Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2011, 19:07   #404
zodiaq
 
Reputacja: 1 zodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodzezodiaq jest na bardzo dobrej drodze
- Szefie...znalazłem j-ją - powiedział dziarskim tonem, rzucając “Wieści codzienne na stolik - N-natalie podszywa się p-pod pielęgniarkę C-czerwonego Krzyża - dokończył siadając naprzeciw detektywa. Dymiący Garrett obrzucił go krótkim spojrzeniem, a potem z papierosem na wardze zaczął przyglądać się materiałom. W zaciszu pokoju cygara leżały nieużywane, natomiast do łask wracały tytoniowe skręty. Twarz detektywa nie zmieniła się, gdy z powrotem odłożył gazetę na stół. Razem z wielkim obłokiem dymu z ust Dwighta wydobył się niski pomruk.
- Dobra robota. - w spojrzeniu Garretta naprawdę było uznanie - Cholernie dobra robota, Leo. Lynch przytaknął jedynie ze zmieszaną miną, grzebiąc po kieszeniach marynarki. Przez ten cholerny dym i zaduch panujący w pokoju odezwał się jego mózg błagający o nikotynę:
- M-musimy wyjechać j-jak najszybciej...nie dość, że ten hotel to wylęgarnia szpicli, to m-mam złe przeczucie, że k-kończy nam się czas...nie wspominając już o pieniądzach - Lynch spoważniał wpatrując się w gazetę - jakiś p-pomysł na zdobycie przepustek na wyjazd z miasta i zarobienie pieniędzy w d-dwa dni panie Rockefeller? - uśmiechnął się smętnie.
- Zgadzam się co do pierwszego. - odpowiedział Garrett - W całej rozciągłości. A co do pieniędzy...Coś wymyślimy.
- Jeśli t-tak uważasz...chociaż głupio by było, gdybyśmy nie powstrzymali końca świata z powodu pustek w budżecie - rzucił niemal natychmiast, z uśmieszkiem na twarzy, po czym zapadła cisza, przerywana skwierczeniem papierosów, Lynch wgniótł niedopałek do pełnej popielnicy i ruszył w kierunku drzwi - na twoim miejscu, po powrocie do stanów krzyknąłbym o podwyżkę, ta sknera Brand powinien lepiej obliczyć koszt naszej wycieczki - dodał pewnym, nieco uszczypliwym tonem.
Machnął jeszcze do detektywa, po czym wyszedł z pokoju, napięcie...mimo tego iż znaleźli Natalie coś nie dawało mu spokoju. Nie mógł nad tym zapanować, ręce trzęsły się jak u człowieka w derilium, mięśnie brzucha mimowolnie spinały się, oczekując uderzenia które nie nadchodziło...przeczucie..."szósty zmysł", jak zwykł to opisywać w notatkach, który wykształcił się w czasie podróży był czymś, czego nie mógł ignorować...nauczył się tego.
Mimo tego sen przyszedł szybko, dzięki zawartości piersiówki, o której już dawno zapomniał, nie pamiętał też o tym, że jej zawartość pamięta jeszcze Nowy York...

Obudził go porywisty wiatr, stał przed wejściem jaskini...poruszał się...pełzł po ścianie jak pająk. Niczym lepki cień przelewał się do środka, pomiędzy pochodniami.
Nie zwracali na niego uwagi, jednak co jakiś czas ktoś spoglądał w jego stronę...tak jakby widział...był świadom jego obecności...w tych momentach wstrzymywał oddech, jednak szare oczy odwracały się po chwili na spierającą się dwójkę. Ich słowa spływały na niego, jak gdyby stał za szybą. Mimo tego, że był tak blisko, podpełzł pomiędzy nich, czuł oddech jednego z nich na policzku, słyszał kołatające serca niektórych z nich...po chwili pęd powietrza wyrwał go z miejsca, wystrzelił z jaskini, niczym pocisk armatni, z zawrotną prędkością pędził tuż nad ziemią, czuł na sobie mroźne powietrze nocnej pustyni podróż nie trwała długo...miasto...znał je...już je widział, znajomy budynek, zwolnił...czaił się szukając wejścia, uchylona okiennica...widział leżącego na łóżku mężczyznę, szeroko otwarte oczy, serce leniwie pompowało krew...nie żyje...umiera? Zbliżył się do niego...znał go...dzieliło ich jedynie kilka cali, wisiał nad nim w powietrzu....coś go przyciągało...nie mógł się temu oprzeć, teraz już jedynie cal...czuł jak wpija się w jego ciało...czuł jak....

Z krzykiem podniósł się z łóżka. Oczy zaczęły mu łzawić, w gardle czuł drapiącą suchość...powolnym krokiem wszedł do łazienki, poranna higiena zmusiła go do spojrzenia w lustro...przekrwione, przyozdobione worami oczy, ciemny, twardniejący zarost i strużka zaschniętej śliny w kąciku ust.
Była piąta trzydzieści.
Poranek spędził jak zwykle...ciekawe, jak to "jak zwykle" wykształciło się od czasu gdy zaczęli "ratować" Prooda. Poranną porcję leków, mikstur zwalczających kaca i biegu na uczelnię zastąpił ćwiczeniami, medytacją i skrobaniem po łacinie w swoich notesach...przewodnim tematem był ten cholerny sen...jeśli można było nazwać to snem. Echo słów araba wywoływało spustoszenie w jego głowie.
Wspólnie śniadanie upłynęło w atmosferze napięcia. Napięcia które odczuwał już od wczoraj, napięcia, które Mahuna na pewno zauważył:
- Uważaj na sny Cuna Sapita, czasami są bardziej realne, niż sądzimy - stwierdził szeptem, gdy spotkali się na korytarzu Hotelu, tuż po posiłku.

"Misterium...rytuał który ma na celu uwolnienie Baphometa...nie wiemy na czym polega, nie znamy planu ani miejsca w którym zostanie przeprowadzony. Nie znamy również dokładnej daty, na pewno odbędzie się w nocy, kiedy układ gwiazd będzie prawidłowy, to za...kilka dni...tak mówił Arab z mojego snu...kilka dni, według słownika to od 3 do 10 dób...czyli w najlepszej wersji mamy ponad tydzień...w najgorszej za dwa dni czeka nas koniec świata.
Co wiemy? Wiemy, że do przeprowadzenia rytuału potrzebna jest im jakaś maszyna, albo konstrukcja złożona z tych kół zębatych, z którymi miałem okazję "podróżować". Oprócz tego Kurtub potrzebuje odpowiedniej muzyki...przynajmniej tak można wnioskować, po tym co robiły siostry Callahan. Do tego wiadome jest, że muszą mieć "Oko Dusz", które podejrzewam, że pozostaje w posiadaniu Haran...o niczym więcej nie wiadomo, ale wydaje mi się, żę wystarczy spaprać im tylko jedną z części planu, a całość posypie się jak domek z kart...brzmi łatwo, jednak na myśl o otwartej konfrontacji z tymi...potworami, nie mówiąc już o Haran powoduje u mnie strach. Do tego Douglas...od pamiętnego rytuału wydaje mi się, że pewien ułamek jego osobowości przelał się na mnie, zmieniam się...wygrywam, jak na razie, jednak coś takiego jak Misterium...czy nawet spotkanie z osobą posługującą się magią może zniszczyć tą stabilizację...obyśmy jak najszybciej opuścili Teheran..."

Resztę dnia spędził na przygotowaniach do dalszej podróży - brak Garretta w hotelu oznaczał tylko jedno - detektyw podziela jego zdanie.
 
zodiaq jest offline