Patrzę w oczy Khajitowi, zauważając, że jego oczy mają pionowe źrenice - tak jak moje. Dziwne, ale w tym momencie poczółem, jak opuszczony byłem po mutacji. Przez mój umysł przewijają się obrazy. Ogromne labolatorium. Półki pełne mikstur. Ja wraz z pięcioma innymi magami zlewający różne mikstury do kotła. Młoda dziewczyna z poderżniętym gardłem, jej krew spływa do kotła. Patrzy w sofit martwymi oczami. Podsycanie ognia. Wlewanie kolejnych mikstur. Wywar robi się zółty. Wszyscy magowie stoją niezdecydowani. Przełamuję strach, podchodzę do kotła. Nabieram mikstury do menzurki. Gwałtownie przechylam menzurkę wlewając zawartość do gardła. Potworny ból, spływający falami przez gardło. Eksploza bólu w żołądku. Ciemność. Głosy w ciemności. Sztylet w ręce. Trupy reszty magów na podłodze. Ja stojący wśród nic. Krzyczę Nie, nie, NIEEEEEE
Czuję, że klęcze na trawie obejmując się za głowę. Wstaję, rozglądam się zdziwiony. Wizja... wspomnienia z przeszłości. Otrząsam się i ruszam za Kościejem
__________________ Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett |