Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2011, 09:39   #417
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- A tobie kto płaci, Walter?.

Otworzyłem oczy. Patrzyłem na Choppa, jak większość z nas zobojętniały duchotą i miarowym stukotem kół, nieczuły już na obtłukiwania o ściany stalowego pudła wiozącego nas znowu w nieznane. Leżał naprzeciwko, na materacu pomiędzy dwoma metalowymi kanistrami i wyglądał jak piece of shit. Czyli dokładnie tak jak my wszyscy. Jego oczy były lekko błędne, przymykały się powoli i znów unosiły, lecz nie do końca. Może spał, może nie. Nie wiedziałem tego. Jak mogłem wiedzieć, skoro sam zadawałem sobie to pytanie w odniesieniu do samego siebie. Ten wielogodzinny letarg, przy akompaniamencie stukotania cynowego wiadra służącego nam na toaletę maharadży, sprawiał że wspomnienia mieszały się z obrazami z płytkich, nerwowych snów.

Chopp jest kompletnie zaskoczony, gdy rzucam się na niego. Wpadam na księgowego całym impetem, jednocześnie błyskawicznym ruchem chwytając jego gardło. Traci równowagę i idę za ciosem, z łoskotem przewracającego się szpitalnego stołka pcham dalej, zanim ma szansę zdążyć ochłonąć. Jego szeroko otwarte oczy tylko błyskają, próbuje ściągnąć moją rękę, ale dorzucam jeszcze drugą i wzmacniam uścisk na jego szyi. Rozpędzeni zatrzymujemy się na oknie, uderza o framugę plecami a ja znów całym ciałem uderzam z kolei w niego, nie przestając go dusić. Napieram ostro - jego nogi majtają w powietrzu, gdy biodra znalazły się na parapecie, a dopiero teraz w oczach Waltera pojawia się prawdziwe instynktowne przerażenie, gdy plecy tracą oparcie a głowa zawisa w dół, w kierunku bardzo dalekiego bruku...
Wiatr. Strach. Zwisający do połowy za oknem nie będziesz miał czasu zastanawiać się nad wykrętami, ptaszku...

- Chciałbyś znać wszystkie fakty, co, Walter?! Księgowy rzuca wszystko i rzuca się w wir przygody?! Nie kupuję tego, rozumiesz, nie kupuję! Gadaj, kurwa twoja mać, kto cię wynajął, albo ptaszek wyfrunie z gniazdka!!! Liczę do trzech, Chopp, raz, dwa...








Trzy. Moja twarz nie zmienia się, gdy nie przestaję go obserwować. Papieros, który się nie pali tkwi w moich ustach. Patrzę. Twarz Waltera jest taka sama jak moja, jak przyszarzała kamienna maska. Wszystko, co nas spotkało, wyryte zostało na odwrocie. Każdy z nas chowa pod nią swoje własne tajemnice. Zastanawiam się, głód nikotynowy pożera mnie od środka. Ale wiem, że moje wątpliwości nie wynikają tylko z nerwów przymusowej abstynencji. Są, kurwa, zawsze krok przed nami. Zawsze na nas czekają. Przypadek...To cholernie rzadkie zwierzę. A jeśli nie, to... Kto. Pamiętaj, zawsze wszystkie opcje. Nie ma niemożliwego. Kto. Moje palce bębnią o stal wagonu. Tylko palce, jakby tylko one z mojego ciała żyły. Kto. Odklejam wzrok od Choppa i spod półprzymkniętych powiek zaczynam przeskakiwać z jednego towarzysza podróży na drugiego.

Kto. Herbert, blady i źle znoszący podróż., podciągający pod brodę brudny koc. Skrzynie z puszkami. Amanda, dziewczyna z dobrego czystego domu, z nieświadomą odrazą na twarzy anioła do tego bydlęcego wagonu. Śmierdząca kolejowa lampa oliwna. Leo...Nie śpi. Wpatrzony już od godziny w jakiś punkt na zadrutowanych drzwiach naszego tymczasowego apartamentu. Chlupoczące kanistry z wodą. Emily, z ręką nerwowo skubiącą róg materaca, cudownie ocalona. Cholera, za dużo tych pieprzonych cudów jak na łeb jednego zwykłego detektywa. Skrzynie z puszkami. Luca, z zaciętą twarzą, rzucający mi właśnie harde, mające przykryć jakieś niespokojne myśli spojrzenie. Worki z przyprawami, które kręcą w nosie siedzącego obok. Edmund, pocierający nos i powstrzymujący się kolejny raz od kichnięcia. Cholerny wyrzut sumienia. Stos konserw. Znowu Chopp. Nie śpi. Patrzy prosto na mnie. Kikut ręki wycelowany we mnie jak lufa obrzyna.

Pochylam się ku niemu, wyjmuję powoli nóż. Patrzę na swoją dłoń, ujmującą jedną z konserw. Uderzam, mocno i zdecydowanie. Puszka wydaje syk, oczy tych którzy nie śpią na chwilę zwracają się ku mnie. Stal poddaje się powoli naciskowi ostrza. Przyglądam się chwilę kawałkowi mięsa nadzianemu na czub noża. Głód mija. Ten związany z jedzeniem. Ten inny, nikotynowy wciąż we mnie jest. Zagryzam mu gardło, ale ten skurwiel wcale nie umiera. O, nie. Nie palę jednak. Mógłbym. Mógłbym nawet zabić, gdyby ktoś chciałby mi w tym przeszkodzić. Ale szkoda mi naszych dziewczyn.Jednak nie wyjmuję czyhającej w torbie zapalniczki. Ani zapałek. Szkoda mi Pań. Mają już wystarczająco miło znosząc duchotę, smród potu pomieszanego z wonią nadpsutej herbaty. Znosząc upokorzenie, gdy towarzystwo musi wąchać woń ich własnych szczyn czy gówna, pływających w cynowym wiadrze obok. Nie, nie dodam do tego obłoków unoszącej się wokół nich trucizny. Jestem na to za dobrze wychowany.

Wytrzymam. Nie zapalę. Ale śmierdzący, smolisty demon cały czas siedzi na moimi plecami i drzemie, skrobiąc mnie tylko przez sen swoimi pazurami. Biada tym, którzy go obudzą. Biada mnie samemu.

Przymykam oczy, obrazy płyną jak sny. Willa użyczona przez Deniza była już tylko takim snem. Jednym z tych lepszych, pośród wszystkich które nawiedzały mnie w tej ostatniej części wypruwającej z człowieka flaki podróży. Piaskowe burze...Czasem sam nie wiedziałem, czy szaleją na zewnątrz, czy już w mojej głowie. Maskarada z Rockefellerem była potrzebna tylko w stolicy, teraz już nie musiałem udawać tryskającego energią krezusa. Wegetowałem. Wegetuję. Dłoń błądzi w pobliżu torby z papierochami, w pobliżu zapalniczki, przyłapuję ją na gorącym uczynku. Wracaj, zdrajco. Jak będziesz niegrzeczna, zrobię z tobą porządek. Popatrz sobie na Waltera...Na kikut. Mam ostry nóż. Łapiesz aluzję, rąsiu? Nie będę smrodził w tym stalowym pudle naszym damom, choćbym miał tu zdechnąć. Wytrzymam. Musi mi wystarczyć tylko ten dotyk papierosa na moich ustach. Już niedaleko...Chyba...



* * *



- Deniz Alp – powiedział brodacz, chrapliwie uśmiechając się zbrązowiałymi ustami. - Yunus Tawfeek.
No tak. Oczywiście.
- Brum, brum – dodał jeszcze na koniec pokazując dłonią jakiś majaczący w piaskowej kurzawie budynek. - Brum, brum – powtórzył.

Wokół nich wiatr sypał piaskiem, ale burza - na ile mogli to w ogóle ocenić - traciła na sile. Było jednak szarawo. Yunus Tawfeek uśmiechał się do nich swoimi zniszczonymi zębami i patrzył wyczekująco. Garrett na chwilę oderwał się od swojego papierosa, którego wręcz pożerał, nie palił. Detektyw popatrzył kolejno na wszystkie obecne kobiety. Potem przeniósł wzrok na facetów.
- Myślę...- powiedział głośno - ...że damom należy się choć krótka chwila na oddech i kąpiel. Zgadza się?
Yunus Tawfeek słysząc, że jeden z białych coś mówi pokiwał głową. - Brum, brum - powtórzył brodacz, wskazując ponownie ręką budynek.
-Nie wiadomo co nas czeka w tym Asamabadzie, powinniśmy się chwilę odświeżyć, może już ostatni raz... - Walter odezwał się chyba pierwszy raz od wyjazdu z Teheranu.

Yunus spojrzał na Waltera, jak papuga raegując na dźwięk.
- Brum, brum? - zapytał wyraźnie akcentując słowa.
- Ostatni raz...?! - Garrett też wbił spojrzenie w Choppa - Walter, zaklinam cię, nie kracz. Jestem trochę nerwowy po naszej wycieczce, wiesz że nie mogłem palić tyle papierosów ile potrzebuję.
Następnie popatrzył na faceta, któremu zacięła się płyta.

- Popatrz na mnie, amigo. - Dwight pokazał mu gest dwóch palców ułożonych w “V”, najpierw na oczy delikwenta, a potem na swoje. - Brum, brum....- wykonał gest kręcenia kierownicą, obserwując reakcję tubylca, ten kiwał głową na znak, że rozumie - ...do...- pokazał palcem jakiś punkt w przestrzeni...- ...a teraz uważaj, skup się, mistrzu...

Garrett, dbając by tamten spoglądał uważnie wykonał kombinację dwóch kolejnych gestów. Najpierw udał, że trzyma jakieś naczynie z płynem za ucho i pije ten płyn, Woda. Potem wykonał akcję polegającą na uniesieniu nieistniejącego kubka i wylaniu na siebie jego zawartości. Dla pewności uskutecznił jeszcze parę dziwnych ruchów, mających przypominać kąpanie się, a dokładniej mycie pod pachami.

- Anderstend?! - zapytał dość ostro akcentując najbardziej łopatologicznie jak umiał.
- Ja, ja - powiedział tubylec, albo coś podobnego. - Brum, brum.
Machnął ręką pokazując im, że mają za nim iść i skierował się w stronę budynku, który tyle razy pokazywał.




* * *



Hotel oferował znacznie więcej, niż się spodziewałem po tym odludziu. Pogadałem sobie trochę z wielonożnym facetem, który już był w moim pokoju przede mną. Wyjaśniliśmy sobie parę spraw po męsku. Z dziką rozkoszą obmyłem się wreszcie wodą, nie zwracając nawet większej uwagi na jej temperaturę. Wyczyściłem starannie ubranie i broń. Na koniec chyba z pół godziny trzepałem chustę, którą nabyłem jeszcze przed podróżą wagonem. Owijana wokół twarzy, była w tych niegościnnych stronach tak niezbędna jak woda. Wysypałem z tej osłony chyba tonę piachu, ale przecież dzięki temu nie wypluwałem tej tony z ust. Naturalnie przez cały ten czas nie rozstawałem się z papierosem, nie wyłączając czasu spędzonego pod prysznicem.

Jeszcze tego samego dnia założyłem kapelusz, owinąłem twarz chustą i w towarzystwie Miss Gordon oraz Herberta ruszyliśmy do placówki Czerwonego Krzyża. Na własne oczy chciałem sobie obejrzeć ludzi, którzy doświadczyli tu obecności Natalie Dupoint. Z dotychczasowych, mętnych relacji wynikało, że ta dziunia pozostawiała za sobą zawsze szlak parującego gówna...

A ja, niestety, taki mam fach że czasem muszę się w gównie ubabrać.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 09-12-2011 o 09:47.
arm1tage jest offline