Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2011, 14:17   #410
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Już od dawna leźliśmy w paszczę lwa. Mimo iż widzieliśmy kapiącą z parujących na jego zębiskach ochłapów krew, brnęliśmy dalej. Do tej gardzieli prowadził sznurek, którego się trzymaliśmy. Widziałem równie dobrze jak inni ten sznur, widziałem olbrzymią paszczę. Ale ten sznur był jedynym, który mieliśmy.

Szliśmy więc dalej, licząc na to, że gdy paszcza będzie chciała się zawrzeć, wystarczy nasze dźganie ostrą dzidą w podniebienie. Albo, że wrzucimy do tej gardzieli płonącą żagiew. Albo, że rozsadzimy lwa od środka. Cokolwiek, byle paszcza się nie zamknęła.

Przyznam, tego dnia w Teheranie, nie zauważyłem tego że zaczyna znowu opadać. Nie doceniłem przeciwnika, biorąc list z pogróżkami za zwykłe ludzkie skurwysyństwo - tylko ze zwykłej ostrożności zakładając, że może być to też próbą wciągnięcia mnie w pułapkę. Mnie, ale tylko mnie. Byłem przyzwyczajony do takich tanich sztuczek. To, czego nie przewidziałem - to że było to celem zorganizowanej akcji, wymierzonej we wszystkich nas naraz. Do tej pory przeciwnik nie koordynował tak swoich działań, co uśpiło moją czujność.

Wyrzucałem to sobie, gdy przyszły wieści o Emily. Oczywiście, było powiedziane, żeby nigdzie nie ruszać się samemu. Ale ona pojechała z Mahuną. Mimo to zachowała się jak głupia pinda, powtarzając swój niedawny błąd kiedy razem z Walterem wpakowali się tamtym prosto w oślizłe łapki. Kląłem ją w myślach od ostatnich, ale wyrzut pozostał. Razem z myślą, by zagłuszyć go procentowym trunkiem.

Póki co, wytrzymałem. Ci ludzie potrzebowali mnie teraz, a ostatnie co powinni zobaczyć to Garrett zamykający się teraz sam na sam z butelką. W sytuacji nerwów napiętych jak postronki, taki ruch mógł oznaczać katastrofę. Zebrałem się więc szybko w garść i zrobiłem to, co mogłem. Rozpocząłem koordynację przygotowań do szybkiej podróży. Ładna nazwa - na poganianie ludzi. Na szczęście nikt nie kwestionował pomysłu natychmiastowego wyjazdu.

Była jeszcze jedna sprawa. Ktoś musiał powiedzieć Choppowi o Emily. Padło na Amandę. Gdy spytała, czy z nią pójdę dla bezpieczeństwa, pokiwałem tylko głową. Jasne, honey. Myślałaś, że puszczę Cię do niego samą? Hiddink też się zgodził. Staliśmy razem, pod drzwiami, w charakterze sanitariuszy z rozłożonym w rękach kaftanem, nasłuchując odgłosów ze środka. Na szczęście nie działo się nic, co wymagałoby wjazdu z drzwiami. Skończyłem papierosa, milczeliśmy z Herbertem, bo cóż było mówić. Nie gadałem z nim o tym, ale byłem pewien, że tak jak ja jest przygotowany na wariant siłowy. Walnąć Waltera prosto w łeb, żeby ktoś później nie zrobił tego za nas dokładniej. Obaj drgnęliśmy, gdy rozległy się szybkie kroki i drzwi otworzyły się. No, Dwight. Dama liczy na ciebie.




* * *


Gdy tylko Chopp znalazł się w drzwiach, drogę zastąpił mu Dwight Garrett. Detektyw stał z ponurym wyrazem twarzy, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Nie palił nawet papierosa.

- Zatrzymaj się, Walter. - powiedział zdecydowanym tonem - Oni liczą, że stracimy głowę. Skurwiela już dawno tam nie ma, a być może popełnisz taki sam błąd jak ona. Nie daj się wciągnąć w pułapkę, martwy jej nie pomścisz.
Przysunął się bliżej, stając twarzą w twarz z czerwonym jak diabeł Choppem.
- Martwy...- wysylabizował wyraźnie i dobitnie - ...na nic się już nie przydasz Emily. Nie dopuszczę do tego.
-Nie wiesz, czy go tam nie ma - odparł powoli. -Odsuń się.
Walter nie zamierzał nikogo słuchać i parł do przodu.

- Wiem. - Dwight chwycił go mocno za ramię - Nie ma go tam. Raz już poszedłeś prosto we wnyki, pamiętasz? Nie jest głupotą popełnić błąd. Powtórzyć go - tak. Ochłoń. Obiecuję ci, dorwiemy skurwiela. Ale muszę mieć cię żywego, rozumiesz?!
Zniżył nieco głos.
- Kiedy Emily się obudzi, nie chcę być tym który powie jej że gryziesz piach.

Walt, kiedy poczuł na sobie rękę Garetta, wpadł we wściekłość. Gorączkowo chciał wyciągnąć z torby rewolwer i wymierzyć w detektywa. Przytrztymując torbę kikutem ręki, otwierał ją drugą, ruchy miał nerwowe, nieskoordynowane, czerwień zagościła na jego twarzy, torba wypadła z rąk na podłogę i księgowy w bezradności oparł się o ścianę i osunął po niej na dół. Twarz zakrył rękami i próbował się uspokoić. Po kilku chwilach odezwał się, nie podnosząc wzroku:
-Skąd wiesz, że go tam nie ma?




* * *



Nie poszło, rzecz jasna, łatwo.

Gdy przyszły pozytywne wieści, nawet się specjalnie nie zdziwiłem. Coś we mnie wyciszyło mnie, pracowałem w skupieniu. Musiałem wygasić emocje, żeby do głosu nie doszedł gniew. Wiedziałem, do czego jestem zdolny. Nie chciałem tego. Nie teraz, gdy do końca pozostało, jak mówili, tak mało czasu.

Do końca?

Do końca czego. Głupcze.

- Musimy ją wypisać jeszcze dziś. - powiedziałem tylko i zapaliłem kolejnego papierosa. Gdyby nie dym, pewnie dawno już bym oszalał.

Pozostało do zrobienia wiele rzeczy, a dzień był krótki. Musiałem wziąć w ręce wiele sznurków. Poganianie ludzi. Spakowanie samego siebie. Spakowanie rzeczy Emily. Sprawy transportu. Na szczęście inni też nie próżnowali. Byliśmy jak ludzie, którzy zdecydowali się już na skok nad przepaścią. Teraz tylko w milczeniu się do niego szykowali. Paszcza opadała coraz bardziej, ale byłem zdeterminowany sam odgryźć jęzor tej bestii, jeśli będzie trzeba.

No i przecież obiecałem Choppowi, że dorwiemy skurwieli. A Garrett zawsze dotrzymuje obietnic.




 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline