Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 11:33   #193
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Szczury?

„Kurwa, kurwa, kurwa” - klął w myślach Grant, przestając powoli widzieć dla siebie i pozostałych jakąkolwiek szansę na przetrwanie. Z minuty na minutę było coraz gorzej i nie było widać żadnego światełka w tunelu.

Junior nie zadziałał. Zarażeni wcale nie zaczęli okazywać na jego widok ludzkich emocji. Atakowali dalej. Nie było żadnej szansy, żeby się ich stąd pozbyć.

James rozglądał się po pomieszczeniu, szukał rozwiązania, szukał czegoś, co uratuje ich tyłki – ucieczkę stąd traktował jako ostateczność.

W pewnym momencie zobaczył. Zobaczył coś, co mogłoby się udać.

-Wszyscy na stoły! - krzyknął. - A ty, łap! - rzucił nieuzbrojonemu mieszkańcowi zapalniczkę. -Odpal ją i przytknij do tej czujki przeciwpożarowej. Reszta niech nie waży się schodzić na podłogę! Ty, przy drzwiach, na mój znak otworzysz i też wskakujesz na stół! Ja strzelę w te przewody i poczęstujemy ich i te szczury prądem.

Wszystko było na dobrej drodze do kolejnego drobnego zwycięstwa nad zarazą, gdyby nie to, że nie przewidział, że przecież cały czas ten czas woda ze zbiorników z systemu przeciwpożarowego była wykorzystywana do codziennego życia. Ben przytknął zapaloną zapalniczkę do czujki, tryskacze się uruchomiły i... gdzieniegdzie spadło kilka kropel, w niektórych miejscach nawet mały strumień, ale to wszystko za mało, żeby w jakikolwiek sposób móc wykorzystać wodę jako przewodnik.

„Kurwa, kurwa, kurwa!” - klął w myślach James, wiedząc już, że jedyne co im zostało, to ucieczka. Zdążył jeszcze chwycić plecak z podstawowymi rzeczami dla Juniora i zawołał:

-Ewakuujcie się ludzie! Przez okna z tyłu budynku!

Zdobycie samochodu graniczyło z cudem, dlatego kroki skierowali od razu w stronę lasu. Biegł, a z nim dwóch innych mężczyzn. Reszta została w budynku. Nie było czasu na zastanawianie się nad ich losem. Trzeba było biec. Biec. Biec przed siebie i liczyć na jakieś cholerne szczęście, żeby wyjść z tego cało.

James zamknął tym samym kolejny rozdział swojego życia: Tonopah. Tego miasteczka już nie było i nikt nie będzie pamiętał, że James Grant był tam kiedyś burmistrzem.

Nikt.

***

Wiadomo było, że łatwo nie będzie. Zaraza nie odpuszczała, a oni nie mieli czasu na dłuższe dyskusje z epidemią, jeśli chcieli cało dojechać do Tonopah. Niemniej jednak, krótki postój na przetarcie szyb okazał się niezbędny. Ich broń o słabym zasięgu, bo tak można nazwać pistolety, które dostali od żołnierzy, nie jest czymś, co by powstrzymało atakujące ich hordy, dlatego samochód musiał być używany jako taran, a to zdecydowanie skracało jego żywotność. Ale mieli już niedaleko.

I było ich coraz mniej.

Najpierw czarnoskóra, która potwierdziła, że zarażeni potrafią schwytać się dosłownie wszystkiego. Nic więcej nie mogli zrobić. Musieli ją tu zostawić. Simon wskoczył błyskawicznie do samochodu i wołał do Shauna:

-Wskakuj, nic tu po nas! - naciskając przy tym pedał gazu, jakby nie mógł się już doczekać, kiedy na najbliższych wertepach pozbędą się pasażera na gapę. Shaun wskoczył do samochodu i... wyskoczył znowu, ględząc coś o bagażniku i czymś jeszcze. Simon nie wytrzymał i ruszył z miejsca, obserwując jak postać wiecznej gaduły znika mu w tylnym lusterku.

Byle do przodu. Byle dalej. Byle do Tonopah i Jamesa.

Droga sprawiała mu niemało problemów, bo nie jechał główną drogą, żeby nie musieć przebijać się miasteczko, które mijali jadąc do elektrowni. Liczył, że wymijając je z daleka, uniknie kilku niepotrzebnych starć. Ale bezdroża również były zarażone. Dopadały ich nie tylko ludzkie wraki, ale i chore zwierzęta, które z pasją rzucały się prosto koła. Do tego dochodziły liczne nierówności terenu i Simon klika razy bliski był dachowania.

Ratowały go stalowe nerwy. I adrenalina, która kazała mu ciągle przeć do przodu.

O Shaunie zdążył już zapomnieć. Teraz ważne było, żeby tylko nie zgubić drogi.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.

Ostatnio edytowane przez emilski : 12-12-2011 o 11:08.
emilski jest offline