Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2011, 14:49   #27
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Ravnie stanęło serce. W przenośni i dosłownie.

Z płuca skurczyły się jak balon, z którego ktoś wyssał powietrze.

Stała na moskiewskiej ulicy i miała wrażenie, że czas stanął, a ona zapada się w sobie, pożera się kanibalicznie jak czarna dziura.

Psychotyczny śmiech umilkł, ulicą sunął sznur samochodów.

Serce Ravny ruszyło, płuca wypełniły się powietrzem. Szamanka pierwsze co zrobiła, to rozejrzała się wokół załzawionymi oczami, czy nikt nie patrzy, czy nikt nie widział... tego samego co ona. Jednak zakutani po uszy przechodnie śpieszyli do własnych spraw, w ich mniemaniu po stokroć ważniejszych niż dogorywające szanse Ravny na normalne życie.

Szamanka wyciągnęła z torby chusteczkę higieniczną, wysmarkała się dokładnie, rozejrzała się raz jeszcze, po czym weszła w zaułek obok restauracji. Stanęła na torbie po mrożonych pomidorach "20% gratis", smutnym dowodzie na to, że w menu kłamią co do świeżości produktów, wsadziła paznokieć kciuka do ust i wybrała numer Jona. Adept nie odbierał długo, zbyt długo. Zza kubła na śmieci wyszedł kołysząc się spasiony czarny szczur, stanął słupka i zaczął przyglądać się Ravnie.

W tej samej chwili po drugiej stronie linii odezwał się Jon, a raczej próbował się odezwać, bo Ravna wybuchnęła mu histerycznie w słuchawkę.
- Sprawdziłeś?! Sprawdziłeś?! Gdzie on jest?!

-Ravna, spokojnie, nie irytuj się... - Zaczął Jon słowotok wytłumaczeń. - Teraz mam zbyt obciążony procesor aby odpalić dodatkowy skrypt, za jakąś parę godzinę trochę pamięci się zwolni, luz kobieto. Na szybko tylko sprawdziłem telefon i ostatnio był w Moskwie, teraz albo wyłączony albo rozładowany. - Chwila milczenia, Wirtualny Adept zawiesił głos. Zbyt późna pora, głos miał senny. Teraz dopiero się zorientował. - Rany! Idiota ze mnie, coś się stało?

- Jak to, wyłączony?!
- szczur spłoszony wrzaskiem umknął chyłkiem za kubeł. - Przed chwilą się dodzwoniłam na ten numer i...
- Ravna obrazowo nakreśliła całe wydarzenie, oprócz całości durnej wyliczanki, która jakoś wyparowała jej z pamięci.

- Jon, proszę żebyś zatrzymał co się da zatrzymać i znalazł mi Adama - Ravna już nie krzyczała, mówiła spokojnie i śmiertelnie poważnie. - Bo jeśli nie, zaraz złapię to miasto za kark, wywrócę do góry nogami, będę trząść i patrzeć, co wypadnie.

-Czekaj. Zaraz oddzwonię.

Minęło kilka minut nim telefon fundacyjny nie rozdzwonił się z połączeniem od Abrahama.

-Kuźwa... Nie mogę namierzyć miejsca gdzie się znajduje, wygląda to tak jakby siedział za jakimiś barierami. Mógłbym je łamać ale to wywoła zamieszanie. Ale znalazłem tam mała dziurę, nie poznam przez nią współrzędnych ale będę mógł połączyć się z Adamem. Czyli nie będę miał pojęcia gdzie jest ale chociaż zobaczę okolicę i na tej podstawie możemy coś domniemać... Kuźwa. - Informatyk był podenerwowany. - Spróbować? Na bieżąco podam ci co widzę i odczyty.

- Przecież mówiłam, że... - Ravnie uderzyła do głowy własna wściekłość. - Dawaj - powiedziała już spokojniej. - Pospiesz się, błagam.
-Hymmm... Jeszcze wizji nie mam. Odczyty – jest tutaj węzeł i to dość silny. Capi tutaj entropią, ale taką... Dziwną. Szaleństwo. O, jest obraz! Białe, obite ściany. Psychiatryk? Adam... Widzę go. Siedzi w izolatce w kaftanie bezpieczeństwa. Spokojny. W powietrzu sporo rozpylonej uryny... Wychodzę stąd.
- Chwila milczenia w głosie Jona. -Czyli technokracje bym odrzucił. Dzwonić do Aureliusza?

Ravna milczała. Psychuszka. Szalona kobieta z szaloną wyliczanką.

- Tak. Jeśli to publiczne wariatkowo, naszprycują go prochami bez umiaru. Przestanie wtedy kontrolować przemianę i dopiero będzie bal. Powiedz Diakonowi też, że spotkałam przy tym kogoś walniętego w głowę. Nephandi albo Maruder. Kobieta. Tuż pod filharmonią, w cholernym centrum Moskwy. Jadę do was do fundacji.

Ravna biegła już do swojego auta, przyciskając ciągle komórkę do ucha i modląc się, by stary rupieć zapalił za pierwszym razem.

-To spotkamy się w fundacji, ja też tam jadę. W Red Power muszą sobie radzić sami.
- Jasne - Ravna dopadła auta, wrzuciła futerał ze skrzypcami na tył, wzięła głęboki oddech i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zamruczał głęboko. "Dzięki, dzięki".

W trakcie drogi zadzwonił telefon. Ravna z początku nie zamierzała odbierać, z nerwów noga skakała jej na sprzęgle i nie mogła skupić się na prowadzeniu. Ale rzuciła okiem na leżący na siedzeniu pasażera telefon i na wyświetlaczu zobaczyła, że dzwonił Diakon. Aż dziwne, że staruszek opanował obsługę telefonów fundacyjnych.

-Adeptko... Rozmaiłem z Abrahamem. Ta kobieta... Dzisiaj w Moskwie właśnie pewną kobietę ścigała technokracja i mówiąc po krotce, wysadziła ona pół pewnego parku. Miałem wieść o tym przekazać rano. Czy... Czy bęben się do ciebie odzywa?

Ravna pruła właśnie na skróty jednokierunkową pod prąd i po rewelacjach Diakona niemal skosiła rowerzystę.
- Poczekaj! - warknęła w słuchawkę i rzuciła ją na siedzenie pasażera. Podniosła pół minuty później, kiedy stanęła na światłach i dodała już dwa do dwóch.
- A co powiedział tobie, gdy uznał za stosowanie się odezwać?
-Kiedy próbowaliśmy cię od niego uwolnić... To nie były słowa lecz emocja. Wielka, wszechpotężna chęć przetrwania i przeżycia. To oczywiste adeptko. On pomógł ci, kiedy już wygraliśmy, wszystko, aby się z tobą związać. Wszystko, aby przetrwać, ostatni fragment jeziora. Przecież on może posłużyć do powtórzenia tego...
- Skoro usłyszałeś to wtedy, dlaczego mówisz mi to dopiero teraz? Dlaczego nagle stało się to tak palące że nie możesz z tym poczekać aż dojadę do fundacji?
-Przeczucia, przeczucia szamanko.


"Zaraz mu tak jebnę, że się nogami nakryje". Ale Ravna zacisnęła tylko zęby i w ostatniej niemal chwili wskoczyła na swój pas, zjeżdżając sprzed walącego na nią na czołówkę tira.

- Jestem wzruszona twoją troską, Diakonie. Naprawdę. Do głębi. Nie, bęben się nie odzywał. Odzywał się za to kto inny. Cirn. To jest ten moment, w którym możesz się śmiać. Bo jak zrobisz to mi w twarz, to nie zdzierżę. Jovan Blagojević to palant i nie ma nic prócz swoich domysłów. Teraz się rozłaczę, zanim spowoduję wypadek. Za pół godziny będę w fundacji.

Była noc, więc w fundacji zalegała cisza. Koło ruin stała bryka Jona, za. W Fundacji, na ławeczce przy fontannie siedzi Jon z laptopem. Diakona nigdzie nie było widać. Pewnie siedział u siebie, gładził Roberta po grzbiecie a w umyśle kotłowały mu się hermetyckie tajemnice.

Ravna nawet nie ściągnęła kurtki. Z biegu dopadła Jona i wybuchnęła fajerwerkiem bezsensownych, histerycznych pytań. Ręce trzęsły się jej z nerwów i sprawiała wrażenie, że zaraz ją rozniesie. Z Jona zaś wylazł Anglik i był nadzwyczaj spokojny.
- Dowiedziałeś się czegoś więcej?
- Nie. Ravna, nie chcę więcej robić, nie wiem, czy zabezpieczenia to coś starego, samoistnego czy też tam jest czyjś węzeł.
W holu pojawił się Diakon i podjął próbę uspokojenia szamanki, z góry skazaną na niepowodzenie. Ravna usiadła jak podcięta na obramowaniu fontanny i zaczęła płakać. Pomiędzy szlochami Diakon i Jon mogli tylko usłyszeć, że dopóki Adam się nie znajdzie, nic i nikt się nie liczy
Jon podszedł do niej, jakby próbując pocieszyć, Aureliusz odrobinę zażenowany odwrócił się do niej tyłem i przyglądał się ścianom czekając na spokój.
-Tego się obawiałem. Właśnie tego. - Diakon wymruczał pod nosem. Dalej tyłem do niej i zapewne by nie usłyszała, gdyby nie wyrobiony słuch muzyka.
- Nie rozummiem tegooooo, rano wszystko było w porządku, poszedł do pracyyyy - Ravna zawyła przeciągle i schowała twarz w dłoniach. Siedziała tak bez ruchu, tylko ramiona wstrząsał jej szloch, coraz rzadszy aż w końcu zamarł. Szamanka otarła mokrą twarz.
- Co możemy zrobić?
Diakon podszedł do niej, spojrzał jej w oczy. Mówił śmiertelnie poważne: -Śpisz jak niemowlę, nie masz złych snów, bęben do ciebie nie mówi, a twa cisza była skutkiem podarku od Carcarina. Rozumiesz? Jeśli Jovan dostanie chociaż cień niepokoju o to, że ktoś może chcieć odzyskać bęben, twa sytuacja będzie porównywalna do sytuacji Roberta. Przy czym magów w takich sytuacyjnych... On zabijał.
- Za późno! - wrzasnęła mu prosto w twarz. Jovan już wie, że próbowaliśmy to zniszczyć.
-Tak, ale w aktach jest tylko twa cisza, adeptko. Nie jej powód i nie ma dokładnej daty. Na razie wygląda, że bęben może być mniej ważny niżeli... Jest.
Tymczasem Jon mamrotał pod nosem: -Póki nie mamy pewności co się stało, nie będę szarżował. Ręcznie wszystkich szpitali i tak nie sprawdzimy... Jeszcze ta awantura w parku.
Ravna zignorowała Adepta.
- Jak na razie to daje fory tylko Robertowi. Nijak nie zmienia mojej sytuacji. Nijak nie zmieni sytuacji Adama.
Uspokoiła się już na tyle, żeby nie chlipać i zacząć mordować Diakona wzrokiem.
- Poza tym, sądzę że Jovan da wiarę mojemu słowu. Przed twoimi papierkami... Nie jesteś dla niego wiarygodny.
Obaj milczeli. Jon szukał odpowiedzi w podłodze, Diakon spokojnie patrzył na szamankę: -To również dokumentacja inspektora.
-To co robimy? - Rzucił Jon.
- Że tak pojadę dowcipnie: pies psa nie zagryzie - odparła Ravna zjadliwie. - Wszyscy jesteśmy na cenzurowanym. Jovan przyjechał tu już z tezą i nic mu jego poglądu nie zmieni. Szkoda papieru i weny inspektora. On nam nie wierzy. Niebawem przestanie wierzyć mi. Według jego, niebawem zmienię się z niewinnej ofiary Roberta w samego diabła. Dlaczego my w ogóle o tym rozmawiamy? Wy na serio widzicie udział Żniwiarza w tym porwaniu? Ja prędzej podejrzewam tę wariatkę. To ona się do mnie odezwała, kiedy próbowałam sie ddzwonić do Adama. I jej by się ta istota przydała. Bardziej niż Żniwiarzowi.
-Aurek, o co chodzi z tym Jovanem do jasnej cholery? - Rzucił Jon. Diakon nic nie odpowiadał. Wyglądał jakby zbierał myśli. - Szamanko, właśnie o tym mówię. Jeśli będzie szansa, że ktokolwiek będzie mógł ci odebrać bęben to wierz mi, Jovan chodźby miał cię zabić, nie dopuści abyś go straciłaś. Już rozumiesz? Im bęben ważniejszy w jego oczach, tym więcej będzie o niego dbał. Tak jak dbają eutanatosi.
- Jon, Jovan to taki inspektor. Tylko bez prawomocnictw, za to z wizją. Własną i trwałą jak podstawy świata. Trop zło gdzie się da. Jak go nie widzisz, to wymyśl i koś szerokim gestem. Pan Bozia rozpozna swoich - Ravna skrzywiła się koszmarnie. - Myślicie, żeby go napuścić na tę szaloną babę?
-Jeśli fundacja nie radzi sobie z maruderką to jest niewydajna i sens jej istnienia zostaje podważony. - Gorzko podsumował Aureliusz.
- Jeśli fundacja zrzuca maruderkę na czyjeś barki żeby uniknąć strat własnych, to ma zmyślnego szefa - odszczeknęła Ravna.
-I daje mandat działania. - Skrzywił się Diakon.
- Chcesz to poddać pod głosowanie? - zapytała szamanka tonem słodkim i fałszywym.
-Stop! - Warknął Jon. - Za dużo się dzieje. Jeszcze te spotkanie z technokracją i jeden może mieć coś wspólnego z tą... No... Amy!
- Nie udźwigniemy wszystkiego. Racja.
Ravna stała i patrzyła martwo w sufit, czekając aż może Diakona olśni coś do działania.
-Musimy czekać. Przynajmniej do jutrzejszego wieczorku gdy kilka spraw się wyklaruje.
- Jaśniej proszę. Jestem, wyobraź sobie, trochę zdenerwowana.
-Jestem w stanie zrozumieć twe zdenerwowanie adeptko. Jutrzejszego wieczoru będzie po spotkaniach z wampirami, a także technokracją. Ponadto jeśli sprawa nie jest przypadkowa, to zapewne jutro może się z tobą skontaktować ewentualny porywacz.
- Nie jesteś. Nie masz pojęcia, co czuję i dlaczego, Aureliuszu - Ravna wyminęła obydwu mężczyzn i udała się w stronę swojego pokoju, ściągając po drodze kurtkę.
-Każdy myśli, że jest niezwykłym, niezgnębionym kosmosem. To tylko pycha. - Usłyszała za sobą, a potem tylko histeryczny śmiech Jona, reakcja na mowę, jaką palnął Diakon. Ravna na tę głęboką konkluzję rąbnęła drzwiami aż miło.

Po chwili zastanowienia zamknęła drzwi na klucz. Zajrzała, jak się bęben miewa, ale ten leżał spokojnie pod brodzikiem i sprawiał wrażenie, że śpi.
Po długich poszukiwaniach wygrzebała ze stosu rzeczy zdjęcie Adama i podkoszulek, chyba niewyprany, bo czuć go było potem i przetrawionym alkoholem. Zdjęcie ułożyła przed sobą na podłodze, podkoszulek na podołku i zamknęła oczy.
 
Asenat jest offline