Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2011, 17:26   #391
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Dobrze, że Mahuna był z nim. Siedząc w taksówce, przemierzającej dziwne ulice Teheranu, Chopp dziękował w myślach za to, że Hindus z nim pojechał. Za to, że pojechał z nim ktokolwiek; ktoś, kto będzie umiał go zatrzymać w odpowiednim momencie i powiedzieć: „Stój, Walt, zagalopowałeś się”.

To dobrze, że był ktoś taki, kto emanował spokojem tak, jak Mahuna.

Żaeden z mężczyzn nie odzywał się podczas podróży. Walter był skupiony. Był mocno skoncentrowany na odpowiednim umiejscowieniu swojej nienawiści, żeby mógł czerpać z niej energię potrzebną do wykonania zadania. Przed nim zupełnie nowa rola: musiał zapomnieć, przynajmniej na jakiś czas, o Walterze Choppie – teraz był Paul May, księgowy obrzydliwe bogatego Rockefellera. Zamierzał odgrywać tę rolę we wszystkich szczegółach – tak, żeby doprowadziło go to do szczęśliwego zakończenia tej historii. Teraz musiał się bardzo mocno skoncentrować na tym, żeby u Raphaela zdać się człowiekiem całkowicie wyluzowanym i bardzo pewnym siebie, znającym swoją wartość. W końcu szedł do Raphaela Florentina – przyjaciela Saniyi, czyli również jego własnego przyjaciela.

To, że taksówka zawiozła ich w jedne z najgorszych dzielnic miasta, w ogóle go nie zaskoczyło. Przyzwyczaił się już do tych ciągłych kontrastów: noclegi w wypasionych hotelach, a biznesy się załatwia w slumsach. Okolica go nie przeraziła, mogło być gorzej. Natomiast sam Florentin... starszy białas, wychudzony, zagrzebany w trybach i trybikach. Zegarmistrz, doskonały w swoim fachu.

Księgowy wszedł do jego przybytku jak do siebie. Zachowywał się niemalże jowialnie, co kosztowało go sporo sił, ale w końcu nie był już Walterem Choppem, tylko:

-Ja jestem Paul May, a to nasz przewodnik po obcych lądach, pan Mahuna Tulavara. Bardzo mi miło pana poznać, panie Florentin - księgowy wyciągnął w jego kierunku dłoń. -Nawet pan nie wie, jak się cieszę, że udało mi się pana odnaleźć, panie Florentin. Poruszanie się po mieście dla białych nie jest najprzyjemniejszą czynnością.

- Taaak? - zegarmistrz zaszczycił ich zaledwie skrawkiem spojrzenia, które miało udawać zainteresowanie, jakie okazuje swoim niezapowiedzianym gościom.

-Bo to pan jest Florentin, prawda?

-Taaak. - Mężczyzna z precyzją nie pasującą do jego wieku wsunął jakąś część do zegara, nad którym pracował. Wyglądał, jakby ani przez chwilę nie zamierzał odrywać się od swojej roboty. -O co chodzi? - zapytał, po raz pierwszy pokazując, że zna troszkę więcej słów niż jedne, przeciągłe “tak”.

-Mam mały kłopot, a Saniyya Isra Samara powiedziała, że możesz mi pomóc.

Westchnął przeciągle, odkładając zegar na stół. Spojrzał na gości z nowym zainteresowaniem. Oko pod szkłem powiększającym wyglądało naprawdę niesamowicie, powiększone ponad ludzkie proporcje. Zegarmistrz westchnął ponownie i zorientował się, że nadal ma swój okular. Zdjął go.

-Jak? - zapytał krótko.

-Po prostu powiedz mi gdzie ona jest - Paulr położył zdjęcie Natalie na biurku. -A jeśli nie wiesz, to pomóż mi ją znaleźć. Cholerna złodziejka – ostatnie słowa burknął pod nosem, jakby nie mógł się powstrzymać.

-Ładna - stwierdził Raphael przyglądając się zdjęciu z uwagą. - Gdybym był młodszy.... - uśmiechnął się z rozmarzeniem. - Nie pytam co przeskrobała, nie pytam dlaczego jej panowie szukacie, pytam - jak cenna jest dla was ta wiedza?

-To zależy, jak skuteczne są Twoje metody.

-Jestem zegarmistrzem, panie May. Precyzja i cierpliwość to atuty mojego zawodu. Każdy zegar to złożona, skomplikowana maszyneria. Podobnie to, o co mnie prosicie. Wymaga niekiedy czasu. Wymaga nakładów. Ale zawsze, na sam koniec, zegarek działa tak, jak powinien.

-A propos czasu: mamy go bardzo mało. Mój pracodawca nie chce zabawić tu dłużej niż to konieczne dla załatwienia kilku spraw biznesowych. Nie będzie później czekał, aż pozałatwiam “swoje fanaberie”, jak on to nazywa. Ile, panie Florentin? Ile?

-Pan mi to powie, panie May. Ile jest pan gotów zapłacić za interesującą pana informację?

-Nie mogę dać panu w ciemno więcej niż tę pięćdziesiątkę, ale jak pokaże mi ją pan osobiście, kolejne 50. Chyba że mówi pan o jakimś innym wynagrodzeniu. Jeśli poleca pana Saniya, to nigdy nie można być pewnym do końca, czego można się spodziewać - Paul uśmiechnął się znacząco.

-Pieniądze wystarczą, ale wolałbym, gdyby zamiast gotówki, był kruszec. Srebro lub złoto. To uczciwa cena, Gdzie dostarczyć panu zegarek, jak już go naprawię? No i muszę zostawić sobie to zdjęcie.

-Czy jest pan w stanie określić wstępnie, ile potrzeba panu czasu?

-Wszystko bywa poniekąd kwestią przypadku. Czasami mechanizm jest prosty w obsłudze i wystarczy trafić na właściwy trybik, by zegar ruszył. A czasami nawet długie miesiące poszukiwań nic nie dają. Tak to już jest - wzruszył chudymi ramionami. - Ale prędzej, czy później każdy zegar da się w końcu naprawić. Robię sobie chwilę przerwy. Czy napijecie się ze mną herbaty?

Paul spojrzał na Mahunę – czy wspólna herbata to już ten moment, w którym się zagalopował? Najwidoczniej nie, bo Hindus nie miał nic przeciwko.

-Herbata... świetny pomysł - powiedział księgowy, przyjmując zaproszenie.

Zegarmistrz pokiwał głową i wstał. Jak się okazało, był niski. Najwyżej metr i pięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, tak na oko. I chudy, na co już wcześniej zwrócili uwagę. Podszedł do drzwi, przekręcił klucz w drzwiach i ruszył w stronę kotary na końcu pracowni. Po jej odsunięciu oczom gości ukazał się mały korytarzyk. Nim dotarli do sporej wielkości pokoju. Wszędzie, gdzie tylko się dało, właściciel upchał zegary - stare i nowe. Niektóre jeszcze w skrzyniach. Poza tym ujrzeli sprzęt fotograficzny - statywy, duże lampy błyskowe, aparaty a nawet kamery. Wśród tego rozgardiaszu stał stół, dość duży, gdzieś na sześć osób oraz krzesła przy nich. Przy zakratowanym oknie z widokiem na ponure i małe podwórze znajdował się zlew z ręczną pompą. Gospodarz podszedł do niego i napełnił mały czajniczek wodą. Wlał go do wielkiego samowaru i usiadł.

-To moja samotnia. Moje królestwo - powiedział Florentin z dumą i nostalgią w głosie.

Usiedli na starej i zniszczonej, ale bardzo wygodnej kanapie i obserwowali ruchy swojego gospodarza. Paul zachowywał się nad wyraz swobodnie, przeczesując ciekawskim wzrokiem pomieszczenie. Nagle zobaczył skrzynię. Stała w rogu, pod kolejnymi drzwiami. Na jej zewnętrznej części widać było logo dobrze mu znanej, nowojorskiej firmy Kuturb. Głośno przełknął ślinę i o mało się nie zakrztusił. Walter musiał znaleźć w sobie dodatkowe pokłady życiodajnej nienawiści, która pozwoli Paulowi nawt w tej sytuacji nie zmieniać strategii. Na razie udał, że skrzynia w ogóle go nie zainteresowała.

-Lubią panowie mocną, czy słabą herbatę? - zapytał zegarmistrz.

-Mocną - odpowiedział Mahuna.

-A pan, panie May? Jaką herbatę pan woli?

-Zawsze myślałem, że mocną, ale od czasu pobytu w Indiach, zrozumiałem, że jednak słabą.
- Indie. Madras. Odmiany herbat liściastych ze Sri Lanki. Oczywiście najbardziej niesamowite, jak dla mnie, są herbaty asamskie. Ten ostry smak. Ten intensywny napar. Są prawie tak pobudzające jak kawa. Ale dużo smaczniejsze – Raphael na pewno był smakoszem, podczas gdy dla Maya była to tylko uciążliwa grzeczność, ale dająca pewien temat do dyskusji o rzeczach niezwiązanych bezpośrednio ze sprawą. To ułatwiło księgowemu udać zupełnie nieszkodliwą reakcję na widok skrzyni Kuturba.

-O, Kuturb! - zawołał, podniósł się z kanapy, podszedł do skrzyni i zapytał: -Mogę zajrzeć? Swego czasu szef dużo z nimi handlował. Nagłowiłem się kiedyś nieźle, żeby ukryć pewne, khm... nieprawidłowości - puścił oko do Florentina i z niecierpliwością czekał, aż będzie mógł zobaczyć co jest w środku. Cieszył się przy tym, jak dziecko.

-Zawartość już poszła dalej. To były części maszyn wiertniczych, z tego co się orientuję. Po przewrocie Rezy sytuacja spółek wydobywczych stała się dość niepewna. Teraz trzymam tam większe tryby. Ehh. czasy. - Florentin wstał i zaczął krzątać się przy herbacie. Po chwili wrócił z trzema naczynkami. Odpowiedź co prawda zbiła Paula z pantałyku, bo liczył zdecydowanie na coś zupełnie innego, ale Raphael zdawał się być przy tym tak szczerym człowiekiem, że księgowy nie miał innego wyboru, jak uwierzyć mu i wrócić do swojej filiżanki.

-Co tam u Sanyi. Nadal taka urodziwa. Ile to ona już będzie miała lat? Z sześćdziesiąt, może nawet siedemdziesiąt. Mimo że była ode mnie starsza, to jednak... ehhh. Czasy.

-Piękna... naprawdę piękna... nic się nie zmienia. No, i rzeczywiście oddana przyjaciółka - Paul podniósł do góry kikut i uśmiechnął się. -Można powiedzieć, że uratowała mi życie.

-To mamy wspólną tajemnicę.

-Hmm... skoro nazywasz to tajemnicą, to pewnie nie będziesz chciał mi o tym opowiedzieć.

-Słusznie myślisz. Nie będę. Jak herbata?

-Hmmm... rzeczywiście specyficzny aromat... ale smaczna - Paul wziął jeszcze łyka tego cierpkiego płynu, który zamiast zaspokajać pragnienie, osuszał jego podniebienie, z filiżanki, która była tak niewygodna, że mnóstwo energii musiał włożyć w to, żeby nie opuścić jej na podłogę. -Bardzo dziękujemy za twoją gościnę. Naprawdę cieszę się, że mogłem cię poznać, Raphaelu - podniósł się i ponownie wyciągnął dłoń w jego kierunku. Tym razem, zegarmistrz odwzajemnił jego gest. -Jakbyś coś już wiedział, jestem zameldowany w hotelu “de Ville”, albo „Piaski pustyni”. Jeszcze nie wiem dokładnie, jakie będą konkretnie plany mojego szefa. Aha i jeszcze jedno, pomyślałem, że mogło by ci się przydać jeszcze kilka wskazówek: Natalie, bo tak nazywa się Francuzka z fotografii: Natalie Dupont podróżuje razem z wojskowym, Richardem Corbinem. Mam nadzieję, że w jakiś sposób to pomoże...

Już wychodząc, zawrócił się jeszcze na pięcie i spojrzał w oczy Raphaelowi: -A nie wiesz może, czy Larkin Andarus pojawił się w mieście?

-Hmmm - zastanawiał się przez chwilę - Nie znam człowieka. Mnie również było miło poznać, Paul. Zaraz zajmę się twoim zegarkiem i postaram się zakończyć pracę nad nim najszybciej, jak się tylko da. Po starej znajomości z naszą wspólną, czarującą przyjaciółką.

Florentin najwyraźniej rzeczywiście nie znał Larkina, albo Sallazar mógłby uczyć się od niego kłamstw.

-I co o tym sądzisz, Mahuna? - zapytał Walt, gdy byli już na zewnątrz.

-Wydaje się być szczery, jak na zawód, którym się para. Sanyyia ma na niego niewątpliwy wpływ. Nie zrobi niczego, by poczuła się niezadowolona. To na swój pokrętny sposób uczciwy oszust. Czy ją znajdzie? Nie mam pojęcia.

***

Początkowo mieli wrócić do „de Ville”. Na pieszo. Spacer na pewno by im nie zaszkodził, a może by i zobaczyli coś ciekawego. Po drodze jednak, Walter pomyślał, że skoro pozostali udali się do „Piasków pustyni”, gdzie ewentualnie musieli by się przeprowadzić, żeby zbadać ten hotel, czemu by nie spróbować załapać ich tam na miejscu. Szybko więc znaleźli taksówkę i po chwili wylądowali w pobliżu tego pięknego przybytku.

W pobliżu. I na razie tam postanowili się trzymać. Tym bardziej, że ich oczom właśnie ukazał się kordon złożony z trzech znajomych osób: Dwight Garett, Herbert Hiddink i, najpiękniejsza kobieta na świecie, Emily Vivarro. Wyglądali jakby działali w pośpiechu. Szybkie spojrzenia wokół, taryfa i już ich nie ma. Wzrok księgowego nie wyłonił z ruchu ulicznego niczego, co mogło by wskazywać, czy są śledzeni.

Chyba nie wynajęli pokoju, skoro tak szybko się urwali. A może właśnie zarezerwowali? a może dowiedzieli się czegoś? Dosyć tego gdybania, trzeba się skoncentrować i pozwolić działać Paulowi Mayowi.

-Wracaj do de Ville. Ja załatwię jeszcze coś w „Piaskach" - powiedział do Hindusa.

-Nie sam - pokręcił przecząco głową. - Zaczekam tam - wskazał bramę w pobliskim budynku. - Kwadrans, nie dłużej. Nie łammy zasad, które reszta stworzyła. Grupa musi sobie ufać. Zaczekam.

-Kwadrans nie wystarczy. Chciałem wynająć pokój na jedną noc. Domyślam się, że jest drogo, dlatego chciałem obciąć koszty i zostać samemu - wyjaśnił księgowy.

-Rozumiem. Niech będzie. Poczekam kwadrans mimo wszystko. Daj mi znać, ze wszystko dobrze. Wyjdź pod jakimś pretekstem na zewnątrz na chwilę. To będzie sygnał. Jak nie zrobisz tego przez kwadrans, reaguję.

-Odczekajmy jeszcze chwilę. Nie wiem, jaką szopkę odstawił Garett w środku, ale na pewno trzymał się roli. Podam się za księgowego - jeśli wynajęli tu pokoje, to po prostu zostaniemy, a jeśli nie to powiem, że wynajmę na próbę na jedną noc. Tylko niech upłynie chwila od ich wyjścia.

Pół godziny. Więcej się nie dało. Nie pozwalało na to świerzbienie, które Walter odczuwał w brakującej dłoni. Świerzbienie dało się uspokoić tylko porządnym ciosem w mordę. Albo jakimkolwiek innym przejawem działania.

Recepcjonista spojrzał na Paula szczególnie dłużej zatrzymując wzrok na nieco pomiętym garniturze i kikucie ręki. Jednak twarz nadal pozostawała wystudiowaną maską uprzejmości.

-W czym mogę panu pomóc? - zapytał pracownik przyjemnym głosem.

-Nazywam się Paul May i jestem księgowym pana Rockefellera - mówił księgowy tonem zupełnie bez emocji. Wcześniej o tym nie pomyślał, ale wiele mówiący wzrok bubka w hotelowej recepcji uzmysłowił sobie, że jego strój może i pasuje do otoczenia, ale niekoniecznie do milionów, jakie zarabia jego szef oraz do tego miejsca, które aż lepi się od wszechobecnego snobizmu. Musiał zagrać profesjonalizmem. Musiał być na dyle dobrym księgowym, na tyle skutecznym profesjonalistą, że nie musiał przejmować
się takimi głupotami, jak strój, czy fryzura. Dlatego mówił do recepcjonisty, ale jakby zupełnie go ignorował, starając się pokazać, co myśli o wykonywanej przez niego pracy. Stwarzał wrażenie, jakby miał do wykonania kolejne nudne widzimisię swojego szefa. -Nie do końca go jednak zrozumiałem. Miałem wynająć pokój na jedną noc. Teraz są dwie możliwości: miałem albo do nich dołączyć, albo samemu wynająć na próbę - zrobił zmarszczoną minę. - te telefony doprowadzą mnie do szału kiedyś. Może mi
pan powiedzieć, czy te pokoje są już wynajęte, czy właśnie mam wynająć?

-Pański... szef - recepcjonista przez chwilę zawahał się nad tym słowem - był tutaj przed dosłownie chwilką. Ale wyszedł dość pośpiesznie. Zapewne interesy, mister May. Oczywiście wspomniał panu, że interesuje go jedynie apartament z daleka, jak to się wyraził, zbędnych gości, szczególnie francuzów. Tak się składa, że mamy wolny taki apartament. Koszt zaledwie sto dolarów za noc. Czy mam dać klucze?

-Ci jego Francuzi - Walt prychnął i uśmiechnął się pod nosem, kiwając głową. - Niech pan daje.

-Proszę o wpis w karcie - podał Walterowi pióro i blankiet w języku angielskim - i jakiś dokument. Czy życzy sobie pan pomoc w wypełnieniu formularza - spojrzenie bardzo dyskretnie, ledwie na ułamek sekundy, powędrowało na kikut dłoni.

-Nie jestem mańkutem, jeśli o to panu chodzi - wypełnił, zapłacił, rzucił swoje papiery i powiedział: -Niech mi pan przyśle do pokoju wykaz wszystkich atrakcji, z jakich mój szef mógłby tu skorzystać.

Odchodząc od recepcji, kiwał głową, mówiąc: -Jak ja nie lubię tych jego misji specjalnych...

-Zaraz jestem z powrotem - powiedział głośniej i wyszedł z hotelu. Podszedł do Mahuny.
-Wszystko gra. Zostaję tu na noc. Przekażesz pozostałym? Jutro mam zamiar wrócić do de Ville, czyli jeśli się nie pojawię, to znaczy, że coś się stało. Opowiedz pozostałym o naszym spotkaniu z Raphaelem. Weź taksówkę i nie daj się zabić po drodze, przyjacielu - uśmiechnął się i klepnął go poufale po ramieniu. -Garettowi powiedz, że jego księgowy testuje dla niego atrakcje hotelu.

-Dobrze - pokiwał głową Hindus. - Bądź ostrożny.

Walter odprowadził go wzrokiem, aż był pewny, że nic mu nie grozi i wszedł z powrotem do hotelu. Gdy był już w swoim pokoju, tfu, apartamencie, bo z pokojem nie miało to wiele wspólnego, usiadł ciężko na łóżko. Odetchnął i choć na chwilę zrzucił z siebie ciężar Paula Maya. Przez chwilę mógł znowu być Walterem. Ale nie za długo, musiał przecież wyjść z pokoju i rozpocząć obserwację. Liczył na to, że uda mu się sprowadzić na siebie czyjś wzrok, a to spowodowałoby kolejną lawinę zdarzeń, doprowadzając do samego gniazda tych gnid. Chociaż gnidy chyba nie mieszkają w gniazdach. To w czym mieszkają gnidy?


Może po prostu w „Piaskach Persji”? Walter, sprawdzając rewolwery, uśmiechnął się do własnych myśli. „Wszystkie gnidy mieszkają w „Piaskach Persji”, ha ha. Wszystkie gnidy... ha, ha, ha...” - śmiał się coraz głośniej i głośniej, mierząc z rewolweru to w jedną ścianę, to w drugą, jakby sprawdzał, czy jeszcze umie celować. Przestał się śmiać dopiero gdy wycelował w stronę lustra i zobaczył w nim śmiertelnie poważnego, mierzącego do niego Waltera Choppa. Wiedział, że ten facet z lustra nie zawaha się wystrzelić.

Paul May zacisnął usta i zszedł do restauracji. Kiszki zaczynały grać mu marsza.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline