Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2011, 11:08   #395
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nie siorb. Nie ciamkaj. Łokcie trzymaj poza stołem. Nie garb się, wyprostuj. Widelec, ten mały jest do raków. Nie mów z pełnymi ustami. Serweta chłopie!
Ja pier…nicze. Ale tego było. A to dopiero początek i jedynie podstawy. Tak mówiła Am… miss Gordon, a Luca nie miał podstaw by nie wierzyć w ani jedno choć jej słowo.
Zabrała się za niego z zapałem oficera liniowego. Nie było forów. Żadnego pobłażania. Wszystko czego pragnęła go nauczyć, miał opanować i basta. Takie przynajmniej odniósł wrażenie, co na jedno wychodziło, ale stawka była zbyt wysoka żeby przebierać w półśrodkach. Miał się ukulturalnić i tyle.

I jakoś to szło. Każdą dostępną chwilę wykorzystywał na naukę. Amanda zaraziła go swoim entuzjazmem i chyba tylko dzięki temu na samym początku nie rzucił tego w diabły i nie zrezygnował. Potem było już tylko lepiej. Tak mówiła miss Gordon. Czy przez grzeczność, żeby chłopaka nie deprymować, czy faktycznie widziała postępy… ważne że on sam w nie uwierzył i jakoś to szło.
I co ważniejsze, z całej tej szopki płynęły korzyści. Ubrali go jak na wypacykowanego gogusia przystało. Nowe, porządnej jakości ciuchy przyjemnie wpływały na nastrój, kieszenie przestały świecić pustkami, najadał się do syta i to nie byle czego, bo nauka etykiety przy stole zawsze szła w parze z ćwiczeniami w praktycznymi. No i buty. Nowiuskie, zarombiste trzewiki aż prosiły się, żeby je nałożyć. Jednak, to co najwyżej cenił sobie Luca z korzyści jakie niosła nauka, to była możliwość częstego przebywania blisko niej. I to bez głupich komentarzy i spojrzeń jakie dotąd towarzyszyły Walterowi i miss Vivarro.

Ciastka i pogaduchy. I nauka. Fajnie.
Nawet tutaj, w Teheranie wszyscy zaraz po przyjeździe rozleźli się za czym kto tam musiał, a oni? Luzik i swoboda. Ciasteczko, widelczyk, ą i ę. He, he. Jak by kto go spytał, to w życiu by się nie przyznał ale pasowało mu takie nic nie robienie. Po tym posranym Egipcie miał wszystkiego dosyć. Modlił się do Boga nadal o ocalenie brata, brał tym udział… ale sny… Koszmary przerażały go na wskroś. Obgryzione kości Domenico z tych snów przeszywały dreszczem, tym bardziej jeśli sobie przypomnieć sen o latającej bestii w zestawieniu z bandażami Hiddinka…

- …mam nadzjeję, że mlodjeniec nie będzje miał nic przecjwko tjemu, że doroślj chwilję pogawarjat samemu? Hę?
Niepewność i zaskoczenie. Zara, zara. Chłopak poczół się jakby właśnie dostał przez pysk. Dobrze zrozumiał każde słowo ruskiego, choć może wolałby się łudzić że się pomylił. Cholera i zaraza! Ten typ go w tym uprzejmoimpertynenckim tonie zwyczajnie wypraszał od ich własnego stolika! To się w głowie nie mieściło. Żeby nie te całe brednie o etykiecie zwyczajnie by ćwoka objechał a może i nakopał do dupy, ale trzeba było grać. Grać rolę. Najtrudniejszą w życiu, bo nikt nie zdążył go nauczyć co w takiej sytuacji zrobiłby przeciętny landryn w wyprasowanym gangu...
Luca jednak dobrze odrobił swoje lekcje. Dobrze pamiętał słowa Amandy. Twarz pierwsza zdradzi co się dzieje w środku. Zaskoczenia nie zdołał już ukryć, złości ukrywać nie potrafił. Bogaty chłystek czy nie, nie miał zamiaru dać się pomiatać jakiemuś ruskowi. W ryj?! – darło się na zewnątrz, ale się opanował.
- Chybaś zdurniał... mister - wypalił Luca wygodniej rozsiadając się w plecionym fotelu i strząsając nieistniejący pyłek z nogawki wbił w umundurowanego bezczelne spojrzenie.
- Szto? - ruski oficer zamrugał powiekami z niedowierzaniem. Potem, niespodziewanie, grymas niechęci na twarzy zmienił mu się w szczery uśmiech. - Wot, sjostry bronji. Odważnyj mołodjeniec. Odważnyj.
Rosjanin zaśmiał się głośno przyciągając kilka zaciekawionych spojrzeń.
- Ot, ja durak - powiedział już spokojniej - Nie gniewajsie mołodjec. Nie gniewajsie. Niczjego złego ja nie mjał na myślj. Niczjego. Pogawendzić tolko chcjał. Tak sobie myljam, czemu nije z toboj takoż?
Oficer był jednak zdenerwowany. Widać to było po tym, jak z trudem dobiera słowa w języku angielskim, jak koszmarny stał się jego akcent. Podziałało. Spokojniej i grzeczniej, ale podziałało…
Luca, choć wyraźnie zadowolony ze swej pierwszej aktorskiej sztuczki starał się jak potrafił nie dać ruskiemu poznać ile zdrowia go to w rzeczywistości kosztowało. Nadal siląc się na bezczelną minę przeniósł spojrzenie z żołnierza na miss Gordon z pytaniem w oczach: No i co z tym dalej? Sam nie miał pojęcia co robić dalej. Pogonić dziada? Czy może pozwolić mu się dosiąść? Takiej sytuacji jego nauka “gentlemana” nie przewidziała.
Żeby zyskać nieco na czasie wyciągnął niedbałym ruchem cygarnicę, po czym odpalił sobie papierosa. I modlił w duchu, że w końcu Am... miss Gordon przerwie to niezręczne milczenie i zadecyduje za niego, co robić dalej, bo sam zgłupiał.
Amanda musiała przełknąć “uprzejmości” Rosjanina. Jedynie po jej twarzy można było zobaczyć lekki gniew ukryty w zmarszczkach na czole. Opanowała się jednak widząc i słysząc reakcję Luci i poprawiwszy zagniecenie na spódnicy powiedziała z “zawodowym” uśmiechem:
- Pan Rockefeler nie jest moim bratem. Jest synem mojego pracodawcy i w chwili obecnej moją “przyzwoitką” w tym egzotycznym kraju. Jeśli ma pan ochotę proszę się do nas przysiąść, jednak mój pobyt w Teheranie jest stricte zawodowy panie... Przepraszam, nie dosłyszałam nazwiska?
- Antoni Denikin - powtórzył uprzejmym tonem, a na jego czole pojawiła się kropla potu i pulsująca, gruba żyłka. - Generał Antoni Denikin i emisjarjusz Rewolucyjej. Wcześnijej głównodowodzący południowymi siłami zbrojnymi - podkręcił wąsa i siadł przy stoliku. - Obecnje, emisarijusz i trochę tułacz. Djusza romantyczna.
Pstryknął palcami przywołując kelnera.
- Przyzwoijtką - zarechotał grubiańsko spoglądając na Lucę. - Takji mołodyji. Sam powjinien nieco zmężnijeć. Znam kilka mijejsc, gdzie młodieniec na poziomie może dobrze siję bawić.
O czym ten dziadyga… Coś w głębi duszy szeptało Luce że tamten mówi o burdelach, jednak pewności nie miał, więc nie chcąc wyjść na głupka trzymał język za zębami, ale spokoju nie zaznał. Podszedł kelner.
- Napjijom się państwo szampańskoije - zapytał konspiracyjnym szeptem Denikin.
- Jeśli nas za to od razu nie aresztują... - powiedziała równie konspiracyjnym tonem Amanda - Ociupinkę... - i zachichotała cichutko.
Rosyjski oficer szepnął coś cicho do ucha usłużnemu kelnerowi, a ten zawinął się i po kilku minutach na ich stoliku pojawiły się trzy zmrożone szklaneczki z … gazowaną lemoniadą. Z tym że aromat i drobne bąbelki sugerowały, że zawartość szklanek jest daleka od niewinnego napoju gazowanego.
- Za pijękne panije - powiedział Antoni unosząc dyskretnie szklaneczkę. - I najpijękniejszą z nijch w tym hotelu, z którją mam zaszczyt sijedzieć przy jenym stoljiku.
Po wypiciu szampana uśmiechnął się ukontentowany.
- Cóż za ijnteresy sprowadzaiją panjstwa do Teheranu? Jeslji można wijedzijeć?
Teraz Luca miał pewność. Mowa sprzed chwili szła o burdelu.
- Nie wiem czy można... - burknął pod nosem Luca z wbitym z byka wzrokiem w generała - …to zależy.
Nie miał zamiaru mimo uszu puszczać przytyków do jego wieku. Nawet pomimo wagi roli, jaką przyszło mu odgrywać.
- Od czjego, mlodieńcze? Syn szefa tak ładnej dzijewczyny musji być ważnym dla ojca, który zabjera go do kraiju ogarnijetego woijną domową. Na tyle odpowijedzialnym, że siam chjba potrafi odpowjedzieć, co można powijedzieć, a co nije. Prawda, mołodjec?
- Może i prawda. - znów odburknął chłopak, po czym udał że się nad czymś zastanawia i dokończył - Wojna nie wojna, interesy przede wszystkim. - cokolwiek by to zdanie nie znaczyło, usłyszał je kiedyś i zdawało się pasować do sytuacji.
- Wot, umnie powiedziane, panie Rockefjeler - zaśmiał się życzliwie Rosjanin. - Rjopa? Prawda. Rjopa. To was, amerykańców, sprawdziło do Persjij? Możje poszukujecje konsutanta? Znam jednego. Doskonały. Zaijnteresowanyj? - Luca tak po prawdzie wystraszył się nagle odpowiedzialności, więc zbył pytanie miną, która miała świadczyć że się zastanawia. - No, ale ja nie o intjeresach chcjałem pogawarit. A o życju. O ładnej diewuszce, ze smutnymji oczjami. Priekrasnymi oczjami, powjem z sjerca.
Chłopak, który nie bardzo wiedział czy przyznawać ruskiemu generałowi od razu rację i gratulować przenikliwości, czy ostrzec by nie wtykał nosa w nie swoje sprawy uśmiechał się nadal milcząc i kiwał głową. Nie orientował się co to są konsutanta, a nie miał zamiaru zdradzać się z tej niewiedzy, nawet przed miss Gordon. Na szczęście typ zmienił temat i głupkowaty uśmiech Luci i milczące potakiwanie można było wziąć za zgodę, co do opinii generała na temat jej oczu.
Nagle zdał sobie sprawę z nauk Amandy i przypomniał, że jako kurturalny człowiek powinien dokonać prezentacji. W końcu chcący lub nie, siedzieli właśnie przy wspólnym stole i pili częstowanego szampana. Uniósł się więc i pamiętając wszystkie nauki rzekł oficjalnym tonem.
- To miss Woolf, pięknooka nieoceniona pomoc mojego staruszka i podpora korporacji.



Tylko po co zakładał ten cholerny kapelusz..? Szampan smakował.... i działał.
- No proszę, proszję - powiedział oficer. - Panijski ojiciec ma dobry gust i oko na pijękne dzijewczyny. W takjim krajiu trzeba jei pijlnować. Ojj trzeba.
- Pilnujemy, pilnujemy - odpowiedział chłopak z udawanym rozbawieniem - A staruszek zatrudnił uroczą miss, uwierz mi pan, nie dla urody pięknych oczu.
Amanda, jak przystało w towarzystwie skromnie spuściła wzrok. W głowie jednak oceniała czy obecność tego człowieka nie mogłaby okazać się przydatna. Wiedział już jakie nazwisko nosił “młody bogacz”, ciekawe ile jeszcze informacji zdołał o nich zebrać.
- Cóż - rozpoczęła Amanda popijając szampana małymi łykami - to nadzwyczaj uprzejme co mówi Lucas. - udała, że zastanawia się przez chwilę - Myślę, że pan Rockefeller chętnie by z panem porozmawiał o interesach. Dobry miejscowy konsultant to cenne źródło informacji - zanurzyła ponownie usta w szklance - Czy długo przebywa pan już w tym kraju?
Luca odetchnął z ulgą. Oto nadchodziła pomoc. I to w samą porę, bo ile można w kółko machać łbem?
- Prawije dzijewięć mijesięcy - powiedział z dumą. - Pomagałem samamu Rhezjie w organizacji rewolucji. Towarzysz Lenin przydzijelił mnie do tego osobijście. Można powijedzieć, że poznałjem tutjeszych ludzji i ich obyczaije.
- Wystarczająco dobrze, żeby wzniecić wojnę domową... - burknął pod nosem Manoldi, teraz już Rockefeller i zmierzył Rosjanina jadowitym spojrzeniem, bo nie wytrzymał, choć jeszcze przed chwilą cieszył się że nie musi nic mówić. Nie lubił typa. Nie chodziło o jego bezpośrednie zachowanie jakby był przywykły do brania sobie po prostu wszystkiego na co naszła go ochota, ani o mundur czy kretyński angielski, nawet gorszy od jego własnego. Nie podobał mu się ten typ i już.
Generał nie chciał słyszeć lub zwyczajnie nie słyszał słów Luci, za to dość nachalnie obserwował Amandę. Przypomniał mu brodatego rozpustnika, który szacował, jak dobrać się do kolejnej dziewczyny. Jego wzrok był paskudny, chociaż maskował go uśmiechem, który zdaniem Rosjanina miał być szarmancki, a był zwyczajnie obleśny.
- Mam wijele kontaktów i znaijomości - przechwalał się mężczyzna. - Jeśli pani zechce, panji szef będzie zadowolony. Mogję ulatwjić zdobycije pozwoleń, dokumentjów, wsijewo. Co szjef zeche. Za odpowiednią opłatą i przysługiję...
Zwiesil wzrok przez chwilę w okolicach dekoltu panny Gordon.
Oczy Amandy zwęziły się kiedy mężczyzna zbyt nachalnie naruszył jej prywatność.
- Panie Denikin, moje piekne oczy są na górze mojej twarzy, nie na wysokości dekoltu. - kobieta zasyczała ostrzegawczo - Źle mnie pan ocenił. Nie będę częścią niczyjej transakcji. Ani tym bardziej zapłatą za nią.
- Oj, drogja panji. Po cóż tje nerwy. U nas, w Rosyji, mówji się, że każda pijękna kobijeta jiest do kupijenia, tylko czasami nije za cenę rublji. Proszję potraktować mnije jako konesera dzijeł sztukji, bo nijewątpijwije jest panji takją sztuką. Nawet franscuscy malarze, nie stworzyliby dzijela doskonalszjego, niż panji uroda. Proszję raz jeszcje o wybaczijenie. całujię rączki, szanownej panij.
To ostatnie zdanie było na szczęście jedynie metaforą, bo oficer nie zrobił żadnego gestu, by wcielić swoje słowa w czyny.
Amanda miała dosyć natrętnych Rosjan, którzy rościli sobie prawa do jej osoby. Jakiekolwiek prawa. Z furii aż gotowało się jej w głowie. Niemniej jednak nie chciała zrazić do swojego “pracodawcy” potencjalnych kontaktów, dlatego tylko powiedziała chłodno:
- Jestem Amerykanką drogi panie. Niestety obce jest mi tego typu zachowanie, ale rozumiem, że różnice kulturowe nie powinny być przyczyną kłótni. Jeśli nadal jest pan zainteresowany kontaktami handlowymi chętnie umówię pana z moim bossem. Jednak na przyszłość chciałabym uprzedzić, że nie życzę sobie podobnych aluzji czynionych względem mojej persony nawet jeśli intencje pana były tak szlachetne.
Zarechotał, jak uczniak złapany na kradzieży cukierków. Udał skruszonego, ale oboje wiedzieli, że dobrze się tym bawi.
Potem jednak zmrużył oczy. Znów przypomniał jej Wagonowa.
- A jjak wijdzą państwo Iran? - zdecydowal się zmienić temat, a Luca z przerażeniem stwierdził jak wiele nauki go jeszcze czeka. Tych dwoje siedziało z nim przy jednym stoliku, rozmawiało w tym samym języku i sprawnie zadawało i oddawało ciosy, podczas gdy on, mimo iż doskonale wiedział o czym mówią, skrępowany swoją niewiedzą co właściwe był w stanie tylko siedzieć i się gapić. Obiecał sobie jak najszybciej naprawić ten błąd. Na szczęście tematy zmieniały się niczym widoki z okna pędzącego pociągu.
- No cóż. - odpowiedziała nieco swobodniej Amanda - To kraj wielkich możliwości, nawet jeśli jest nam tak kulturowo obcy. Nigdy jeszcze nie miałam okazji tutaj przebywać, ale chętnie się dowiem o jego urokach od takiego bywalca jak pan. *
- A co paniją intjerjesujie…?

Obrzydliwy typ. Oboje wyraźnie odetchnęli, kiedy po przydługiej tyradzie w końcu wyniósł się z ich towarzystwa. Am… miss Gor… Wollf musiały chyba te odwiedziny sporo kosztować, bo niedługo wymówiła się potrzebą odpoczynku. Luca został jeszcze przy stoliku. Na swoje nieszczęście, bo zaraz przyplątał się ten Oackhill i gdyby niespodziewane pojawienie się Garretta nie wiadomo jak by się zakończyła ta przygoda. Wychodzi na to, że „Nikt nie chodzi sam” odnosi się także do hotelowego patio. Może rzeczywiście coś było w tym, co tak malowniczo opisywał ów ruski generał, mówiąc im o mnogich zagrożeniach, jakie czyhać będą na nich w tym kraju… może, ale to już broszka Garretta. Staruszka. Ale farsa. Luce jeszcze wciąż chciało się śmiać, a jednak miał poważanie dla aktorskich umiejętności detektywa. Objeżdżał go jak najprawdziwszy ojciec. Ktoś obcy mógłby się pomylić. I o to chodziło. Trzeba było grać swoje w tej dziwacznej trupie straceńców i zdążyć. We właściwym miejscu i czasie znaleźć się i przeszkodzić innej bandzie przebierańców w odegraniu ich przedstawienia. Dramatu, który zmieni świat.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 02-03-2012 o 06:42.
Bogdan jest offline