Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2011, 21:21   #407
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Teheran tętnił życiem, mimo zmiany pogody. Przed południem burza wisiała w powietrzu, a ciemne chmury nadpływające od strony północy były teraz w zdecydowanej przewadze. Tylko nieliczne fragmenty nieba wolne były od ciemnych, poszarpanych, nachodzących na siebie obłoków. Wiatr też nabierał siły. Stawał się uciążliwy niosąc z sobą drobinki piasku.

Szary, wietrzny i pochmurny dzień nie pomagał badaczom zachować spokoju. Mieli złe przeczucia.
Wszystkie znaki wskazywały wyraźnie na to, że wróg nie odpuścił. Pogróżki, próby podtrucia, jakieś gierki i podchody oznaczały na pewno, że ich tożsamość dla tych, których chcieli oszukać, nie stanowiła tajemnicy. Że gdzieś wokół nich krążą ukryci przeciwnicy, podczas gdy gdzieś tam, w nieznanym miejscu misterium już mogło się rozpoczynać.

Najgorsze było to, że nie wiedzieli, czy są to działania opóźniające czy też wróg planuje cos bardziej radykalnego i ostatecznego. Siedzieli więc, lub załatwiali swoje sprawy z nerwami napiętymi jak postronki, co nie pozwalało się im skoncentrować na śledztwie. Niespokojne myśli galopowały po ich głowach.

Czy ten mężczyzna z monoklem, który spojrzał na nich ze stolika przy oknie ich obserwuje, czy to może zwykły gość hotelowy? A ten smagły boy hotelowy z bródką? Nie można zapomnieć o bagażowym. Ma wręcz idealną okazję, aby zbliżyć się badaczy.

Takie myśli są złe i badacze wiedzą o tym doskonale, ale nie potrafią nad nimi zapanować. Nerwy im na to nie pozwalają.



EMILY VIVARRO

- Nie mam ognia – mówi Emily w dość żałosnej próbie uniknięcia tego, co nieuniknione.

Bo w zasadzie, co może jeszcze zrobić? Patrząc w te różnokolorowe i zimne oczy mierzącego do niej mężczyzny wie już, że popełniła poważny błąd. Być może ostatni w swoim życiu.

- Proszę bardzo – zapałki rzucone niedbale lewą ręką spadają na stoliku. Prawa dłoń nadal pewnie trzyma broń, nie drgnie ani o milimetr. Podobnie jak czujne, skupione oczy Tołoczki.

Co może zrobić Emily Vivarro? Rzucić się na mordercę i oberwać kulkę między oczy? Sięgnąć po swoją broń i zapewne skończyć z przestrzeloną czaszką, nim zdąży nacisnąć spust?

Zapaliła więc fajkę i położyła się na brudnym łóżku. Zimne oczy mężczyzny nie odwróciły się nawet na sekundę? Czy ten człowiek w ogóle mruga?

- Ssij – cień uśmiechu pojawia się na wąskich wargach psychopaty. – Mocno. Bez oszustw.

Pierwszy smak opium pozostawia w ustach i gardle Emily mocny, gorzkawy posmak, od którego drętwieje jej język i podniebienie.

Myśli, jeszcze trzeźwe i jeszcze nie odurzone narkotykiem kłębią się w wystraszonej głowie.

Czy Tołoczko porwie ją stąd. Wie o Shardulu czekającym na ulicy, więc może Mahuna Tulavara też go widział i ruszy jej na pomoc? Ile minut minęło od czasu, kiedy weszła do budynku? Pięć, dziesięć. Nie miała pojęcia.

- Pal. Nie udawaj.

Tołoczko jest czujny. Jego różnokolorowe oczy obserwują ją, jak oczy drapieżnika. Widzi wszystko, potrafi dostrzec oszustwo.

- Zaciągaj się, albo cię zastrzelę – ton głosu jest zimny. Emily wie, ze ten człowiek nie zwykł żartować.

Pali. Pali opium w fajce, jakby od tego zależało jej życie. Może i tak jest?

Myśli o Egipcie. O tym, jak nieostrożnie weszli z Choppem w pułapkę Bractwa Czarnego Faraona. Czym to różni się od jej dzisiejszej eskapady? Drugi raz ... drugi raz nadepnęła partnerowi na palce podczas tańca, który wymagał od niej finezji.

Wtedy jej się udało. Może teraz....

Cokolwiek było w fajce, w pokoju wskazanym jej przez właściciela obskurnej palarni, na pewno nie było to zwykłe opium. Oczy Kamila Tołoczko wirują, tworzą dziwaczne, przemieszczające się wzory przed oczami dziewczyny.

- Żegnaj, laleczko – to ostatnie słowa, które słyszy Emily, nim otula ją gęsty, lepki sen.

Cokolwiek było w fajce, na pewno nie były to opiaty.



LEONARD LYNCH


Leonard jest niespokojny, od momentu, kiedy dowiedział się o wyjściu Shardula z Emily na miasto. Niby nie ma powodu, niby postępują zgodnie z ustaleniami – nie poruszają się samemu, ale...

Właśnie....

Cuna Sapita

Tak by podsumował to Shardul.

Wizja przychodzi nagle, kiedy Leonard pakuje swoje rzeczy w pokoju. Wie, że najpewniej jutro opuszczą Teheran. Udadzą się w dalszy pościg za kultystami.

Widzi ulicę i stojącego w cieniu jakiejś bramy Shardula. Mahuna Tulavara obserwuje jakiś obdrapany budynek, jakich wiele w okolicy. Ulicą, koła bramy, przemieszcza się znaczny tłum ludzi odzianych w galabije – ruchliwy, anonimowy tłumek. Widać, że trasa cieszy się sporą popularnością. Może przez stragany rozstawione przy ścianach, na których kramarze handlują wielobarwnymi towarami. A może z innych powodów.

Shardul jest jak przyczajony drapieżnik, ale i on daje się zaskoczyć. Odwraca się gwałtownie, dosłownie w ostatniej chwili. Leonard widzi, że w bramie – oprócz Shardula – jest ktoś jeszcze. Jakiś mężczyzna. Uzbrojony w pistolet. Strzałów nie słychać, ale kule trafiają w cel. Leonard widzi krew pojawiającą się na galabii Shardula, ale przywódca Zakonu Świtu nie jest typem bezbronnej ofiary. Kule, które miały być śmiertelne, nie trafiają aż tak precyzyjnie. Napastnik jest zaskoczony. Leonard widzi jedynie różnobarwne oczy pół krwi kutruba za zawojem skrywającym twarz. Arabskie szaty doskonale pozwalają zachować anonimowość i wtopić się w tłum. Shardul ciska nożem i trafia w ramię napastnika, który upuszcza pistolet z tłumikiem. Przeciwnik nie podejmuje walki, widząc jak w ręku Shardula pojawia się kindżał i z jaką niesamowitą szybkością Hindus zbliża się on do wroga o różnych oczach. Przeciwnik rzuca się do ucieczki krzycząc coś, co zatrzymuje Shardula w pół kroku. Leonard widzi jeszcze, jak niedoszły zabójca wskakuje w cień na ścianie i ... znika, mimo, że powinien zwyczajnie zderzyć się z brudnym pisakowcem.

Shardul pędzi w przeciwnym kierunku. W stronę budynku, który obserwował. Ostatnim, co dostrzega Leonrad, nim wizja znika, jest czerwień krwi, która znaczy tunikę Mahuny Tulavara.

Kiedy obrazy zniknęły z jego głowy Lynch najzwyczajniej w świecie osunął się nieprzytomny na ziemię. Na szczęście dla niego podłogi w hotelowych pokojach wyłożone były miękkimi, wzorzystymi dywanami, co uchroniło go od zrobienia sobie krzywdy.


WALTER CHOPP

Telefon w pokoju Waltera zaterkotał rytmicznie wyrywając go z niespokojnych rozmyślań.

- Tak – rzucił oschle odbierając po krótkiej chwili wahania.

- Mister May – akcent zdradza tubylca. – W recepcji czeka na pana chłopak z przesyłką od zegarmistrza.

- Już schodzę.

W chwilę później Chopp staje oko w oko z młodym człowiekiem, który – niczym skarb – trzyma pod pachą średniej wielkości karton. Wyraźnie słychać tykanie dobiegające do uszu mijających posłańca ludzi.

- Pan Florentin oddaje pana zegar. Tutaj ma pan rachunek. Proszę o pokrycie różnicy.

Stary lis szybko się uwinął. Walter wyciąga portfel i odlicza brakującą kwotę. Jako May, księgowy samego Rockefellera ma pieniądze w portfelu. Chłopak przelicza kwotę, każe mu pokwitować jakiś świstek, a potem odchodzi.

Walter nie okazuje podniecenia. Wraca do pokoju i dopiero tam otwiera karton.

Oprócz niewielkiego zegara ściennego znajduje również teczkę. W chwilę później, po jej pobieżnym przejrzeniu nie ma już wątpliwości co do tego, że dał „zegar do naprawy” u takiego profesjonalisty, jak Florentin.

Chopp zapalił papierosa, wyjął dokumenty i zaczął przeglądać je dokładniej.


AMANDA GORDON, LUCA MANOLDI, HERBERT HIDDINK, EDMUND BLACKADDER

Każde z nich wczesnym popołudniem zajmowało się swoimi sprawami, kiedy otrzymali te hiobowe wieści.

Herbert odpoczywał w pokoju, zgodnie z zaleceniem doktora i czekał, aż przepisane proszki zaczną działać. Czas dzielił między wizytami w toalecie, a leżeniem w łóżku podając ponurym rozmyślaniom, który to już raz w ciągu tej całej przygody z misterium spędza z nieustawnością. Starzał się. Jego żołądek wyraźnie dawał mu znaki, że nie jest już młodzieńcem.

Edmund obserwował „Williamsa” w hotelowej restauracji, jak ten obgaduje coś ze swoim starszym kompanem. Udając niezainteresowanego rozmową i popijając kolejną kawę. I właśnie chyba dzięki kofeinie, a może dzięki temu, że w końcu wytrzeźwiał po wczorajszej libacji z Borią i Arkadym, angielski oficer zrozumiał, że popełnił błąd. Na szczęście zachował tyle rozwagi, aby nie popełnić jeszcze większej głupoty. Człowiek, którego wziął za Willimasa, nie był nim. Tego Blackadder w końcu był pewny. Za długa twarz, za pociągłe rysy, za duże zakola. Podobny, ale na pewno nie on. Otumaniony ruskim bimbrem umysł spłatał Edmundowi figla. By nie pogarszać swojej sytuacji i nie zostać posądzonym o wścibstwo Blackadder dopił swoją kawę, uiścił rachunek i wrócił do pokoju.

Luca i Amanda grali swoje role dalej, przy okazji szykując się do wyjazdu. Bo to, że opuszczą Teheran było nieomal pewne. Kiedy zaterkotał telefon w pokoju Amandy, panna Gordon. Poczekała, aż recepcjonista połączy rozmowę z miastem, a kiedy usłyszała, co osoba po drugiej stronie ma do powiedzenia, usiadła nagle pobladła...

- To Mahuna – wyjaśniła ściśniętym gardłem zdezorientowanemu Luce. – Emily, ona ...

Na więcej słów nie starczyło Amandzie sił. Z oczu bostońskiej dziennikarki popłynęły kaskadą łzy, a spazmatyczny szloch wstrząsnął piersią.


DWIGHT GARRETT


Kiedy Garrett wrócił do hotelu, było już dość późne popołudnie. Odnalazł większość załogi na zgromadzeniu w apartamencie zajmowanym przez Lucę, co doskonale mu pasowało. Ponura morda detektywa rysowała się pośród chmury dymu jak skała pośród mgieł. Niektórzy zauważyli, że Rockefeller znów przerzucił się z cygar na papierosy. Sylwetka Garretta pojawiła się nad stołem, rzucając na niego cień, a potem mężczyzna zaczął rozrzucać przed wszystkimi jakieś wyglądające na oko identycznie dokumenty.

- Pozwolenia na wycieczkę z Biura Bezpieczeństwa. - dogasił papierosa w popielnicy - Asmadabad, ten w okolicy miejsca, gdzie Leo wyniuchał trop. Ktoś rozpalił już nam pod dupami ognisko. Jak szybko jesteście w stanie się spakowac?

Dopiero wtedy zauważył, że większość ludzi ma ponure lub zacięte twarze i że zespół nie jest w komplecie. Brakowało Emily, Shardula, Borii i Waltera Choppa. Na miejscu był jednak wyglądający jak siedem nieszczęść Hiddink.

- Co się stało? – zapytał Garrett.

I wtedy mu powiedzieli.

- Kurwa – tylko tyle zdołał powiedzieć Dwight.

Nagle bardzo, ale to bardzo zapragnął pocałować się z butelką.

- Gdzie reszta? – zapytał po kilku sekundach, podejmując się roli twardziela, jakiej zapewne od niego w takim momencie wszyscy oczekiwali.

- Boria i Mahuna Tulavara są przy Emily – wyjaśnił Hiddink głuchym głosem. – Walter jeszcze nic nie wie. Boimy się, jak zniesie tą wiadomość. Sam wiesz, po jak kruchym lodzie stąpa od czasu Kairu.

Detektyw doskonale rozumiał.

- Ktoś mu w końcu będzie musiał to powiedzieć. Jak to się stało? – Dwight skierował pytanie do przyjaciół.


WSZYSCY


Szczegóły poznali w niedługim czasie. Shardul obwiniał się o wszystko. O to, że nie wybił Emily z głowy pomysłu, chociaż nie do końca wiedział, po co tak naprawdę jadą do palarni opium. O to, że nie zapytał jej po drodze.

Powiedział, że stanął na czatach przed palarnią, tak jak poprosiła go Emily. Liczył na to, że ochroni ją w ten sposób, że zauważy jak ktoś podejrzany wejdzie do środka. Nie przeczuwał jednak, że ten ktoś zwyczajnie będzie tam na nią czekał. Powiedział o tym, że miał zamiar poczekać góra kwadrans i jeśli Emily by nie wyszła, wejść do środka. Obwiniał się również za to.

Potem powiedział o tym, co Leonard ujrzał w swoje wizji. O ataku mężczyzny pół krwi ghouli. Mimo poważnych ran – lekarz stwierdził, że nigdy nie widział człowieka z kulą w płucu, który by był tak żywotny, jak Mahuna Tulavara – Hindus zranił i rozbroił przeciwnika, ale wtedy ten krzyknął do niego, że Emily zdycha, więc odpuścił i pobiegł jej na ratunek.

Zmusił właściciela parani, aby wezwał lekarza, przeniósł Emily do samochodu i pojechał z nią do szpitala. Tam jednak niewiele byli w stanie zrobić.

Panna Vivarro zapadła w śpiączkę. Wypaliła jakiś wyjątkowo mocny narkotyk i w zasadzie lekarze są bezradni. Żyje, lecz jej stan jest bardzo poważny. Medycy nie potrafią jej wybudzić, a ponadto wykryli jakieś poważne nieprawidłowości w jej krwi. I mimo, ze medycy nie mają pojęcia, co dzieje się z ich pacjentką, to Shardul doskonale to wie.

- Widziałem jej żyły – wyjaśnił, kiedy już miał okazję spotkać się z grupą. - Poczerniały. Co najpewniej oznacza, że ten mieszaniec podał jej wyjątkowo paskudną truciznę. Truciznę, na którą nie ma odtrutki poza rytuałami, których nie są w stanie przeprowadzić w tym miejscu.

Mahuna nie krył żalu.

- Pozostały jej godziny. Jeśli jest silna, może dwa lub trzy dni. Po tym czasie, jej żyły rozpuszczą się i krew rozleje się po całym ciele. To toksyna wężowych ludzi. Nic nie potrafię zrobić. Może, gdyby był tutaj ze mną kapłan z Zakonu, potrafiłby powiedzieć coś więcej. Ale ja jestem bezsilny.


Zegar w pokoju Waltera odliczał czas. Tik, tak, tik, tak. Bezduszna maszyna.

Wszyscy wiedzieli, że już nie są bezpieczni w Teheranie. Wróg ujawnił się. Pokazał, na co go stać. Był przebiegły i doskonale przygotowany.

- Tołoczko – powiedział Mahuna Tulavara, jakby przypomniał sobie coś ważnego. – To było ostatnie słowo, jakie usłyszałem z jej ust, kiedy znosiłem ją do samochodu ratunkowego.

Nie było to nazwisko, którego się spodziewali.
 
Armiel jest offline