Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2011, 16:47   #26
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
***

Kirił musiał stwierdzić, że tutejsza penumbra (już nie na Placu Czerwonym, a poza nim) wygląda... Źle. Wszystko oblepiała duszna, śmierdząca mgła. Niezwykle ciężka, ciemna, za jej kurtyną majaczyły tańczące postacie. Ziemia wydawała sięsuchym pyłem na którym rozsypano szkło po potłuczonych butelkach. Było stanowczo za cicho i głucho, jakby wszystkie duchy gdzieś czmychnęły. Ani jeden pająk wzorca nie oplatał siecią (a co miałby oplatać jeśli umbra w tym miejscu wyglądała jak jałowa pustynia?).
Dzikie ruchy we mgle. Nie było zagrożenia więc stał i czekał. Nie trzeba było długo czekać, w niezmąconej ciszy pojawiła się przed nim kobieta. W sej prawdziwej, najprawdziwszej formie, jakoby teraz widział kwintesencje jej duszy która jak ponura larwa wyrwała się z ciała. Była naga. Wysmarowana w krwi, spojrzenie miała smutne, zielone oczy wpatrywały się w dal obcym wzrokiem. Długie, ciemne włosy opadały je na marinach, we włosach lęgły się robaki. Jej chuda sylweta wydawała się bardzo, aż za bardzo podobna do nieznajomej z parku ściganej przez agentów. Delikatny, ironiczny uśmiech trwał na jej kamiennym obliczu. Była piękna. I groźna, groźny w tym jak w jednej dłoni trzymała za łeb wijącego się węża, a w drugiej kielich pełen ciemnej cieczy. Rzeczywistość lekko drgała jakby tak blisko (za blisko) rzeczywistości nie mogła całkiem tego ścierpieć.
Cholera. Nic nie może być proste. Będzie mówć?
Kobieta nie odezwała się, a mimo to słyszał słowa szeptane przez postacie we mgle. Nikt raczej go nie osaczał i zmiennokształtny czuł się bezpiecznie. Lecz te szepty.

-Jesteśmy śmierć, dawna śmierć.

Kobieta gestem dłoni z wężem (syczał w dziwny sposób jakby popisywał po mysiemu) uciszyła postacie we mgle. Sama przejęła głos.

-Bardzo dbasz o bezpieczeństwo. Tylko, że my jesteśmy wszędzie. Dziś mnie obserwowałeś.

Głoś miała jakby oskarżycielski. I dopiero teraz pojął że to mógłby być jakiś urok. Nie, nie przypuszczał, ale jednak. Była piękna. Dziwna, tajemnicza – chciał patrzeć aby poznać jej tajemnice. Lecz teraz pojął grozę. Pamiętał co stało się w parku.
Ktoś nacisnął czerwony guzik i patrzał co się dzieje.

***

Za kierownicą fundacyjnego samochodu zasiadał Grigorij. Wyraźnie spięty i blady właśnie wjeżdżał w okolice (już własnego) klubu. Prócz niego, w samochodzie znalazła się Brzeska, Maya Jawaharlal oraz Colin. Gustaw chciał się dołączyć lecz gdy usłyszał, że jedzie również Auria z dziwną minął nagle znalazł sobie lepsze zajęcie (przynajmniej nie wykręcał się bólem głowy jak siedząca w swoim w nowym pokoju eutanatoska). Naprawdę nie chcący jechać lecz deklarujący bycie pod telefonem Jon stwierdził po cichu, że pewnie na dziś wieczór Gustaw i Aureliusz planują szałową imprezę pod tytułem kompanie i czesanie Roberta. Kiedy mówił że potem pewnie zgrzybiały Diakon będzie wspominał lepsze czasy, sam Wirtualny Adept nabrał dziwnej melancholii w głosie i zamilkł.
Każdy broni się na własną rękę. Jedni walczą śmiechem.

-Klub jest zamknięty dziś dla normalnego użytku. Myślę, że będzie spokojniej i mamy dla siebie całą ochronę.- Stwierdził sucho Grigorij -[/i]Całych dwóch drabów z piątki.[/i]

Colin poczuł wibrowanie w kieszeni. Posiadanie dwóch telefonów było jednak irytujące. Pierw odruchowo wziął ten fundacyjny. Przekonawszy się, że to jednak „śpiący” telefon. Numer się nie wyświetlał. Znaczy się hermetyk widział doskonale cyfry lecz wyparowywały z jego umysłu niczym wspomnienie po zbrodni. Były w jakiś sposób przerażające.
W słuchawce rozległ się mechaniczny, cierpki szept chorego na dżumę (skąd takie skojarzenie) któremu ropa zatkała gardło. Jednocześnie głos wydawał się pociągający. Jakby ów głos był jedną z wielu składowych Tajemnicy. Tajemnicy Wszystkiego.

-Trzy, trzy. Zabijemy. Cztery, pięć, sześć. Idę do ciebie. Osiem, osiem, uciekaj mały. Jeden, jeden, trzy, przeznaczenie jest jedno. Sześć serc ucieka. Sześć pragnień w dwa wieczory. Sześć i jedno siedem za dwa umierania.

Rozłączyło się. Inspektorowi po karku spłynęła tylko jedna kropelka zimnego potu. Nikt nie zapytał kto dzwoni. Kiedy słyszał tamte słowa przypomniały się mu dwa momenty. Raz, gdy ujrzał oko na ścianie. I drugi, gdy proponowano mu wiele, za niewiele.. Na jeziorze. Rzeź mogła być pociągająca.
Dojechali. Ruszyli zwartą grupą, pod klubem już czekali klienci jak ich określił Grigorij. Czwórka wampirów (chociaż mistyczne zmysły nie zakomunikowały niczego nadzwyczajnego i gdyby nie ta wiedza, która zresztą okazała się lekko myląca, pewnie na dzień dobry by ich nie rozróżnili, wyjątkiem mógłby być inspektor który czuł jednostajny, leniwy puls entropii od tychże person lecz nic niezwykłego, podobny puls spotkał i u grabarzy czy chirurgów jak i eutanatosów) przedstawiła się. Pierwsza wymiana swoistych uprzejmości i zapoznanie.
Siergiej Iwanowicz Palakou był nawet przystojny. Dystyngowany mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze o ciemnej karnacji, czarnych włosach i lekkim makijażu na twarzy. Na dłoniach miał sporo sygnetów, ciągłe uśmiechał się półgębkiem jak aktor pośród kamer. Mówił raczej precyzyjnie i spokojnie podał się za przedstawiciela władzy książęcej jednocześnie bardzo ogólnikowo tłumacząc aby rozwiać wszystkie wątpliwości, czym jest władza książęca.
Obok niego, trzymając go za rękę stała młoda dziewczyna (nie, ona nie mogła być nieumarła, za dużo było w na jej twarzy rumienia, żywo spoglądających oczu i ten cudowny uśmiech). Może w całości piękna se nie wydawała, ot mała brunetka w kręconych włosach. Przedstawiła się jako Sara Prokofjew i z pewną dumą zaakcentowała, że mimo wszystko jest jeszcze żywa.
Kolejny, krępy jegomość w pasowanym garniturze przypominał człowieka mafii. Kamienie oblicze, kwadratowa szczęka oraz nawet wesoły głos. Tak, Alan Giovanni gdyby nie jego dziwne konotacje wydawał się nawet sympatyczny. Kilka razy się roześmiał, nawet rzucił żartem kiedy stwierdził, ze on jest ku własnym interesom.
Dianie po plecach przeszły ciarki. To takie wesołe, on – pije ludzką krew. Zabija. Jest... Jakiś taki... Nie potrafiła tego określić tak samo jak Maya nie mogła poznać nietypowej aury towarzyszącej wampirom, zapachu, smaku, barw zupełnie obcych, inny, dziwnych, a co za tym idzie – upiornych.
Ostatnią personą z komitetu powitalnego był pewien dobrze zbudowany osobnik w glanach i ćwiekowanej kurtce, ogolony na łysko z zaciętym wyrazem twarzy oraz masą naszywek na spodniach prezentujących raczej treści rosyjskiego nacjonalizmu. Przestawił się jako Karamazow traktując to raczej jako ksywę.

Nie minął kwadrans gdy wszyscy siedzieli przy jednym ze stolików w opuszczonym klubie. Atmosfera wydawała się gęsta. Duszno, parno, pył unosił się w powietrzu. Elektryczne ogrzewanie leniwie pracowało wydając ciche buczenie. Prócz głównej sali, resztę zakamarków Red Power skrywał mrok. Inspektorowi wydawało się, że ten mrok leniwie spogląda nie nań, lecz weń oczyma których nie było.

-Więc panie Rubielewski, Wiktoria według moich źródeł zaginęła, tak? I pan przejął klub? – ciągnął Siergiej leniwie. -Dobrze interpretuje fakty?

-Nie. – Odparł krótko muzyk. Kilka chwil milczał wpatrując się w stoliki za plecami wampirów. Westchnął. -Wiktoria nie żyje. Oczywiście oficjalnie figuruje jeszcze jako zaginiona. Jesteśmy tutaj aby ustosunkować się co do relacji i układów jakie miała z wami Wiktoria, a i również razem dojść do konsensusu.

Maya usłyszała na progu słyszalności, lecz doskonale wyraźne... Nie, myśli nie nazwałaby krystalizującej się aury wokół Siergieja. Raczej owym zeszkleniem, zamrożeniem promieniujących z niego emocji które niczym kawałki lodu odpadały w przestrzeń metafizyczną już jako bardziej namacalne byty.
Bydło. Nienawidzę ich. Pionki. Kim oni są? Co potrafią? Kim są ci drudzy? Bydło. Trzoda. Bydło. Jestem głodny. Nie ufam Karamazowonowi. To idiota. Wszędzie idioci. Bydło. Boje się.
Emocje skrystalizowane w słowa przeminęły w zabójczym tempie lecz przebudzona wyłapała wszystko bez problemu. Odzywał się teraz Karamazow.

-Czyli chcecie spokoju dla tego klubu, części wybranych ludzi, acz wszystko to dotyczy tylko kwestii... Conocnych. Nic ze specyficznymi interesami.

Brzeskiej cały czas wydawało się, że towarzyszy im coś nienamacalnego, niepełnego. Jak olbrzymia, ucięta łapa potwora dryfująca w ciemnościach metafizyki. Niepokój. Nie pochodziło to od wampirów, o to – nie. Było z zewnątrz jak milczący obserwator. Colin też to czuł tamto istnienie, doskonale. Było mu jakby w pewien sposób bliskie. W ustach poczuł smak krwi. Niechcący przygryzł sobie język. Spoglądał w ciemność jednego z bocznych wyjść z sali. Majaczyły tam litery. Wymazane chwiejnym pismem, rozżalone cienie w blasku anty-światła. Wołanie. Nie iść do światła, iść do ciemności. Ciemność go wołała i nęciła swym urokiem. Nęciła wiedzą i potęgą.
Z zamyślenia wyrwał go Siergiej.

- Giovanni będzie miał pewnie z wami osobne interesy. Wola książęca jest jednak odrobinę inna niźli było dawniej. Co możecie nam zaoferować w zamian za nietykalność.

Słowa zawisły w powietrzu jak niewypowiedziana groźba. Grigorij lekko poczerwieniał na twarzy. Był poirytowany. Wampiry zachowywały się spokojnie. Tylko śmiertelna kobieta odwracała wzrok gdzieś w eter.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline