Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2011, 13:14   #394
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Edmund czuł się dziwnie nieswojo jadąc taksówką w cywilnych ciuchach. Mimo, że od nocy, w której starł się z kultystami minęło sporo czasu wciąż nie był pewien swoich decyzji. Nadal nachodziła go masa wątpliwości. Dotyczyły one jednak bardziej tego co stanie się po rozwiązaniu zagadki. Powrót do armii nie wchodził w grę, pozostanie w Anglii także mogło nieść ze sobą pewne ryzyko. Oczywiście bez problemu mógłby, gdzieś wyemigrować. Ale pozostawała jeszcze sprawa Margaret. Blackadder napisał do niej krótki i bardzo stonowany list. Był świadom tego, że niedługo zarówno jego narzeczona jak i rodzina otrzyma wiadomość o jego zaginięciu. Dlatego musiał ich zapewnić, że wszystko jest z nim w porządku, jednocześnie nie mogąc zdradzić za dużo. Zasłaniając się tajemnicą wojskową upchnął swój wyjazd pod szyldem bardzo ważnej misji. Na razie to musiało wystarczyć. Anglik liczył, że wszystko wkrótce się skończy i będzie mógł jakoś ułożyć sobie życie.

Tymczasem znalazł się właśnie pod adresem pod którym powinien urzędować Arkadi Kolyenko. Budynek, pod który zawiózł ich samochód, okazał się być sklepem mięsnym. Kiedy wysiedli, od razu poczuli złowieszczy zapach zakrzepłej krwi i mięsa. Gdzieś, być może na tyłach budynku, musiała też funkcjonować ubojnia.

Pod wejściem do sklepiku stała wysłużona ciężarówka z arabskimi napisami na plandece, do której dwóch białych mężczyzn, pod czujnym okiem trzeciego, skrupulatnie coś piszącego w małym notesiku, wnosiło jakieś skrzynie. Edmund bez większego problemu odczytał z ciężarówki nazwę sklepu „U Rosjanina” oraz adres, dokładnie ten sam pod którym się znajdowali.

-Wygląda na to, że trafiliśmy- mruknął do Borii i przekroczył próg.
Powiedzieć, że wnętrze sklepu wyglądało obskurnie to mało. Pełne plam i łuszczącej się żółtej farby ściany oraz wszechobecny smród doskonale komponowały się z towarem. Wiszące na stalowych hakach płaty mięsa upstrzone były połyskliwymi odwłokami tłustych much. Taki widok nie był dla Edmunda niczym nowym, w końcu na Bliskim Wschodzie służył od ponad trzech lat, ale i tak poczuł obrzydzenie. Stojący za ladą Arab od niechcenia odganiał wiecznie głodne owady. Z pewnością jego zadaniem nie było zachęcanie klientów do robienia zakupów. Przypominał bowiem najbardziej mordercę ze swoją szeroką i kwadratową szczęką oraz małymi oczkami. Gdy Boria i Blackadder wkroczyli do środka zmierzył ich ponurym wzrokiem i podszedł w kierunku potencjalnych klientów.

- Szanowni panowie, czego życzą? – zapytał po angielsku chrapliwym głosem.

- Szukamy Arkadiego Kolyenko – powiedział Boria z wyczuwalnym, rosyjskim akcentem.

-Tak? – zdziwił się rzeźnik. – A po co?- Ukrainiec starcił cały rezon z jakim wkroczył do budynku. Wyczekująco spojrzał na Anglika. Ten uśmiechnął się kurtuazyjnie do Araba.

-Proszę wybaczyć mojemu towarzyszowi. Strasznie nieokrzesaniec z niego- Edmund skłonił się lekko- Jestem Colin Crapspray, inżynier przemysłu naftowego. Przyszliśmy, rzecz jasna, w interesach

- To, co widać na półkach. Ale sklep załatwia tyż zlycenia indywi..induwidu...indewide... inne.Bladi.

-Zlecenia indywidualne, doskonale- Blackadder z aprobatą pokiwał głową- To jest właśnie to co nas interesuje. Chętnie kupilibyśmy trochę “gnatów”. Ma pan może coś szczególnego?

- Znaczy.. kości. mamy. Baranie. Cielęce. Nawet wieprzowe, lecz to nie jest towar chodyliwy tutaj. Ile zważyć?

Edmund skrzywił się nieco. Wyglądało na to, że przecenił znajomość angielskiego u sprzedawcy, a także jego inteligencję. Z drugiej strony czego się spodziewać od człowieka o wyglądzie troglodyty? Najwyraźniej trzeba być nieco bardziej bezpośrednim.

-Miałem na myśli coś dużo mniej zwierzęcego. Mniejsza o to. Wróćmy do tych innych zamówień. Wiem pan, planujemy wyjechać daleko poza miasto, a czasy takie niespokojne. Znajdzie się coś by temu zaradzić?-

- Znaczy... - rzeźnik nie bardzo chyba rozumiał, czego oczekują od niego klienci. - Znaczy?

- W czym panowie mają problem - zza zaplecza wyszedł jakiś szczupły mężczyzna w średnim wieku i czujnym spojrzeniem ocenił sytuację.

- Они спросили, как вы, босс - powiedział rzeźnik.

- И что вы сказали? - odpowiedział nowo przybyły.

- Nичто

- W czym mogę pomóc? - zapytał mężczyzna tym razem kierując słowa do Edmunda.

Anglik przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań. Starał się przy tym zrobić wrażenie jakby nie rozumiał, ani słowa. Najwyraźniej rzeźnik krył Rosjanina, ale w tej chwili nie było to już ważne. W końcu wreszcie pojawił się człowiek, którego szukali.

-Witam, Colin Crapspray. Jak mniemam pan Kolyenko? Dobrze, że wreszcie się pan zjawił, mieliśmy pewne problemy z porozumieniem się. W każdym bądź razie planujemy wybrać się w teren i doszły nas słuchy, że jest pan w stanie pomóc nam uczynić podróż trochę bezpieczniejszą

- Kto tak mówił?- głos Rosjanina był spokojny, ale uniesposób było nie zauważyć błysku w jego oku.

-Poleciła nam pana pani Saniyya Isra Samara- odparł nieco cichszym głosem Anglik. Nie czuł się zbytnio komfortowo w sytuacji, w której się znalazł. Co prawda za sobą miał Ukrainca, który z pewnością potrafił przywalić, a w kieszeni marynarki spoczywał Webley, ale w razie czego nie zdążyli by pewnie dobiec do drzwi. Okazało się jednak, że podanie imienia kobiety, która gościła ich w Kairze potrafiło zjednać niejedną osobę.

- Chodźcie na zaplecze- rzucił krótko Kolyenko.

Mimo to Edmund zacisnął pięści i spojrzał znacząco na Borię, ostrożność przede wszystkim. Tak naprawdę nie miał pojęcia czy za zdawkową odpowiedzią nie kryje się groźba. Przecież Słowianie byli tacy nieobliczalni. Z drugiej strony tej chwili oficer poważnie wątpił, że zostali skierowani w niebezpieczne miejsce. Ruszył więc za Arkadiem.
Rosjanin zaprowadził ich do pomieszczenia biurowego przylegającego do sklepu. Nie było ono ani duże, ani specjalnie bogato urządzone. Raczej ponure, prześmiardnięte smrodem krwi dochodzącym spod kolejnych drzwi. Edmund dałby sobie rękę uciąć, że za nimi znajduje się ubojna zwierząt, których mięso trafia na sklepowe haki. Arkadi Kolyenko wskazał dwa krzesła a sam przysiadł na rogu stołu zawalonego papierami. Wśród dokumentów stała butelka i szklanka. Arkadi spojrzał na Borię i zaśmiał się cicho. Potem, bez słowa, nalał płynu z butelki do szklanki podając Ukraińcowi. Boria przyjął naczynie i wykonując gest podziękowania upił. Twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech.

- Mocne - pochwalił, oddając szklankę.

Rosjanin przyjął ją i spojrzał na Edmunda.

- Też chcesz?

Blackadder czuł drażniący zapach mocnego alkoholu już z daleka. Z pewnością nie był to trunek, do którego przyzwyczajone zostało gardło Anglika. Ciecz była również niezbyt klarowna. Mogło to oznaczać, że w szklaneczce znajduje się dawka śmiertelna dla człowieka z zachodniej Europy. Oczywiście między bajki można włożyć opowieści o dzieciach pojonych wódką, ale prawdą był fakt, iż Rosjanie byli nie do pokonania w piciu. Jednak Edmund nie mógł teraz odmówić, nie przed Kolyenką.

- Jasne!- zawołał radośnie. Tymczasem jego koszula robiła się coraz bardziej mokra od potu. Szczerze nie chciał próbować proponowanego specyfiku, ale nie wypadało odmówić gospodarzowi.
Smak był jeszcze gorszy, niż sobie wyobrażał. Jakby napił się ługu. Alkohol smakował straszliwie. Palił gardło i pozostawał na języku osad ze spleśniałych skarpet. Edmundowi nie udało się powstrzymać grymasu. O dziwo Boria i Arkadi zaśmiali się równocześnie szczerze rozbawieni niedyspozycją Edmunda.

- Wot, słabe angielskie gardlo - poklepał sojusznika po plecach Boria.

- Wot, rogata ukraińska dusza - Arkadi poklepał Borię.

- To co wam potrzeba, przyjaciele?

Do oczu oficera naleciały łzy, pociągnął nosem. Jeśli w piekle piją, to zapewne właśnie to świństwo, przeszło przez głowę Anglika. Bokiem dłoni wytarł twarz i nie zwracając uwagi na przytyk Borii przeszedł od razu do rzeczy.

-Właściwie to nic nadzwyczajnego. Kilka sztuk broni krótkiej, kilka długiej i amunicja do nich. To ile sztuk weźmiemy zależy w dużej części od tego, co ma pan na stanie. I za ile. Zależy nam przede wszystkim na czymś poręcznym. Wolałbym uniknąć na przykład tych wielkich rosyjskich karabinów.-

- No. Broń mamy do dupy. - pokiwał głową. - Widać, ze się znasz. Chodź, pokażę ci co mam na sklepie.

Wstał, kierując się w stronę drzwi, zza których dochodził przykry odór krwi i mięsa.

-Tak, chodźmy

Poprowadził ich do szerokiej, rozległej masarni na tyłach sklepu. Pracowało w niej kilku mężczyzn w uwalanych krwią fartuchach, w wysokich gumowych butach i w rękawicach. Cięli piłami mięso i kości, rąbali siekierami i porcjowali. Krew zalegała na betonowej podłodze. spływając gęstą czerwienią w stronę studzienek kanalizacyjnych. Smród mięsa i juchy aż zatykał oddech. Arkadi przeprowadził ich przez halę do kolejnego pomieszczenia, tym razem do małej przybudówki, gdzie znajdowały się maszyny do mielenia mięsa i puszkowania ich. Tutaj śmierdziało zdecydowanie mniej, albo nos Edmunda już przywykł do smrodu rzeźni.

Rosjanin doprowadził ich do półki przysłoniętej kocami, odsunął je, a potem zdjął kilka paczek z konserwami dostając się do skrzyń w głębi.

- Pomóżcie, panowie.

Boria pośpieszył z pomocą i po chwili na ziemi leżało kilka skrzyń. W jednej były pistolety. Głównie niemieckie, francuskie i brytyjskie. W innej karabiny. Le Enfieldy, Mausery i inne. Edmund poczuł się nieco jak mały chłopiec w sklepie z zabawkami. Wyciągał kolejne sztuki broni, ważył w rękach, przeładowywał, przykładał do ramienia. Ale jego prawdziwą ciekawość wzbudziła dopiero strzelba Winchester M97. W dodatku był to model ze skróconą lufą, doskonały w walce na bliskie odległości.





-Przypatrz się dobrze Boria. Nie stworzono jeszcze lepszej strzelby pump-action. Podobno Jankesi strzelali z nich do szwabskich grantów. Szkoda tylko, że nie ma ich więcej- Kolyenko bezradnie rozłożył ręce. W gruncie rzeczy Edmund nie miał na co narzekać. Wybór pistoletów i rewolwerów był dobry, udało mu się znaleźć kilka krótkich niemieckich Mauserów. Właściwie całkiem nieźle jak na tak mało cywilizowane państwo, daleki od Europy.

Po niedługim czasie na stole w pokoju leżała cała potrzebna im broń wybrana przez Anglika.

- Amunicja? - zapytał Boria.

- Do wyboru do koloru, panowie- zaśmiał się Kolyenko. - Dostaniecie dziesięć procent upustu ze względu na piękną wspólną znajomą. Proszę. Obejrzyjcie- zejście z ceny było całkiem miłym gestem, i to całe dziesięć procent. Edmund był całkiem zadowolony. Niespodziewanie jednak pochylił się nad nim Boria i szepnął mu do ucha.

-Targuj się!- Blackadder zmarszczył brwi. Nigdy wcześniej tego nie robił i jedyne doświadczenie jakie posiadał to podpatrzone zachowania arabskich kupców w Kairze. Brytyjskiemu oficerowi po prostu nie wypadało kłócić się o cenę towaru. Ale teraz to była jednak inna sytuacja.

-Z całym szacunkiem, ale pan chce nas chyba okraść!- powiedział wzburzony- Nie będziemy robić interesów!- Kolyenko uśmiechnął się szelmowsko i nie wiedzieć skąd wyciągnął butelkę bimbru. Tym razem Edmundowi zrobiło się niedobrze na samą myśl o picu tego, ale teraz wycofanie się było tym bardziej nie możliwe.

-Spokojnie. Napijmy się, pogadajmy- mówił Rosjanin nalewając trucizny. Cała trójka przystawiła szklaneczki do ust.

-Jest pan ciekawym przypadkiem, panie Crapspray. Mogę się zgodzić na dwanaście procent- kolejna porcja alkoholu podziałała na Edmunda niezwykle pobudzająco. Zupełnie pozbył się skrępowania, a po kolejnych paru kolejkach zaczął kląć jak stary doker z East Endu. Szczęśliwie udało mu się dobrnąć do szesnastu procent, gdyż ostatnia szklaneczka bimbru odebrała Anglikowi umiejętność sensownego wypowiadani się. Rzecz jasna Boria był w dużo lepszym stanie, więc to on dokończył interesów z Kolyenką i załadował oficera do podstawionego przez Rosjanina auta.

Porucznik Edmund Blackadder rozwaliwszy się na tylnej kanapie samochodu zaczął śpiewać „Jerusalem”. Pojazd ruszył ku hotelowi.
 
sickboi jest offline