Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2011, 22:59   #403
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Długie godziny przycupnięty na okiennym parapecie wpatrywał się w odwróconego plecami chłopaka. Lubił takie miejsca. Dawało złudzenie bliskości przestrzeni. Bycia tu i tam. Trwania w bezpośredniej bliskości chłopca, a jednocześnie bycia niedaleko świata na zewnątrz. Świata, który kipiał i burzył się. Mamił. Echem powtarzał jedno, wciąż to samo słowo.
Dżihad.
Ludzie podawali sobie to słowo z ust do ust jak komunię. Wszędzie było go pełno, wszędzie odmieniano je przez wszystkie przypadki. Kipiało w sercach jak dojrzewająca zupa, gorące, gotowe nasycić głód tłumu. Dżihad. Słowo powtarzane jak mantra. Jego też nęcił słodki śpiew tłumu. Kusił niemal…
Śpiew imamów przebrzmiał już. Zaranna modlitwa, fadżr, została spełniona. Lepkie od słodyczy słowa popłynęły ku Niemu. Chłopak nawet nie zwrócił na nie uwagi.

Wsłuchał się w jego myśli. W emocje jakie nim targały, a które wypełniły niczym puste naczynie także i jego. Żal, prostą drogą prowadzące do rozpaczy rozczarowanie, że wszystko na marne. Że cały trud, niemały jak na tego chłopca, włożony w próbę podołania przeciwnościom drogi, zżycia się z obcymi, często niezrozumiałymi i nie rozumiejącymi ludźmi, wreszcie naukę by choć trochę się do nich upodobnić, jakoś zasymilować, że wszystko idzie na marne.
Zniechęcenie i bunt.
Złe emocje. Pycha i gniew. Niewiele pozostało, by popchnąć go do jakiegoś złego czynu. Kolejny raz. To były jego klęski. Ci zastrzeleni ludzie, niemal spalony Dom Ojca… Prosta droga w dół, ku granicy zza której nie ma co wyglądać łaski….
Potrzeba było naprawdę niewiele… czasem tak jak ubiegłego wieczora zwykłej kartki z poprzyklejanymi wycinkami z gazet, która wstrząsnęła chłopakiem i zachwiała tak mocno jego nadzieją w odnalezienie brata. Całą wiarą w sens poświęcenia.
Długie godziny miotał się i bił z myślami. Naturalnie nie wiedział, czyim dziełem był ów anonim. Podejrzewał i w miarę upływu czasu zyskiwał na pewności, że za tym podłym paszkwilem stał ów życzliwy aż do obrzydzenia urzędnik Kampanii Oakchill. Choć z początku myśli Luci pobiegły do rosyjskiego generała szybko skreślił go z listy podejrzanych. Jeśli najemnik w istocie dysponował taką władzą, jaką się chełpił, czymże było by dla niego 250 dolarów? Luca był pewny, że tamten gdyby posunął się do szantażu, zażądał by z dziesięć razy tyle. A Oakchill? Pasował znakomicie. Mała, podła kreatura, sprytna dość by utrzymać się w ogarniętym pożarem wojny kraju, chciwa na skalę swej wielkości., choć i tak chłopak musiał przyznać, że suma dwustu pięćdziesięciu dolców byłą dla niego niewyobrażalna…. Podstępna glista!!...

Trzeba by być zupełnie głuchym, by nie słyszeć jego myśli pełnych gwałtu i żądzy odwetu. Chłopak wręcz kipiał złością i chęcią pokazania szantażyście, że nie tak letko z Manoldim… Był zdolny iść na ulicę Saabak do sklepu ibn Jakuba. Sam! Był zdolny nawet nie zastając tam Oakchilla wyładować cały swój gniew na żydzie, a może i komukolwiek, kto by się napatoczył… Tak, był zdolny do czynów nieobliczalnych. Mrok gęstniał nad nieszczęsną głową tego zagubionego dziecka.
Tym bardziej wkroczenie do pokoju tej promieniującej dobrem i miłością dziewczyny ucieszyła go i wlała nową nadzieję.
Zastała go pochłoniętego grzebaniem przy wielkim rewolwerze, który miał od czasów spotkania z Australijczykiem i zdawał się nawet nie zauważać jej przybycia. Nie odpowiadał na pukanie. Zorientowała się, że jest u siebie tylko po uchylonych drzwiach i trzaskach dochodzących z wnętrza. Chłopak z zawziętą miną polerował lufę armaty i szczękał mechanizmem we wciąż powtarzanych ruchach przeładowywania. Iglica z suchym trzaskiem zbijała nieistniejące spłonki. Na stoliku i wokół walało się pudełko rozrzuconych nabojów. Była jeszcze kartka. Ta kartka. Pomięta, jakby przeżuta z ponaklejanymi wyciętymi z różnych gazet słowami.

Ze swego parapetu obserwował jak otworzyła szerzej drzwi i wchodząc, z progu powiedziała głośno:
- Luca, co robisz? Co to za kartka? - i zbliżyła się do stolika.
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony jakby właśnie wrócił z jakiegoś bardzo odległego miejsca. Zdawał się być zdziwiony nawet faktem że trzyma w ręku broń. Chwilę to trwało nim poukładał sobie wszystko w głowie. Pokój hotelowy, bałagan na stoliku, kartkę, broń i Amandę, jednak kiedy się już otrząsnął bez słowa ze zbolałą miną podniósł papier i podał go jej.
Z powycinanych z różnych gazet skrawków wyrazów i liter wyłaniała się treść.

"Wiem, kim nie jesteś, a kogo udajesz. Jeśli nie chcesz, by sprawa dostała się do odpowiednich władz zapłać mi 10000 riali. Pieniądze przynieś do sklepiku Hamasha ibn Jakuba przy ulicy Saabak."

- Luca... posłuchaj. To nie jest pierwsza dziś dziwna wiadomość. Ja otrzymałam liścik i kwiaty od Wagonowa. Prawdziwego Fiodora Wagonowa. Choppa próbowano wywabić z hotelu pod pretekstem wiadomości od Garretta w inne miejsce, Herbert ma jakąś dziwną niestrawność czy zatrucie. Pomyślmy najpierw spokojnie zanim wylecisz gdzieś z tym pistoletem. Ok? Poszukaj ze mną Garretta. Potem wspólnie pomyślimy co dalej. Ktoś nas prowokuje żeby opóźnić wyjazd z Teheranu, albo odwrócić nasza uwagę.
Był pod dużym wrażeniem jej przenikliwości oraz opanowania. Luca natomiast zamrugał jakby się obudził z jakiegoś snu. Złego snu wnosząc po emocjach jakie malowały mu się na twarzy. Widziała, że chce coś powiedzieć. Może nawet wykrzyczeć że skończył się czas “spokojnie” i że należy działać. I to tak żeby trociny leciały!... Ale pod jej spokojnym, ciepłym spojrzeniem opanował się, skinął głową na zgodę i ruszył za nią w milczeniu.
Szukać Garretta.
Na początek.
Ale ona nie słyszała tej myśli.
 
Bogdan jest offline