Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2011, 14:27   #9
traveller
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Rozdział II

Skrzypek na drzewie i obieranie kierunku wędrówki.

Dwie drogi; jedna stworzona z łąki i druga będąca po prostu pomostem zawieszonym w powietrzu prawie w tym samym czasie dotarły do małej leśnej polanki. Zakłócała ona swoją obecnością monotonię dotychczasowej kosmicznej przestrzeni. O ile dla kogoś kto całe życie spędził w swoim małym świecie, monotonią może być widok centrum wszechświata. Jeżeli któraś z pań odwróciłaby się za siebie stwierdziłaby, że wraz z kolejnymi krokami ich drogi zanikają pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Zupełnie tak jakby interesujące było jedynie to co przed nimi. A jeśli tyczy się tego co za nimi... Pozostawmy to bajarzom.

Wspomniana zresztą wyżej polanka nie było znowu taka mała. Przynajmniej w porównaniu z małymi asteroidami na, których wędrowcy ich podobni często zaczynają swoją podróż. Trawa rosła tutaj swobodnie. Ziemia nie była bardziej głęboka niż kilka metrów. Podobnie jak wszystko tutaj także to miejsce zdawało się po prostu unosić w przestrzeni. Krzaki czegoś co wyglądało jak maliny i borówki w różnych dziwnych kolorach mogły sprawić, że wędrowcy po raz pierwszy od przybycia do tego dziwnego świata pomyśleli o jedzeniu. Nic w tym dziwnego odczuwali głód jak większość stworzeń. Mieli to po prostu zakodowane w głowach. Z chwilą kiedy Alicja i Karola weszły na ten nowy nieznany ląd niebo zmieniło swą barwę na delikatny róż. Wszystkie gwiazdy pozostały na swoich miejscach, wyglądało to, więc na naturalny przejściowy proces. Kolejną niespodzianką było pojawienie się lekkiej mżawki. Ten kto wystawił w tym czasie język mógł nawet ze zdziwieniem stwierdzić, że krople deszczu są słodkie. W powietrzu unosił się ulotni, ledwo wyczuwalny przyjemny aromat nieznany dla przebywających tam ludzi. Tym co jednak najbardziej rzucało się w oczy i to już z daleka było groteskowo powykręcane drzewo. Jego korona rozrastała się na dziesiątki skręcających w różne strony gałęzi. Po jednej z nich biegały radośnie małe rude wiewiórki. Gdyby ludzie mieli lepsze oczy zapewne dostrzegliby, że nie biegają one znowu tak radośnie a jedna z nich trzyma w rękach miniaturową maczugę. Druga natomiast z cichym piskiem ucieka przed nią gdzie pieprze rośnie. Zielone listki w kształcie rąbów porastały górną część drzewa gęsto. Wystarczająco gęsto by ukryć przed wieloma oczami męską sylwetkę siedzącą na jednej z grubszych gałęzi. Pień drzewa, gruby i solidny o dziwo wcale nie kończył się w ziemi. Wydawało się, że drzewo wyrastało wręcz z czegoś co było ogromną pobladła lecz, wciąż jeszcze zieloną skorupą, drobiazgowo oplecioną siecią korzeni. Z wnętrza nietypowego domu dobiegało donośne chrapanie jego gospodarza. Zaś na skraju polany znajdował się rzecz można normalny drogowskaz. Byłby normalny gdyby nie fakt, że znajdujące się na nim tabliczki zmieniały raz po raz swoje nazwy i kierunki. W tej chwili nie należało tym jednak zaprzątać uwagi.



Pod drzewem stał elegancki mężczyzna w rozpiętej koszuli i markowym garniturze od którego marynarka spoczywała na jego ramieniu. Przecierał oczy ze zdumienia niepewny skąd się tu wziął. Oprócz niego stała dziewczynka w niebieskiej tunice i czapce błazna z małą pacynką na dłoni. Łatwo można było pomylić ją z chłopcem. Nie odzywała się wcale, ale jej rozbiegane oczy żywo śledziły każdy detal otoczenia. Emocje, które przeżywała były doskonale widoczne na jej dziecięcej twarzy. Nagle z drzewa rozległ się radosny, męski głos.

-Wybacz jej proszę. Rzadko wychodzi. Trójka uspokój się! O widzę, że mamy nowych gości! Witajcie ludzcy wędrowcy! Zaśpiewam wam pieśń na waszą cześć.

Szpakowata figura niewidoczna zbyt przez otaczające ją gałęzie wyjęła skrzypce i nie bacząc na nic przyłożył smyczek do strun rozpoczynając swój mały koncert. Będąc szczerym ciężko było to nazwać muzyką. Przeraźliwe rzępolenie rozległo się na całej polanie. Mężczyzna fałszował przeraźliwie. Ku zdumieniu tych, którzy wzrok swój skierowali w kierunku skrzypka od jego skrzypiec mknęły ku niebu małe czarne nuty by w końcu pękać jak bańki mydlane. Wszyscy obecnie zatykali uszy i robili co mogli by chociaż w jakimś stopniu zablokować te przeraźliwe dźwięki. Wyjątkiem była mała dziewczynka, która ciągnęła za rękaw eleganckiego mężczyznę słaniającego się na nogach. Caine ze zdziwieniem dostrzegł, że nawet jej pacynka przykłada swoje małe rączki do miejsc gdzie powinna mieć uszy. Nagle drzewo zatrzęsło się w posadach a z głębi skorupy dobiegł przeraźliwy ryk. Skrzypek stracił równowagę, ale w końcu utrzymał się na gałęzi chociaż kosztem zdematerializowania swoich skrzypiec. Z chwilą kiedy ustały ich dźwięki ze skorupy na powrót rozległo się chrapanie.

-Już...Nie słyszę braw, ale rozumiem was poczciwcy. Wciąż jesteście osłupiali po tym krótkim pokazie.

Większość z obecnych na polanie nawet nie usłyszało tych słów, wciąż dochodząc do siebie po “popisie” minstrela. Z ulgą jednak przyjęli to, że skrzypce w końcu ucichły.

-Kim... Do...

Cainowi nie udało się jednak dokończyć pytania.

-Przepraszam dobry ludziu, ale najpierw muszę wysłuchać dwóch zaległych raportów.

Sądząc po odgłosie ciemna figura pstryknęła palcami. Zaraz też pod drzewem pojawiły się kolejne trzy osoby. Karzeł we fioletowo-czarno stroju błazna o bardzo nieprzyjemnej pomarszczonej twarzy wykrzywionej w złośliwym grymasie. Uśmiechająca się ciepło dziewczyna w podobnym ubraniu co reszta dziwnych istot. Jej było tylko w czerwono-fioletowych barwach. Dodatkowo w przeciwieństwie do innych jej kuzynów i kuzynek miała cztery kobiece ramiona i poruszała się na monocyklu. Oboje mieli także na biało umalowaną twarz podkreślającą ich cyrkowy charakter, chociaż karzeł wyglądał trochę jakby był żywcem wyjęty z dziecięcych koszmarów.

-Piątka, Ósmy. Co to ma znaczyć? Już dawno powinniście tu być i czemu ten ludź jest w takim stanie?

Skrzypek mówił zapewne o mamroczącym Ryśku podtrzymywanym przez dwa ramiona dziewczyny na monocyklu. Wyglądało na to, że ze wszystkich zgromadzonych to on ma największe problemy z przystosowaniem do nowych warunków.

-Niechciałpójść niebyło innegowyjścia jaktylko gotuprzytargać.

-Piątka czy ty nauczysz się kiedyś mówić wolniej? W każdym razie dobrze, że w ogóle tu jest. Dobra robota skarbie.


Uradowana dziewczyna puściła mężczyznę, który wydał z siebie jęk bólu po uderzeniu w twardą ziemię.

-A ty Ósmy? Czemu nie ma z tobą wędrowca? Znowu przesadziłeś?


-To nie moja wina szefie. Zawsze dostaję te najbardziej kruche...

Mały człowieczek zacisnął palce w powietrzu tak jakby kogoś łamał.

-Ech znowu dostanie mi się od góry. Po prostu opowiedz jak było..

Karzeł posłusznie lecz niechętnie zaczął swoją opowieść.

---

Los Roux Marlet

Otóż zastałem babkę jak leży goła. Całkiem, całkiem była chociaż wolę blondynki. Znasz mnie szefie takie malutkie sprawiają, że po prostu nie panuję nad sobą. Zbudziłem ją delikatnie głaszcząc po włosach. Dałem jej kilka sekund, ale się ociągała, wiec musiałem być bardziej stanowczy. Zresztą babki lubią stanowczych. Muszę przyznać, że ta zabawa trochę nas wciągnęła. Krzyczała czyli pewnie jej się podobało. Potem kuliła się ze strachu w rogu i uciekała ilekroć chciałem się do niej zbliżyć. Myślę, że tylko zgrywała taką niedostępną. Zresztą z kobietami nigdy nic nie wiadomo. W końcu zrzucam jej szafę a ona drze się wniebogłosy. Ja tylko chciałem przecież dać jej jakieś ciuszki. Domyśliłem się w końcu, że to jedna z tych wstydliwych. Problem w tym, że zapomniałem ją wcześniej o tym uprzedzić. Wybiegła poza krawędź i już myślałem, że będzie jakaś tragedia. Całe szczęście, że podświadomie stworzyła drogę. W każdym razie coś na kształt drogi. Wyglądało to na jakieś linie z nutami. W dodatku zaczęła grać muzyka, szybka taka jakby rozpaczliwa aż w końcu urwała się niespodziewanie. Droga z nut posypała się błyskawicznie, nie mogłem nic poradzić. Młoda zrobiła pirueta tracąc grunt pod nogami i poleciała w dół. Czyli chyba jednak nie miała szczęścia. No i tyle ją widziałem.

---

Ponownie polana

-Tak no cóż, niefortunne rzeczywiście.

Głos z drzewa brzmiał jakby był lekko rozczarowany.

-Wzruszające nawet - rzekł wysoki cyrkowiec towarzyszący Alicji wycierając łezkę spływającą mu po policzku.



Minstrel zeskoczył z drzewa i wtedy po raz pierwszy można było mu się dokładniej przyjrzeć. Był ubrany podobnie jak reszta tych dziwnych istot. Jego strój był za to o wiele bardziej kolorowy. Składały się na niego zszyte ze sobą szmaty w różnych barwach i odcieniach. Kilka ze szmat miało domalowane czarne cyfry. Jego stopy zdobiły czarne pantofle z lekko zaginającymi ku górze czubkami. Podobnie jak czarne rękawiczki zdobiące dłonie, także buty kończyły się czarnymi ozdobnymi frędzlami sterczącymi na różne strony. W przeciwieństwie do reszty swoich towarzyszy nie posiadał błazeńskiej czapki brzęczącej dźwiękiem dzwoneczków na każdym kroku. Miał za to smoliście ciemną, idealnie wygoloną czaszkę. Dobrze komponowała się z butami i rękawiczkami, ale był to widok raczej niespotykany. Człowiek mógł odnieść wrażenie, że jest to jego naturalny kolor skóry. Twarz zakrywała namalowana kolorowa maska, która równie dobrze mogła być jego prawdziwym obliczem. Szyję zdobił mu czarny frędzlowaty kołnierz. Co prawda zwykle istota ta uśmiechała się szeroko, jednak uśmiech ten nie zacierał wrażenia lekkiego niepokoju, który odczuwało się w jego towarzystwie.

-Drodzy wędrowcy! Pozwólcie, że się zapowiem. Ekhm.

Zgiął przyłożoną dłoń w pięść i lekko chrząknął jakby spodziewał się braw a może fanfar.

-Opiekun tej części świata, najlepszy tancerz i minstrel gdzie tylko okiem sięgnąć, bożyszcze kobiet i... Tak no cóż, chyba wystarczy. Nazywam się Rumpelstiltskin i miło mi was poznać!

Do tej pory figlarnej Siódemce i dumnemu jegomościowi z bufiastymi rękawami nie poświęcił ani sekundy uwagi. Wysokim mężczyzną, który wcześniej sam nie przedstawił się Alicji zachowanie to wstrząsnęło do żywego.

-Jeśli chodzi o nich...

Rumpelstiltskin rozejrzał się po całej polanie omiatając spojrzeniem wszystkie istoty w cyrkowych przebraniach.

-To chwilowo nie będą już nam potrzebni.

Słowom tym towarzyszyło kilka jęków niezadowolenia. Skrzypek klasnął szybko w dłonie momentalnie je uciszając. Wysoki mężczyzna, mała dziewczynka, karzeł, kobieta o pociągających kształtach i dziewczyna na monocyklu wszyscy w ciągu kilku sekund zostali wchłonięci przez tego, który najwyraźniej rozdawał tu karty. Na kilku szmatach pojawiły się kolejne czarne cyfry - 2, 3 , 5, 7 i 8.
Błazen wdrapał się na żółwią skorupę i rozsiadł wygodnie.

-Teraz możemy spokojnie porozmawiać.

-Co do cholery się tu dzieje? Kim wy wszyscy jesteście ludzie?

Alicja musiała to w końcu powiedzieć bo czuła, że jak potrwa to jeszcze chwilę dłużej to zwariuje do reszty.

-Co znowu? Czy naprawdę nie można prosić o chwilę spokoju?

Po chwili było jasne o co chodzi mężczyźnie w kolorowym stroju. Polana połączyła się kolejna droga. Była to zwykła wiejska dróżka jakich pełno było w znanym im świecie. Jechał nią dwukołowy wóz ciągnięty przez dwoje ludzi; kobietę i mężczyznę ubranych we wiejskie ubranie. Na wozie siedział wół ubrany w prostą kamizelkę odsłaniającą zarośnięty zwisający brzuch, za krótkie, proste niebieskie spodnie i okrągły słomiany kapelusz. W ustach żuł źdźbło zboża a w łapach zakończonych kopytami trzymał lejce i długi drewniany kij. Nikt z tego towarzystwa nie zwrócił uwagi na grupę zgromadzoną pod drzewem . Rumpelstiltskin ukłonił się głęboko na co wół zdjął swój słomiany kapelusz i odwzajemnił pozdrowienie. Wędrowcy tylko stali oniemieli całą sytuacją i przyglądali się z niedowierzaniem. Wóz zatrzymał się przed szalejącym drogowskazem. Po chwili jednak tabliczka stanęła w miejscu pokazując konkretny kierunek. Napis na niej głosił: Rynek. Woźnica popędził wieśniaków kijem i zaraz wszyscy odjechali w stronę wskazaną przez strzałkę tworząc pod sobą wiejską dróżkę. Na minstrelu nie zrobiło to chyba żadnego wrażenia. Odpowiedział jednak widząc na sobie pytające spojrzenia otaczających go osób.

-No cóż, nawet zwierzętom zdarza się czasem wędrować. No dobrze a teraz na pewno macie wiele pytań. Słucham.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 02-12-2011 o 17:06.
traveller jest offline