Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2011, 20:01   #406
sickboi
 
sickboi's Avatar
 
Reputacja: 1 sickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwusickboi jest godny podziwu
Edmund Blackadder umierał. Kłuty setkami igieł nie był w stanie wykonać nawet najmniejszego ruchu. Całe jego ciało ogarnął straszliwy bezwład i jedynie ból nie pozwalał mu zapomnieć, że jakimś cudem jego dusza jeszcze się nie ulotniła. Długo zajęło mu nieznaczne przesunięcie się na łóżku, tak aby wpadające przez okno promienie słoneczne przestały drażnić oczy. Przez wyschnięte na wiór gardło wydobył się jakiś dźwięk. Chrapliwy i szorstki, prawie nie ludzki. Trzeba by naprawdę nadludzkich zdolności by zrozumieć co oficer chciał powiedzieć. A słowem tym była najzwyklejsza.

-Kurwa...-

Musiało minąć sporo czasu nim mężczyzna wreszcie zwlókł się z łóżka, zmył z siebie trudy wczorajszego dnia i powoli ubrał się. Ale skoordynowanie swoich ruchów nie było najtrudniejszą rzeczą z jaką Blackadder miał sobie dzisiaj poradzić i oficer zdał sobie z tego sprawę bardzo szybko. Gdy wreszcie uporał się z doprowadzaniem własnej osoby do względnego porządku udał się na parter hotelu, na śniadanie. Oczywiście nie zamierzał nic jeść. Jego żołądek przypominał teraz bunkier pełen ludzi, do którego ktoś wrzucił granat, albo dwa. Za to marzył o filiżance kawy, czarnej jak smoła i bez grama cukru. Nim jednak dotarł do stołu, w holu natknął się na osobę, której w Teheranie być nie powinno. Stał tam kapitan Williams, brytyjski oficer śledczy. Co prawda brakowało mu munduru, ale Edmund był niemal pewien, że to on. W pierwszej chwili Anglik pomyślał, że to właśnie jego szukają i już szykował się do odwrotu, lecz momentalnie dotarło do niego kto jest celem hycla z prefektury. Nikt inny jak Corbin. W grze pojawiał się teoretycznie kolejny gracz. To będzie sprawa, którą trzeba będzie się z pewnością zająć. Ale najpierw kawa.

Jak się okazało godzina wcale nie była tak późna. Kiedy cień Anglika, niemal uczepiony ściany, zszedł na śniadanie zastał tam jedynie dwie osoby.

-Dzień dobry- wydobył z siebie z najwyższym trudem, racząc przy okazji Amandę i Waltera alkoholowym wyziewem. Następnie zasiadł przy końcu stołu i z lubością zaczął siorbać kawę. Co prawda nie uchodziło siorbać przy damie, lecz sytuacja była wyjątkowa. W końcu Edmund Blackadder umierał.

Po opróżnieniu czterech filiżanek czarnego płynu porucznik czuł się już niemal zupełnie zdrowy. Wciąż jednak marzył mu się powrót do łóżka. Nie dotarł jednak do pokoju, gdyż ponownie natknął się na śledczego, który rozmawiał z recepcjonistą.

-Tak, tak panie Vogelstein- powiedział w pewnym momencie pracownik recepcji. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, to przecież oczywiste, że Williams będzie występował pod fałszywym nazwiskiem. Jednak mężczyzna odpowiedział w sposób, którego Edmund się nie spodziewał.

-F takim rhaźie proszę zamófić takhsówkę na dziesiąta czterhdzieści. Poczhekam te kilkah minut- rzekomy brytyjski kapitan, urodzony w samym sercu Imperium, mówił z akcentem, którego nie powstydziłby się opity piwskiem Bawarczyk. Blackadder zdecydował, że łóżko może poczekać. Czas rozeznać się trochę w sytuacji.

-Radzę panu uważać. Podobno idzie burza piaskowa- Anglik podszedł do lady.

-Colin Crapspray- wyciągnął rękę do kapitana Williamsa. Edmund miał pewność, że nie zostanie poznany. Rzadko bowiem bywał w koszarach, a tym bardziej w kantynie, więc poza kilkoma przyjaciółmi i własnymi żołnierzami nie znało go zbyt wiele osób. Za to oficerów śledczych kojarzyli wszyscy.

-Kurt Vogelstein, miło mi. I dziękhuję za ostrzheżenie- Blackadder skinął głową ściskając dłoń rozmówcy. Zrobił to nieco zbyt gwałtownie, zbyt sztywno. Bardzo wojskowo.

-Mam jednakh tylkho małą sprhawę do załatwienia. Nihc szczególhnego-

-Życzę w takim razie powodzenia- odparł coraz bardziej skonfundowany Anglik. Czyżby jego pierwsze przypuszczenie było błędne? Z drugiej strony niemożliwe było, żeby jakiś Fritz był, aż tak podobny do Williamsa. Chyba, że byliby bliźniakami.

Edmund pokręcił się jeszcze jakiś czas po holu, poprzeglądał teoretycznie świeżą, europejską prasę i obserwował czekającego na samochód śledczego. Na chwilę przez dziesiątą czterdzieści opuścił on hotel. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi Blackadder wstał i zbliżył się do okna. Vogelstein wchodził właśnie do taksówki. Jeśli porucznik miał dowiedzieć się prawdziwej tożsamości tego mężczyzny musiał coś szybko wymyśleć. Na szczęście w tej samej chwili pod „Hotel de Ville” zaparkował kolejny pojazd. Anglik nie zastanawiając się ruszył do niej biegiem, widząc jak kapitan Williams oddala się coraz szybciej.

-Za tamtym samochodem, proszę- powiedział usadawiając się wygodnie na tylnej kanapie.
Taksówkarz, młody Pers, błyskawicznie zapuścił silnik i włączył się do ruchu. Ulice Teheranu był jeszcze dość zatłoczone, ale czuć było pewne napięcie. Ludzie widocznie spieszyli się z załatwieniem swoich spraw, nim dosięgnie ich burza. Tymczasem pierwsza z taksówek zajechała pod wysoką, jasną kamienicę. Vogelstein wygramolił się z auto i zniknął w jej wnętrzu. Zaraz potem w to samo miejsce zajechał Blackadder. Dom, przed którym stał właściwie niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nad bramą wymalowano trójęzyczny napis. Pierwszy był bezwątpienia niemiecki, drugi prawdopodobnie węgierski, a trzeci perski. Edmundowi chwilę zajęło rozszyfrowanie zapisanej nazwy, ale wreszcie mu się udało.

-Austro- Węgierskie Towarzystwo Naftowe- coraz więcej rzeczy wskazywało na to, że rzeczywiście nie jest to kapitan Williams tylko jakiś Fritz, czy też Austriak, co właściwie znaczyło to samo. Mimo to porucznik liczy, że uda mu się na coś trafić, jakiś drobny błąd, wpadka językowa, gest. Cokolwiek co pozwoliłoby stwierdzić jednoznacznie, że ma jednak do czynienia ze swoim rodakiem.

Póki co trzeba było jednak uzbroić się w cierpliwość. Vogelstein zniknął we wnętrzu kamienicy na dobre dwie godziny. Niestety w pobliżu nie było żadnej kawiarenki, ani choćby sklepu, z którego możliwa byłaby obserwacja. Dlatego też cały ten czas Edmund spędził w drzwiach budynku stojącego naprzeciw Towarzystwa Naftowego. Wiatr powoli coraz bardziej narastał. Wreszcie obserwowany przez Edmunda Williams wyszedł na zewnątrz. Nie był jednak sam. Wraz z nim kamienicę opuścił starszy, dystyngowany mężczyzna z teczką. Obaj udali się z powrotem do „Hotel de Ville”, gdzie zasiedli w restauracji. Blackadder nie miał tyle szczęścia co poprzednio i nie natrafił na kolejną taksówkę. Skorzystał, więc z rikszy i przybył do hotelu znacznie później. Jak się jednak wkrótce okazało niewiele stracił. Vogelstein i jego towarzysz rozmawiali w przyjacielskiej atmosferze po niemiecku i Edmund nic z tego nie rozumiał. Siedział przy swoim stoliku sącząc herbatę i coraz bardziej się denerwował. Zwłaszcza, że rzekomy kapitan Williams zaczął co chwila spoglądać w jego kierunku.
 
sickboi jest offline