Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2011, 19:01   #98
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prorok był mężem jakich niepodobnym nikomu innemu; wyższy niż którykolwiek z Taborytów, nosił pancerz czerni i złota, jego wielka rękawica strzaskać mogła dowolną zabarykadowaną bramę i jego ostrze przecinało nawet quaseeńską stal.


Praeco Mortis
krążownik uderzeniowy Astartes, nieznane miejsce

Max Vogt

Lot był przeżyciem nieomal traumatycznym. Pierwszym doznaniem chwilę po wystartowaniu był brak ciążenia, uczucie dla większości nieznajome i nieprzyjemne.

Co i rusz w przedziale desantowym rozlegał się - zawsze poprzedzany znajomym trzaskiem vox-przekaźnika - głos pilota pojazdu, zapewne brata służebnego, czyli potencjalnego kandydata do Piechoty Kosmicznej, który okazał się podczas selekcji niedostatecznie silny i sprawny by do nich wstąpić, ale dostatecznie cenny by służyć lepszym od siebie. Zakony Astartes wespół ze sługami tworzyły zamknięte, sterylne społeczności, owiane gęsto tajemnicą i oplecione pomówieniami.

Krucza Gwardia zaś jako najbardziej niezbadana i niejawna z wielkich ostoi Kodeksu Astartes była drugą cieszącym się najmniejszym zaufaniem - po Mrocznych Aniołach, którzy uwięzieni byli gdzieś w tym systemie, najpewniej w stolicy.

- Tu Remiges-2, kontakt wzrokowy z celem. Potwierdzam ostrzał baterii wroga skoncentrowany na nas.
- Przyjąłem. - odezwał się aksamitnym basem jeden z białoskórych nadludzi, który zdjął hełm ujawniając karnację i parę czarnych, przypominających gładkie węgle oczu. Nie był do dowódca. Ten pogrążony był w obserwacji Gwardzistów zza oferujących mu własny, odizolowany świat wizjerów.

- Tu Remiges-2, kontakt wzrokowy, wróg wypuszcza myśliwce...
- Tu Tetrices-2, na pozycji, czekamy do manewru przechwytywania.
- Ktoś widział Egzemplariuszy?
- Tworzą piąte i szóste skrzydło.
- Co z rezerwą? - zapytał obecny brat z Piechoty Kosmicznej.
- Zgodnie z manewrem przechwytującym, czekają w drugiej linii, w odpowiedniej chwili odwrócą uwagę, jeżeli zajdzie potrzeba, wejdą do akcji.
- Niech Imperator ma ich w opiece... - dokończył brat, odkładając niewielki mikrofon. Z jakiegoś powodu Max uznał, że to "ich" wypowiedziano było w sposób jasno świadczący, iż Astartes nie mówi o swoich braciach, a o kimś, czyj los jest mu znacznie bardziej... obojętny.

- Ognia bez rozkazu! - usłyszeli nieznany głos.

Doskonale wiadomym było, że ogień otworzyły zapewne cztery ciężkie boltery, w które lądownik był wyposażony. Zwiadowcy nie mieli natomiast pojęcia, jak wygląda sytuacja. Nic nie było widać, a co składało się na Remiges, co na Tetrices, jak liczebny jest wróg i jak wygląda sytuacja - mogli jedynie zgadywać.

Wtedy też Vogt zorientował się, że wewnątrz ciemnego przedziału desantowego jest niezmiernie zimno. Temperatura opadała momentalnie od pewnego momentu. Ciężko było stwierdzić, czy to planowane działanie, ale Astartes nie zdawali się tego zauważać w swoich pancerzach. Jakiś młodszy żołnierz zaczął dygotać z zimna, a para opuszczająca usta wszystkich Gwardzistów jaśniała kolorem pomarańczowym w słabym świetle lamp wyznaczających przedział w ciemności.

W pewnym momencie poczuł szarpnięcie i usłyszał cichy zgrzyt metalu, jakby cały Jastrząb miał się złożyć na wzór jakowejś harmonijki. Do niczego jednak nie doszło.

- Rykoszet. - zakomunikował pilot, zapewne nie zdając sobie sprawy, że próba uspokojenia nowych pasażerów tym stwierdzeniem przybrać może tylko efekt odwrotny do zamierzonego. Ktoś się zaczął cicho modlić, kilka głosów wnet doń dołączyło. Większość zwiadowców z Chykos oczekiwała jednak w milczeniu.

- Ostrożnie! To nie jest jednostka orków tylko krążownik imperialny! Uważajcie na Wulkany i rakiety!
- Przyjąłem. Jesteśmy tysiąc od samej burty.
- Robią zwrot!
- Kolejna eskadra! Nie przedostaniemy się na pokłady startowe!
- Pozostawcie ich R-1 i R-2. Uderzajcie na baterie.
- Bracie Scalir? - zapytał pilot, a Astartes w białym hełmie odwrócił głowę do dzierżącego mikrofon brata. - Nie mamy podejś... - wypowiedział przerwało długie terkotanie o lewą burtę, mrożące Gwardzistom krew w żyłach - ...zamierzamy wstrzelić sobie otwór do desantu...
- Nie możemy walczyć w warunkach dekompresji, mamy Gwardzistów na pokładzie. - odparł brat bez hełmu.
- Przyjąłem. Wstrzelimy sobie dokładnie.

W tym czasie dowódca Piechoty Kosmicznej, który przedstawił się jako Scalir zdawał się mierzyć wzrokiem każdego ze zwykłych ludzi po kolei.

Uwagę żołnierzy przyciągnęło narastające buczenie ze strony sufitu desantowca, z potężnych genratorów. Wszyscy oni widzieli pojedyncze potężne działo ulokowane na grzbiecie kanonierki, jeszcze gdy wsiadali. Nikt nie miał wątpliwości, co pilot miał na myśli mówiąc o wstrzeleniu się. Po chwili buczenie ucichło, nagle, jakby urwane. W kilka sekund później ciszę mąconą tylko oddechem zebranym przerwał łomot, który momentalnie przerodził się w w zgrzyt metalowego klina wchodzącego w zbyt małe łożysko i jęk rozdzieranej stali. Towarzyszyło temu znacznie potężniejsze szarpnięcie.

I gorąc. I grawitacja.

Rycerze Kruczej Gwardii momentalnie rozpięli swoje uprzęże i podnieśli się, ruszając w stronę frontowego włazu, który rozwarł się jeszcze zanim większość żołnierzy z Chykos zdołała się oswobodzić. Przez nowy otwór do środka wpadło mdłe światło, okrzyki zaskoczenia dziesiątek, jeśli nie setek gardeł, syk pary wodnej z nią samą i smród olejów, smarów, paliw, Promethium, nienazwanego gazu jak też bogate w ozon powietrze.

Ruszyli, pod górę jak się rychło zorientowali, do krawędzi włazu. Kanonierka po wystrzale wbiła się w burtę dziobem, do pomieszczenia wysokiego na dobre sto stóp, niemal w dwóch trzecich jego wysokości. Nieco po prawej rozciągała się kolosalna rura - chronione i obsługiwane wewnątrz kadłuba krążownika działo baterii okrętowych. Spoczywało w rusztowaniu z metalowych prętów wewnątrz których doprowadzane były ciecze do wielkich chłodnic, otaczających rurę, w różnych miejscach jarzyły się błękitnawo konsole diagnostyczne wypełniających pomieszczenie generatorów plazmowych, zasilających działo jak też z produktów ubocznych swojego działania zaopatrując je w amunicję.

Pośród tego, ze dwie setki techników, którzy nie walczyli już dla Imperium.

Astartes ruszyli w dół, w sposób niesamowity - dosłownie pionowo schodzili po ścianach, prowadząc mierzony i oszczędny ogień z bolterów raniąc tuzin za tuzinem i zabijając niewielu mniej. Ich samych nie napotkał opór ogniowy, ale technicy zaczęli się rozpierzchać i obrona okrętowa musiała tu wkrótce dotrzeć, zapewne witając ich huraganowym ostrzałem. O samą klapę zaczęły roztrzaskiwać się pociski z prostych strzelb, wymierzonych przez nieliczne uzbrojone sylwetki w ciżbie.

- LINY! - krzyknął jeden z sierżantów, gdy dwóch zwiadowców zrzuciło w dół przygotowane wcześniej i zawiązane o uprzęże, które unieruchamiały ich wewnątrz kanonierki. Natychmiast zaczęli po nich schodzić w dół, wystawieni na zupełny ostrzał. Para po nich tak samo, nieco wlokąc się - zwiadowcy nie byli specjalistami od desantu na linach.

Ci z tyłu zaczynali popychać Maxa, usytuowanego na tym miejscu w kolejce. Dookoła panować zaczął chaos.



nieznany okręt
gdzieś w systemie Albitern

Haajve Sorcane

Kolejny wybuch. Kolejny okres zbawiennej ciszy.

Na szybko przetrząsając dwa ciała, techmarine znalazł dwa automatyczne pistolety w kaburach i nieco amunicji i ułożył je tutaj. Zaczął poszukiwać narzędzi, gdy naszła go pewna myśl.

Nie wykończył wszystkich oponentów, podpowiedziała mu intuicja, gdy jakiś podłużny metalowy przedmiot zacisnął się na jego szyi, ściągając go w tył. Siła nie była dość duża by dorównać żołnierzowi Piechoty Kosmicznej, ale kąt był wyjątkowo niekorzystny, a ocalały inżynier użył obu rąk..

- POMOCY! - wrzasnął z głosem przytłumionym przez hełm. Szarpał się z Krukiem niemiłosiernie, i choć dla tego ostatniego ucisk nawet na szyję nie był niebezpieczny, tymczasowo pozbawiał go powietrza, oraz, cóż, dobrej pozycji do walki. Niełatwo było się pozbyć przyczepionego natręta. Nie był to oczywiście pierwszy raz, jak ktoś uczepił się go od pleców - przypominał mu się pewien szturmowiec na Fidelis...

- POMOC... - zaczął wrzeszczeć ponownie, na pewno ściągając uwagę, kiedy w górze rozległa się eksplozja.

Może nie tyle eksplozja, co błękitny rozbłysk światła, po którym metal jakby wyparował, mimo wszechobecnej pary odsłaniając pustkę kosmosu. Otwór nie mógł być bardzo duży - może dwa metry średnicy - ale wystarczył do wyssania w próżnię wszystkich obecnych w pomieszczeniu, o czym Sorcane przekonał się, potężnie ściągnięty i wręcz poderwany z ziemi wraz z uciekającym powietrzem wskutek nagłej dekompresji. Wrzask uczepionego jego sylwetki inżyniera stał się nieartykułowany, podobnie jak wielu innych zaskoczonych na pokładzie w pomieszczeniu, którego nie obejmował wzrokiem przez opary.

Wtedy czerń Jastrzębia gładko wślizgnęła się przez otwór, powiększając go znacznie i wgniatając fragment umęczonego poszycia do pomieszczenia, nieomal je uszczelniając, tak, że wszystkie porwane dekompresją ludzkie postacie opadły na ziemię, wraz z nimi Sorcane z nieszczęsnym napastnikiem.

Widział, jak właz się otwiera, a z niego wyłaniają Kruki, w magnetycznych butach schodząc na ścianę i otwierając intensywny, niewybredny ogień z bolterów...

Quaere
Czarny Okręt, Osnowa, okolice systemu Albitern

Aleena Medalae, Ardor Domitianus, Borya, Orientis

Cisza, która nagle zapadła po słowach kobiety nie trwała długo.

- Spocznij. Wróćcie do swoich zajęć, odpocznijcie, pomagajcie żywym lub opłakujcie poległych. Macie jednak nie angażować się w konfrontację z... bytami, które wciąż pozostają na pokładzie. Za dwanaście godzin chcę widzieć każde z tu obecnych.
Borya, sporządź raport dotyczący strat pośród bezpośrednich podwładnych Triumwiratu, takich jak ty, dowiedz się, kto przeżył i w jakim jest stanie.
Ardorze, proszę cię o podobne zadanie dotyczące stanu twoich braci.
Wreszcie, siostro Medalae, wierzę w twoje kompetencje i możliwość przybliżenia ogólnych strat całej załogi okrętu w trakcie tej katastrofy.

Przez chwilę inkwizytor mierzyła ich wzrokiem, upewniając się, że każde zrozumiało swoje zadanie.

- Stawcie się za ten czas w Galerii. Póki co, wszyscy z wyjątkiem kronikarza Orientisa... odmaszerować.

Z tę chwilą przestała poświęcać im uwagę, jednak nie zaczęła rozmowy, dopóki któreś z nich było w pomieszczeniu.

Aleena i Borya natomiast wychodząc, byli świadkami kuriozalnego zachowania mężczyzny w czerni. Wciąż anonimowy dzięki habitowi i welonowi nie poruszył się ani o cal, wciąż wpatrując w nieokreślony punkt ściany, pod którą stał, z rękoma luźno opuszczonymi wzdłuż boków i zanurzonymi w szerokich i długich rękawach szaty zupełnie zignorował polecenie Locannah Coirue. Co ciekawsze jednak, to że również inkwizytorka traktowała go jak powietrze. Nie był to jednak czas do przemyśleń - każde dostało swoje zadanie i dopiero wychodząc z głębi pomieszczeń medycznych, mijając łoża, posłania i prowizoryczne legowiska na metalowej posadzce wypełnione okaleczonymi i umierającymi oraz niestrudzenie udzielających pomocy medyków zorientowali się, jaki jest ogrom tego przedsięwzięcia i jak dokładne informacje trzeba uzyskać, oraz od kogo. Ważnym też było, gdzie zacząć poszukiwania, choć pod tym względem szpitalniczka miała chyba najprościej, mimo, że czekało ją najwięcej pracy.

Kiedy trójka zniknęła z pomieszczenia, inkwizytor skierowała pełne skupienia spojrzenie na Orientisa, badawczo mu się przyglądając, jakby oceniając go. Chwilę trwała w milczeniu, nim wyszeptała zaledwie:

- Masz wiele pytań.



Zbawienny
krążownik klasy Dyktator, przesmyk międzyplanetarny Sybil-Congruentior

Strateg Chaosu

Wyłonili się z tunelu, wchodząc na kładkę biegnącą wzdłuż ścian olbrzymiego pokładu startowego, z którego maszyny startowały, wlatując w jeden z ośmiu korytarzy próżniowych. Do kładki prowadziło więcej wejść takich jak to, na placu pokładu zaś ulokowane były liczne maszyny, tankowane i dozbrajane przez inżynierów. Piloci zajmowali swoje miejsca, serwitory pomagały jak mogły realizując swoje ograniczone oprogramowanie. Pośród tego zdecydowanie wyróżniał się pojedynczy wahadłowiec typu Aquila, gotowy do startu i strzeżony przez wartowników oficerskich marynarki, jakich Strateg już widział, tyle że uzbrojonych w karabiny laserowe. Było ich ośmiu.

- Za mną prosz... - zaczął wydelegowany oficer, prowadzący Stratega do zbawczego lądownika, gdy w jednym z korytarzy startowych rozległa się eksplozja. Niemal wszyscy zgromadzeni chwytali się czego można, spodziewając rychłej dekompresji. Gródź bezpieczeństwa odcinająca cały korytarz od pokładu startowego zaczęła się zamykać...
...nim jednak zdążyła, do środka wleciała z pełną prędkością kanonierka Adeptus Astartes w barwach szkarłatu i praktycznie rozbiła o pokład startowy, taranując jeden z większych, ale znacznie delikatniej zbudowanych myśliwców klasy Gwiezdny Jastrząb. Jej główne działo zaczęło prowadzić ogień praktycznie na oślep, powodując eksplozję gdzieś obok, a cztery ciężkie boltery siały pociski praktycznie wszędzie naokoło.

Jakby tego było mało, najwidoczniej kilkanaście osób z załogi sięgnęło po broń i rozpierzchło się po pokładzie, do generatorium, konsoli obsługującej grodzie korytarzy startowych i bogowie wiedzą czego jeszcze, najwyraźniej nigdy nie przestawszy sympatyzować z Imperiałami, lub co bardziej prawdopodobne, przeczuwając klęskę i licząc, że zarobią sobie na litość.

Wśród szykowanych do lotu maszyn miała miejsce kolejna eksplozja, nieopodal zbiorników paliwa. Wybuchł pożar.

Gdzieś po środku harmidru z kanonierki Astartes wysypała się Piechota Kosmiczna...

W rozciągającym się poniżej nich pokładzie startowym w może sześć sekund wybuchł chaos.
 
-2- jest offline