Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2011, 18:52   #9
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Podobno żaden posiłek nie powinien się składać tylko i wyłącznie ze słodkości.
Podobno żywienie się tylko takimi delicjami wywołującymi ekstazę kubeczków smakowych bywa niezdrowe.
Ale tak jak z przeróżnymi zasadami wchodzącymi w skład etykiety czy niemądrymi elementami mody, tak samo i przeciwko tym dwóm stwierdzeniom młoda Pelletier miała swoje uparte zdanie. Wystarczająco mocnymi argumentami, dzięki którym trzymała się twardo swojego stanowiska było to, że kwaśne wykrzywiało jej śliczną buźkę, a od gorzkiego miała zły humor. Zatem kiedy tylko mogła i Béatrice nie patrzyła, to zajadała się ciastami i ciasteczkami przeróżnymi.. a także popijała je równie słodką czekoladą, istnym darem od bogów. Na nieszczęście, a raczej wielkie szczęście dla drobnej figury hrabianki, Béatrice prawie zawsze patrzyła. Nawet z drugiego końca pałacyku. I głucha na jakiekolwiek sprzeciwy stawiała przed swoją przegraną podopieczną pożywniejszy, jakże nudniejszy posiłek. .
Ale wizyta Giuditty była w mniemaniu Marjolaine idealnym wytłumaczeniem do zastąpienia swojego śniadania zastawą pełną słodkości. Wszak to gość. I to jaki gość! Taki gość, że trzeba go powitać rozmachem cukru i lukru.

Dlatego właśnie teraz obie siedziały w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance, a na stoliku pomiędzy nimi rozkładały się kolorowe, prawie jak z bajki ciasteczka o smakach przeróżnych i filiżaneczki z herbatą, ustępstwem na jakie dziewczyna musiała pójść dla ziszczenia swego słodkiego kaprysu.




Po wymienieniu się uprzejmościach oraz seriami komplementów, na które były łase obie przedstawicielki płci pięknej, Pelletier zamilkła na kilka chwil. Z rozleniwieniem trzymała w ustach widelczyk i niby to z błogością delektowała się rozkoszną słodyczą kawałeczka ciasta. Ale także uciekała wzrokiem od Giuditty, zawieszając spojrzenie to na oknie, to na leżącym przy kanapie bernardynie czujnie obserwującym jedzenie.
Wytłumaczenie tego jej zachowania było jedno. Nie wiedziała czego może się spodziewać po swojej przyjaciółce tego dnia. Oskarżycielskiego spojrzenia, bo hrabianka ni słówkiem nie wspomniała śpiewaczce o swym romansie? Iskierek tańcujących w oczach, znaczących ni mniej ni więcej co „ a ja wiem coś czego Ty nie wiesz”? Przy tym pierwszym pewnie nie omieszkałaby się podzielić z Marjolaine swoimi dokładnymi w szczegóły poradami co do zaspokajania siebie i mężczyzny w alkowie, które ona sama wyniosła z wielu, jakże pracowitych lat doświadczenia. Przy drugim zaś chciałaby czegoś w zamian za swoje informacje, więc koniec końców i tak skończyłoby się na pierwszej możliwości.

Jednak nie mogąc już dłużej tego odwlekać, jasnowłosa dziewczyna stuknęła widelczykiem o talerzyk. Uśmiechnęła się promiennie i zapytała niewinnie, jak gdyby żadna z plotek nie miała jej dotyczyć -To z czym dzisiaj do mnie przyszłaś? O czym to śpiewają paryskie ptaszki dzisiejszego dnia?
-Och... O wielu sprawach moja droga, bo czyż poselstwo z Prus, może się równać z nowinkami o morderstwie i romansie?- rzekła z fałszywym uśmieszkiem Włoszka, wyraźnie robiąc grunt po wypytywanie.- Zabawne, że i przy jednym i przy drugim jest wymieniane twoje imię.
Uśmiechnęła się szeroko dodając.- Rozumiem, czemu przed swą matką kryjesz te zabawy z Maurem. Ale przede mną? Twoją przyjaciółką od serca? Mogłabym ci poradzić, co nieco... I zapewne odradzić go. Gilbert nie jest zabawką dla ciebie moja droga.
-Maman powinna się cieszyć, w końcu to też szlachcic, jak każdy jeden z tych przez nią przyprowadzanych – mruknęła sobie pod noskiem Marjolaine, aczkolwiek sama głęboko powątpiewając w radość swej rodzicielki na wieść o możliwości oddania swej jedynej córki takiemu człowiekowi jak Maur. Mruknęła zbyt głośno i najwyraźniej dość mimowolnie dzieląc się z przyjaciółką swoimi myślami, więc gdy się zorientowała co też zrobiła to zaśmiała się. Z nieco sztucznym rozbawieniem mającym zepchnąć ścieżki rozmowy na bezpieczniejsze tematy.
-Proszę, proszę. Wystarczy się pojawić na jednym balu i już się jest na ustach prawie całego Paryża. Gdybym wiedziała o tym wcześniej, to częściej bywałabym na takich wydarzeniach. Jednakże.. – spoważniała i pochylając się trochę nad stolikiem spojrzała w oczy Giuditty -Jednakże, przy morderstwie moje imię pada tylko jako świadka tegoż, non? Wszyscy lubimy sobie tworzyć teorie, ale łączenie mnie z tym zdarzeniem byłoby wyjątkowo paskudne.
-Przyznaję, bardzo paskudne połączenie.- potwierdziła Giuditta szybko, po czym dodała przeciągając kolejne słowa.- aczkolwiek, dodające pikanterii całej sytuacji. Marjolaine lawirująca pomiędzy wpływowym Étiennem, a gwałtownym i namiętnym Maurem. I udająca najlepszą przyjaciółkę narzeczonej tego pierwszego. Jest w tym romans, pasja, zdrada i efektowna śmierć markiza ze sztyletem wbitym między żebra.
Wykonała dłońmi gest jakby odsłaniała kotary dodając.- Jest to opowieść godna sztuki teatralnej.
Po czym zachichotała dodając.- Oczywiście obie wiemy, jak bardzo nieprawdziwa. Ale...- uśmiechnęła się lisio.- takie plotki krążą po Paryżu. O tym, że byłaś kochanką jednego, albo drugiego. Albo obu na raz. O tym, że biedny markiz zginął od sztyletu wprost na sali balowej. Choć niektórzy żartują, iż to Żmijka go zabiła poirytowana tym, że po pijaku oświadczył się nie tej pannie co trzeba. Ale przecież my znamy prawdę, czyż nie?- ostatnie słowo okraszone było przenikliwym spojrzeniem Giuditty i wygłodniałą minką na twarzy podstarzałej diwy. Przez “my” rozumiała siebie i pannę d’Niort. Owo “my” oznaczało sugestię podzielenia się wrażeniami z balu i ploteczkami z niego przez Marjolaine.

Marjolaine bez słowa wpatrywała się w swoją przyjaciółkę szeroko otwartymi, błękitnymi oczkami wypełnionymi bezkresnymi zdumieniem. Nie wierzyła w to co właśnie słyszała i oczekiwała na wybuch śmiechu ze strony Włoszki, mający obrócić to wszystko w żart. Ale taki nie nadszedł i to się bardzo jasnowłosej nie podobało. Aż w swym oburzeniu zacisnęła mocno dłonie na fałdach sukni otulających jej uda.
-To straszliwe plotki, Giuditto! Od kiedy to stałam się postacią ze sztuki mającej poruszać złaknione romansu i tragedii serca panien?- głosik hrabiance trochę się uniósł w wyrazie zgorszenia dla takiego psucia jej i tak już wątpliwej reputacji. Wyobraźnia łakomych sensacji Paryżan naprawdę potrafiła być przerażająca i podpowiadać im najbardziej niezwykłe pomysły.
Pokręciła blond główką w swym rozżaleniu. Ktoś będzie musiał jej to słodko wynagrodzić. Ktoś bardzo konkretny, z czyjej winy została w to plątana. Ktoś wyjątkowo bezczelny. Gilbert d’Eon.
-Étienne nie zginął od sztyletu. Chyba, że efektem wbicia takiego nie jest krew, a duszenie się oraz odmawianie posłuszeństwa przez ciało – powiedziała, po czym machnęła ręką -Nie znam się na tym, ale zwykle inaczej kończą osoby dźgnięte pod żebra, non? A i Żmijka nie powinna mieć mu wiele do zarzucenia w kwestii oświadczyn. Było opadnięcie na kolano przed nią, było przesłodzone zapewnianie jej o dozgonnej miłości i mile ją łechtające zazdrosne piski zebranych szlachcianek – wyliczała z ironią i to całkiem dosłownie, bowiem każdy z tych uroków był odznaczany przez zgięcie smukłego paluszka - Oh, ale też spóźnił się. To ją uroczo rozdrażniło, ale nie wystarczająco, aby miała go zabić i zaprzepaścić swoją pozycję.
-Wieści z Les Rochers docierają do Paryża dziwnie niepełne. Więc nie dziw się moja droga, że plotki o tej zabawie są tak dramatyczne i smakowite. Och... dobrze wiem, żeś bliżej była Madeleine, niż jej biednego narzeczonego.- rzekła z udawanym smutkiem Giuditta. Uśmiechnęła się i skosztowała herbaty dodając.- A i Żmijka pilnowała, by nikt nie dobrał się do jej … ciasteczka. Tak więc biedny Étienne chorobą nagłą zmorzon, upadł dosłownie do stóp swej ukochanej? Cóż za dramatyczna śmierć.
Otarła usta koronkową chusteczką.- Co innego jednak Gilbert. Znudziły ci się dobrze ułożone rasowe koniki, że się na dzikiego rumaka przerzuciłaś?
Ostatnim słowom Włoszki towarzyszył chichot. -Zapewne ujeżdżanie go w alkowie jest niezwykle ekscytujące. Z jego... wigorem.
-Nie wiem, być może. Nie próbowałam – żachnęła się Marjolaine, a jej porcelanowe policzki przybrały trochę różowawego cienia, gdy wyobraźnia podsunęła swoje wizje owych ekscytacji z Maurem i przypomniała także jego lubieżne pieszczoty z balu. Uśmiechnęła się przekornie -A i kto jak kto, ale Ty powinnaś już dobrze wiedzieć, że dawno znudziły mi się wystrojone koniki. Owszem, można z nich łatwo powyciągać błyskotki i inne dobra, ale atrakcji to niewiele zapewniają.
Bezwiednie musnęła dłonią falbany szczelnie otulające jej szyję, a potem koniuszkami palców powędrowała ku swym wargom. Ten gest nie miał jednak w sobie czułości, a jedynie zadumę wymieszaną z wahaniem -Nie wydaje mi się, aby przyczyną śmierci markiza była choroba. Prędzej coś.. mniej.. naturalnego..
-Och... Czyżby więc plotki o tym, że zginął zamordowany... były prawdziwie?- rzekła przyciszonym głosem Giuditta i nachyliwszy się w stronę Marjolaine dodała.- Wiesz, co to oznacza moja droga? Jego zgonem zajmie się ktoś z dworu. Étienne miał wielu przyjaciół. Nawet sam król spoglądał na niego przychylnym okiem.
Siadła prosto dotykając dłonią okolic serca.- Sama myśl jest przerażająca. Któż śmiałby go zabić? Nic dziwnego moja droga, że boisz się być posądzana o powiązania z tą sprawą. Ale... niefortunnie się złożyło, że jesteś. Jak i wielu obecnych na balu gości. Nawet monsieur de Augury.
-De Augury – prychnęła hrabianka ze zniechęceniem, jasno określając swoje stanowisko co do tego mężczyzny - Nie miałby czasu na wymknięcie się i zaaplikowanie czegoś gospodarzowi. Najpierw był zbyt zajęty napychaniem sobie kieszeni pieniędzmi, a potem próbami dopadnięcia mnie na balu.

Pochyliła się i beztrosko poczochrała po głowie swojego bernardyna, wcześniej przemycając mu jeszcze ze stolika ciasteczko, które pożarł z głośnymi kłapnięciem. Szczebiotała przy tym ze słodyczą -Oooh.. ale nie udało mu się, prawda? Łapanie mnie jest za trudne dla takiego starego skąpca.
Okazując zwierzęciu o wiele więcej czułości niż jakiemukolwiek mężczyźnie, Marjolaine zwróciła się do swojej przyjaciółki z nęcącym jej wścibstwo pytaniem -Mmm.. Widziałaś może kiedyś pieczęć z odbitym na niej wężem?
-Och... wężem powiadasz? Non. Widziałaś kiedyś szlachcica mającego gadzinę w herbie? Poza smokiem oczywiście.- zachichotała Giuditta. I przez chwilę zamilkła.- W rodzinnej Italii zdarzali się rycerze pieczętujący się także wężem. Ale wśród francuskich szlachciców, nie przypominam sobie żadnego węża.
Spojrzała skupiona na Marjolaine i spytała tonem głosu wręcz ociekającym ciekawością.- Dlaczego o to pytasz?

Po zaciśniętych w wąską kreskę ustach było widać, że dziewczyna walczy ze sobą i z chęcią podzielenia się z przyjaciółką tym odkrytym w palenisku ciężarem. Jeśli wiedza o niej buszującej w prywatnym pokoju markiza wyjdzie poza domostwo Pelletier, to będzie skończona.
Ale w końcu jej podszeptujący zdrowy rozsądek przegrał z prostą potrzebą plotkowania oraz zaufaniem do Włoszki. I niemożnością zatrzymania tego znaleziska tylko dla siebie.
-Bo widziałam taką pieczęć przy liście, który dostał Étienne. Pieczęć z pułapką zastawioną na niego. A w spalonych skrawkach nie było żadnego podpisu..- szeptała przykładając dłoń do swych ust, jakby to miało te wszystkie wypowiadane słowa zachować tylko między nimi dwiema. Westchnęła ze zrezygnowaniem -Po wszystkim byłam w jego gabinecie..
-Mon Dieu, to...- Giudittę aż zamurowało z wrażenia.- To bardzo odważne tak iść samemu do gabinetu nieboszczyka.
Odruchowo zaczęła gwałtownie oddychać.- Przypominają mi się moje szalone... przygody z młodości.
Uspokoiwszy się nieco, dodała.- W takim razie, pieczęć na pewno była znakiem przeznaczonym dla oczu markiza, i tylko przez niego zrozumianym. Nikt nie zostawia podpisu na narzędziu zbrodni, moja droga. Chyba, że... -dodała cicho.- nie obawia się odkrycia prawdy. Ale któż bez obawy o konsekwencje mógłby zabić Étienne’a?
-Nie byłam sama.. – mruknęła niewyraźnie Marjolaine. Wszak to raz jeszcze podchodziło pod temat jej domniemanych, bliższych relacji z Maurem. Na domiar złego, nie tylko łączyła ich..wzajemna sympatia, ale i takie sekretne wkradanie się tam gdzie nie powinni.
-A to co zdołałam odczytać, co zachowało się przed płomieniami było bardzo tajemnicze. Coś o jego zdradzie, obserwowaniu go przez tego.. tych, którzy napisali list. Odkryli jakiś jego spisek przeciwko nim i dlatego Étienne musiał zginąć -ujęła paluszkami za widelczyk leżący na talerzyku, po czym jego ząbkami skierowała go w stronę obfitego biustu diwy i stanowczym, acz rozdygotanym od rozemocjonowania głosem dodała -To brzmi jak jakaś większa intryga, Giuditto. Nikt się nie może dowiedzieć, że my o tym wiemy, bo same będziemy musiały zacząć uważać na pieczęcie.
-Si, si. Jeszcze mi życie miłe
. - rzekła Giuditta i uśmiechnęła się oblizując wargi.- A więc... nie byłaś sama. Czyżby z Maurem? Zawlókł cię tam? Przycisnął do drzwi, całował namiętnie? Dobierał się do twego ciała?
Zachichotała cicho. - Z tego co o nim słyszałam, nie kwapi się do subtelnego zdobywania kobiet. Z drugiej strony, żadna jak dotąd nie narzekała.
-Wierz mi, jemu nie potrzeba osobnego pokoju, by całować i dotykać tak jak nie ośmieliłby się żaden inny szlachcic z obawy o naruszenie świętej etykiety – uśmieszek nieśmiało zawitał na usta Marjolaine. Uśmieszek wynikając z miłego dreszczyku ciepła rozchodzącego się po jej delikatnym podbrzuszu pod takimi niecnymi, sugestywnymi pytaniami Włoszki. Ale także, zadziwiająco dla siebie, ukłucie zazdrości przywołujące pochmurność na twarzyczkę hrabianki.
Korzystając z okazji, że trzymała już w dłoni widelczyk, najpierw przejrzała się w nim, a potem nabiła na niego kawałeczek ciasta. Z błogością potraktowała tą słodyczą swój przełyk -Dlaczego chciałaś mi odradzać Gilberta?
-Och... Nie zabawisz się z nim, jak z dżentelmenami których wodziłaś na pokuszenie w żywopłotowych labiryntach Luwru. Nie jest delikatny, nie przynosi prezentów zazwyczaj, nie zaprasza na drogie kolacje. I nie czeka na przyzwolenie.- rzekła Giuditta z chichotem, dyskretnie zasłaniając usta dłonią.- Ale o tym już się przekonałaś. Jest zdecydowanie zbyt prostacki jak na szlachcica. I zbyt dziki. Oczywiście ma to swoje i dobre strony.
Uśmiechnęła się i dodała.- Moja droga, z Gilbertem nie gra się w romans. Tylko prowadzi wojnę. On próbuje podbić, a ty... bronisz się lub kapitulujesz. Przy czym pokusa kapitulacji bywa... nęcąca.
-To wcale nie brzmi jakbyś próbowała mi odradzić z nim znajomość i zniechęcić igranie z tym dzikim rumakiemMarjolaine zamarudziła uszczypliwie i połasiła się na kolejny kawalątek ciasta. Jednocześnie pozornie obojętnym głosem przedstawiała kobiecie swoją własną opinię na jej słowa.
-To brzmi.. – niezdrowo różowa słodycz zniknęła pomiędzy usteczkami hrabianki -Jakbyś.. – leniwie oblizała widelczyk, a następnie lekko przygryzła końce jego ząbków i mrugnęła do Giuditty -Mnie zachęcała.
-Nie jestem twoją matką, moja droga.- zachichotała Włoszka, zakrywając usta.- Przejażdżka dzikim rumakiem bywa przyjemna. Ale ostrzegam cię przed konsekwencjami. Takie rumaki mogą ponieść. Lubią przejmować kontrolę nad sytuacją.
Po czym sięgnęła widelczykiem po łakocie mówiąc.- Ale... ty już chyba o tym wiesz. Jak daleko twój rumak cię już poniósł i... czy było miło? Mój Constantine... Pamiętasz Constantine’a? Tego hałaśliwego dramatopisarza, którego przedstawiłam ci bodajże rok temu? Za młodu miał więcej włosów na głowie i mniej sadła w brzuchu i był taki jak Gilbert właśnie. Prawie zdarł ze mnie suknię, przy naszym omawianiu roli. Och... garderobiane się naklęły przy jej naprawianiu. Ale wydarzenia dziejące się podczas i po zdzieraniu sukni, były nader....- musnęła palcami swój dekolt w sposób zdecydowanie lubieżny, wspominając stare dobre czasy.-... przyjemne, Marjolaine.
Uśmiechnęła się sięgając po czekoladę.-Zamierzasz go zostawić w roli narzeczonego, czy ujeździć parę razy i uciec?
-Ah.. tak długo jak ten narzeczeński stan będzie mnie bawił, non? A dziki rumak.. poniósł mnie już dalej niż niejeden dobrze ułożony konik, ale niewystarczająco daleko jakby sam tego chciał – odparła nieco enigmatycznie hrabianka, ale także z łatwo słyszalnym rozbawieniem. Spodobało jej się to przyrównywanie Maura do dzikiego rumaka. Było takie.. prawdziwe, i z dzikością i z ponoszeniem. Machnęła od niechcenia dłonią -Ale dosyć o mnie. Jestem dzisiaj na ustach wielu osób w Paryżu i nie tylko, nie chcę być jeszcze na swoich..



***



Gdyby..




Z natury i tak już czerwone róże mogły się zarumienić, to z całą pewnością by to zrobiły pod uporczywym spojrzeniem Marjolaine. A przecież nie były niczemu winne, zawiniły jedynie byciem podarunkiem od nieodpowiedniej osoby. Od mężczyzny, który jak się dowiedziała dziewczyna, nie rozdaje prezentów. Zazwyczaj.

Wpatrywała się w nie podejrzliwie, jakby oczekiwała uzyskać od szkarłatnych płatków odpowiedz na zadane w myślach pytania.
A jeśli stary du Pontenac był w zmowie z Maurem? Jeśli cały koncert był specjalnie zaaranżowany, aby kawaler mógł tym razem nie tylko próbować ją zaciągnąć do pokoju, ale faktycznie to zrobić bez względu na jej sprzeciwy? A może baron miał mu ułatwić porwanie hrabianki do swojego zamku, gdzie kawaler miałby spełnić na jej drobnym ciału swe zachcianki i wynaturzone fantazje?

Pochylona ku koszowi z kwieciem, Marjolaine zastygła pod wpływem swoich myśli. Grymas rozchylił jej usta i mocno zmarszczył brwi w przestrachu, jakby podpowiedziane przez umysł możliwości były jak najbardziej prawdopodobne. Bo i czyż nie były? Już po tym jednym wieczorze na balu wiedziała, że po swoim „narzeczonym” może się spodziewać wszystkiego, a rozmowa z Włoszką tylko ją utwierdziła w tym przekonaniu. Może za bardzo się pośpieszyła z przekazywaniem posłańcowi odpowiedzi o swojej chęci pojawienia się na koncercie? Może powinna odrzucić propozycje i zostać grzecznie w domu? A może skoro już się zgodziła, to wystawić Gilberta i nie pokazać się u barona? Może skorzystanie z zaproszenia jest najgorszym z możliwych wyjść oraz objawem niesamowitej naiwności ze strony hrabianki?

-Ale nie dowiem się jak nie pojadę, non? – zamruczała przeciągle, z tym pytaniem zwracając się do swego wiernego Bertranda, którego mocne zęby właśnie zakończyły żywot jednej z róż. Z odgryzionej główki pozostały tylko płatki poprzyklejane do potężnego pyska i porozrzucane w najbliższej okolicy psiaka o niewinnych, zawsze smutnych ślepiach. A to był dopiero początek kwiatowej masakry.

-Jakieś plany na resztę dnia, panienko? - zapytała wchodząca do saloniku Béatrice.
-Oui. Przygotuj mi na wieczór którąś suknię z wysokim kołnierzem – zadecydowała Marjolaine, a nim mogłaby poczuć się zobowiązana do zareagowania na pełne dystyngowania rozbawienie kobiety w postaci uniesienia brwi, to dodała jeszcze wskazując na koszt kwiatów -Weź też te róże i kilku z nich obetnij główki. Chciałabym je wpleść w warkocz.
Przechyliła się ku bokowi kanapy i łokciem jednej ręki wsparła o jej poręcz, na wierzchu dłoni nonszalancko wspierając podbródek. Palcami drugiej zaś delikatnie i w pieszczotliwym geście trąciła duży nos stojącego psa. Uśmiechnęła się do niego, ale też i w dużej mierze do siebie samej -Wybieram się wieczorem na koncert.
 
Tyaestyra jest offline