- I pewnie masz cenę... Mam przeczucie, iż cena poważnie narusza moją lojalność wobec fundacji, mam rację?

-Możliwe. Chcę Roberta. Jeśli mam rację to w przeciągu godziny przywrócę mu człowieczeństwo. To by znaczyło, że to jednak nie paradoks, że jego kryjówka. Wtedy go przesłucham. Jeśli nie uda się mi, uzna,m, że i tak wypełniłaś swoją część umowy.

- Robert zostanie tam, gdzie mu wygodnie, czyli chwilowo w fotelu Aureliusza. Bęben również zostanie tam, gdzie musi. Czyli ze mną - odparła spokojnie, pośliniła palec i zanurzyła go w cukierniczce.

-Oboje wiemy, że nie. Oboje wiemy, że teraz jesteś jedynie ofiarą której z bęben trzeba pomóc. Nie chcesz pewnego ranka dowiedzieć się, że jednak zostałaś katem którego trzeba usunąć wraz ze skrawkiem jeziora.

Uśmiechnęła się pobłażliwie i oblizała pocukrzony palec. - Obydwoje to wiemy. A teraz pozwól, że nakreślę ci twoją pozycję z mojej, czyli w obecnej chwili jedynej słusznej perspektywy. Jestem trwale związana z czymś złym. I potężnym, widziałam, co to potrafi. Próbuję to zniszczyć, ale mi się nie udaje. Mam podejrzenie, że to coś pokazuje mi jedyną osobę, która może mieć do mnie pretensje. Bo spieprzyłam całkowicie i w rezultacie on zginął. Pojawiasz się ty. Jak wspaniale. W pierwszej chwili naprawdę miałam ochotę opowiedzieć ci ze szczegółami tę popieprzoną historię i błagać o pomoc. Ale teraz się zastanawiam. Kim ty w ogóle jesteś? Nie znam cię. Nie wiem, co tobą powoduje. Nie, Jovanie. Nie dopuszczę cię na krok w pobliże bębna. Bo mógłby zmienić właściciela, a na to nie pozwolę. Wiem, że ja chcę go zniszczyć. Czy ty naprawdę tego chcesz? Nie odpowiadaj, cokolwiek powiesz, i tak nie uwierzę. Teraz.


-Przed oczami Niebios spisujemy ten kodeks: My, którzy znamy taniec życia i śmierci, którzy zostaliśmy wybrani by strzec Koła świata, wyznajemy przed wszelkimi potęgami, że to jest nasze Prawo, uświęcone na wieki. - Jovan zacytował wstęp do Chakra-Dharma, sucho, jego głos brzmiał jak milcząca reguła wszechrzeczy, upiornie i nieludzko. Spojrzał szamance w oczy. - Chcesz jeszcze mnie zatrzymać czy mogę iść?

- Piękne... słowa. Wartość słów przysięgi mierzy się tym, jak się jej dotrzymuje. Wiem... bo złożyłam kilka - skrzywiła się. - Zacznij pracować na moje zaufanie. Albo zostaw mnie z tym samą. Twoja wola. Twoja przysięga. Rachunek proszę!

Szamanka zdjęła z otoczenia stolika wyciszenie ich rozmowy. Blagojević zapłacił rachunek i wyszedł bez słowa. Szamance wydawało się, że cała restauracja w jakimś nienamacalnym, ocierającym się o metafizykę sposobie – uspokoiła się i odetchnęła z ulgą. Rękawica tutaj była zbyt gruba lecz mimo to miała wrażenie, że tam, po drugiej stronie również się ucieszyli. Kamień z serca. Kiedy Ravna opuszczała restaurację po raz kolejny zadzwoniła do Adama. Przed restauracją samochody leniwie sunęły przecinając reflektorami noc. Były jeszcze niemrawe latarnie którym przydałby się generalny remont oraz zmarznięci przychodnie. Noce i wczesnorodowy dalej pozostawały piekielne zimny. Nie odbierał.
Wnet. Telefon odebrały. Ravna zaczerpnęła zimnego powietrza, już miała odezwać się. Lecz zmarła. Żołądek zwinął się w kokardę, serce zatrzymało na moment, ciarki przeszły ją po całym kręgosłupie. Ze słuchawki dobywał się nienaturalny, furgotliwy głos, bardzo niskiego tonu. Potrzeba było kilku chwil aby zrozumiała co do niej krzyczy.

-Raz! Dwa! Trzy, ty to my! Pięść, cztery, sześć to śmierć! Siedem! Powraca zapomniany syn! Osiem, nasze kroki jak krew! Dziewięć i jeden gdzieś! Dziesięć, jesteśmy. Koniec świata!

Zachwiała się. Pisk przypominający rysowanie lodowymi soplami po szkle (skąd takie spojrzenie) zakończył rumowe. Słowa wierciły się w głowę niczym natrętne pasożyty. Nawet nie zauważyła jak jeszcze raz nacisnęła przycisk połączenia. Śmiech. Tym razem w słuchawce brzmiał dziki śmiech, paskudny śmiech astmatyka. W nim pobrzmiewały kolejne kolejne słowa.

-Raz, raz, raz! Ty to my. Dwa noże, może trzy, giniesz ty! Cztery, ginie on! Pięść, sześć – giniecie wy! Siedem, rodzisz się! Osiem, osiem, osiem to nie ja! Ja, dziewięć, ja i jestem tu i tam. Tam, tu, dziesięć – krąg, pięć.

Roztrzęsiona ręka szamanki wrzuciła telefon do torebki. Obróciła się szybko, rozejrzała na lewo, prawo. Nic. Na prawo. Poczuła muśnięcie lodowej lufy broni.


Łysy zbir mierzył do niej prosto w czoło. Oczy spłoszone niczym zwierze pociągnięte do ostateczności, rozedrgana dłoń. Wystrzał, huk wystrzału. Szamanka... Zbita nie było. Spojrzała raz jeszcze, nic, tylko jej krzyk uwięzły w gardle prawie nie zwrócił uwagi przechodniu. Ukłucie w lewe ramię, odrób... Kolejna twarz.
Kobieta o kościstej, bladej karnacji, oczach zielonych niczym rozkładająca się trwa, nieświeżym oddechu i rozczochranych, bladych, wypadających włosach. Cera gładka. Szczerzyła białe żeby w ironicznym uśmiechu, a w ustach bulgotała czarna ciecz. Śmiała się i przez śmiech szeptała do szamanki.

-Myślisz, że tylko jeden człowiek był powiernikiem końca? Jeden? Nas jest legion! Raz, dwa, trzy, legion to ty!

Kolejne mrugnięcie oczyma. Nikogo nie ma. Samochody mkną.

***
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 17-11-2011 o 16:48.
Johan Watherman jest offline