Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2011, 20:44   #6
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Mimo, że Slaanesh pobłogosławił ją nieziemską urodą już dość dawno, to nie przyzwyczaiła się do reakcji ludzi w rozpaczy. Żal po niedawnej stracie potrafił odebrać zmysły, a niemal zawsze poważnie upośledzał logikę. Taki ktoś bardzo chciał widzieć daną osobę. Wręcz irracjonalnie mocno. Przez co Isztar upodobniała się do tej osoby na tyle mocno by podświadomość była pewna, że to ona i powodowało to bardzo... gwałtowne reakcje. Szybko oceniła, czy strażnik jej się podoba. Cóż... na pewno o klasę wyżej niż ktokolwiek z tamtej celi. Niemalże pokręciła głową śmiejąc się samej z siebie, po czym powróciła do gry. Odpechnęła go gwałtownie i odskoczyła w tył, przywołując na twarz przerażenie, którego on był obiektem, jednocześnie odwracając się od niego najbardziej jak mogła jednocześnie nie tracąc go z oczu, a rękami zaciągając skrawki koszuli by się zasłonić
- Przepraszam... ja przepraszam. Nie powinienem tego robić, pomimo, że cała męska populacja tego statku nie miała by oporów. Chodź. Zabiorę cię do medyka
- Bydlaku! Co z Casparem?! On się wykrwawia! - zawołał ktoś z celi
Romeneo skrzywił się jakby ktoś mu bardzo przeszladzał błachą sprawą. Odwrócił się do intercomu i zawołał po medyka.
- Chodź. Zajmiemy się twoimi ranami - powiedział przyjacielskim tonem, patrząc na puchniejący policzek. Obejrzała się, jakby oceniała czy woli celę czy strażnika i poszła z nim. Na statku były dwa ambulatoria. W jednej czwartej i tzrech czwartych. Tak by z każdego miejsca było blisko do którejś. Romeneo poprowadził do tej z tyłu, czyli odleglejszej. Tuż obok maszynowni. Głównie trafiali tam właśnie pomocnicy Avenusa - kapłana z Adeptus Mechanikus, zajmujący się sercem maszyny. Przeciągnał kartę ochrony, przez czytnik otwierając stalową gródź i zamknął ją za nimi. Posadził Isztar na stole, który zwykle służył do operacji umocowania protezy w miejsce utraconej kończyny. Taka prawda. Wypadek w maszynowni, niemal zawsze, równa się stracie życia lub kończyny. Romeneo wcale nie znał się na pierwszej pomocy, ale Isztar też wcale nie była mocno ranna. Rozejrzała się po sali, gdy on szukał jakiejś czystej ścierki. Była mroczna. Niemal wszystkie żarówki na suficie się poprzepalały, zostawiając jedynie kilka białych, oraz awaryjne, czerwone. Po lewej miała szafkę na kółkach, obwieszoną narzędziami chirurgicznymi. Na półkach, za nią leżały dziesiątki, najróżniejszych protez, a po prawej miała środki czystości. Czyli alkohol. Po ziemi walały się śróbki, do rogu stoły przymocowane było potężne imadło, a z jego boku wisiały młotki, piły, śrubokręty oraz klucze. Sprawiało to... dziwne wrażenie dla kogoś w pełni organicznego.
Romeneo podszedł do niej z kawałkiem jakiegoś fartucha. Sięgnał po spirytus i zamoczył końcówkę
- Zapiecze lekko
Kiwnęła głową i sykneła gdy przyłożył materiał do obtartego, pięścią, policzka. Tak jak się spodziewał. Tak jak oczekiwał.
- Nie martw się. Nikt cię nie skrzywdzi... nikt cię tu nie tknie... Nie pozwolę im cię chodźby ujrzeć na oczy - mówił jeszcze chwilę. Zapętlił się, a Isztar zrobiło się go żal. Na prawdę kochał tamta kobietę. I teraz nie mówił do Isztar tylko właśnie do niej. Chwyciła go za rękę
- Nie martw się... jestem tu - pocieszyła go spoglądając w zaszklone oczy i uśmiechnęła się smutno.
Drugą rękę położyła na jego karku i przyciągnęła do siebie, wspierając czoło na czole
[media]http://www.youtube.com/watch?v=XOykCYDMKBs[/media]
Zaśpiewałą smutną pieśń. A jej głosowi zdawała się akompaniować melodia grana gdzieś na granicy świadomości

“Może i gwiazdy zgasną nad tobą
Może i ciemność zapadnie
Twe serce będzie wierne
Twa droga wiedzie samotnie
Och! Jak tyś dalece od domu!”


Isztar siedziała naga na stole, opierając się o ścianę, natomiast Romeneo, również nagi, leżał z głową na jej kolanach. Spał wymęczony nienasyconym apetytem słóżki Slaanesha, a na twarzy zaschły mu łzy. Dziewczyna, z czułością, przeczesywała jego włosy. Jeszcze przed chwilą wyznawał jej miłość. To było... przyjemne. Wiedziała, że to nic nie znaczy, ale jednak. Był rosłym, silnym i przystojnym mężczyzną, a do tego delikatnym (a i nie tylko, gdy było trzeba). Wiele kobiet o takim marzy. Przeczesała palcami niewielkie bokobrody, pomaszerowała niżej, kierując się ku delikatnej pieszczocie okolic ust. Nagle zacisnęła i szarpnęła w tył, wbijając skarpel głęboko w podstawę czaszki. Romeneo szarpnął raz, ale nie była to decyzja, tylko konwulsja. Płynnym, okrężnym ruchem, zmasakrowała mózg i zdjęła go z siebie, zostawiając na stole w pozycji jakby spał. Stanęła na ziemi i zamkneła mu oczy.
- Idź do tej swojej... - ponagliła strażnika z dziecięcym urokiem. Rozejrzała się po pokoju, jak by oczekując, że coś się zmieniło. Po chwili namysłu założyła jego ubrania. Niezbyt wygodny, ale pancerz siatkowy nie ogranicza ruchów, a zapewnia osłonę. Musiała tylko poprawić paski by dopasowac go do swoich kształtów. Nie leżało dobrze, ale też nie było strasznie. Wyszła mając w kaburze pistolet laserowy o zredukowanej mocy, a za paskiem trzy noże do cięcia kości. Dobra. Teraz jak się stąd wydostać. Hę? No tak... przecież to takie proste. Przemykanie się po statku, niezauważoną wcale nie było trudne. Warty i szlaki którymi chodzili strażnicy, były przystosowane dla nie przepuszczenia zwykłego człowieka, a i tak były mocno zluzowane, bo nie wierzono by więźniowie się wymknęli. Dostanie się na mostek też nie było trudne.

Gdyby ktoś był w stanie obserwować jedyną szybę na całym okręcie, czyli tą co miała ponad cal grubości, na mostku, zobaczyłby jak część pilotów jest od razu zabijana. Próbują się bronić, ale nie mają żadnych szans z nieludzk szybką kobietą. W końcu zostaje jeden. Zastraszony i skuszony obietnica przeżycia kieruje statek nad wodę. Niedaleko od miasta. Omija zabezpieczenia i otwiera śluzę wyjściową na mostku. Pędzące powietrze wysysa papiery i wszytsko co nie zostało przymocowane, ale kobiety zdaje się nie ruszać, mimo, że wszystkie, cztery ciała już dawno zostały porwane. Przerażony pilot obserwował jak kobieta, bez najmniejszego problemu staje w samej śluzie ignorując niesamowitą siłą powietrza. Po czym odwraca się do niego. Uśmiecha, posyła całusa, a potem wiązkę laserową. Nie zabiła go. Zbyt słaba moc. Spaliło pół twarzy, wygotowało oczy i zatoki, jego wrzask został zagłuszony pędem powietrza. Isztar wyskoczyła. Było przed nią ponad sto metrów. Wpadła do wody, jak zrzucona z myśliwca torpeda, wbiła się gładko, jak nóż w masło. Niemal się uśmiała. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyła. Niesamowita prędkość, połączona z wodą agresywnie udrzającą w ciało. Odgięła dłonie w górę a sam pęd wyrzucił ją, spowrotem, w powietrze. Doskonale, by zobaczyć statek więzienny uderza o taflę wody. Odbija się od niej tracąc część dolnego poszycia. I znów i znów. Jak kaczkujący płaski kamień. Znów wpadła do wody. Zachamował gwałtownie rozprostowując ramiona. To było ciężkie. Pęd wody ją przytłaczał. Gdyby zadarła głowę w górę mogłaby złamać jej kark. Odróciła się na plecy by woda uderzała właśnie w nie, przez co nie widziała jak statek zarył dziobem w taflę, jak zostaje przełamany na dwoje, tylna część uderza w przednią i ostatecznie rozpadają się na tysiące odłamków wylatujących w powietrze i wpadające w wodę stożku długim na wieleset metrów. Gdy w końcu wyhamowała statek już niemal zatoną. Świetnie. Żadnych świadków. Rozejrzała się. Miała jeszcze sporo do przepłynięcia, ale to nie problem. Już widziała gdzie się skieruje. Niesamowicie ją to irytowało, bo sama woda śmierdziała, ale kanał, choć był logicznym wyborem, musiał śmierdzieć gorzej. Pomknęła wijąc się jak wąż i osiągnęła prędkość o której zwykli ludzie mogli jedynie marzyć. W końcu stanęła u wylotu. Kamienna rura, z wewnętrzną szerkością dwa i pół metra. Zakratowana, ale kraty te już dawno zeżarł czas, zostawiając ogryzki. Złapała za dwa, solidniej wyglądające pręty i kopnęła piętą w najsłabiej. Rdza pękła z jednej strony. Pobawiła się jeszcze trochę w dźwignię i zmęczenie materiału i dostała się do środka.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 14-10-2012 o 18:01.
Arvelus jest offline