Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2011, 12:27   #418
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wielu ludzi potrafiło wskazać placówkę Czerwonego Krzyża w Kashan, a każda ryksza w mieście lub dorożka mogła zawieźć tam interesanta. Sam budynek nie wyróżnia się za bardzo, poza tym, że stały przed nim dwie ciężarówki ze znakiem organizacji.
Dzień był wietrzny i zachmurzony. Nadal wiało, ale niezbyt silnie. Czasami tylko jakiś gwałtowniejszy powiew powietrza poruszył kłąb pyłu i zasypał usta, twarz lub oczy.
Samo dostanie się do Manuela Vincenta Skorrozy nie było trudne. Europejczyk czy amerykanin jest zawsze lepiej traktowany. Manuel przyjął Hiddinka i towarzyszące mu osoby u siebie w gabinecie - skromnym biurze.

Z wyglądu spokojny i elegancki. Sprawiał jednak wrażenie zmęczonego.
- Czym mogę służyć, mister … - głos miał pasujący do jego aparycji. Głęboki i zmęczony.
Garrett trzymał się z tyłu, za Hiddinkiem. Stanął prawie pod samą ścianą, pochylił głowę, krzesząc ogień do trzymanego w zębach papierosa. Wyglądało na to, że z początku chyba nie ma wcale zamiaru brać udziału w rozmowie. Gdyby ktoś przypatrywał się tej scenie z boku, Dwight sprawiałby zapewne wrażenie bardziej ochrony Herberta niż jego kolegi.
- Vivarro. Morgan Vivarro. Pozwolę sobie zauważyć Panie Skorroza, że nasz wspólny znajomy Deniz Alp, polecił mi zgłosić się do Pana w pewnej delikatnej sprawie. Otóż … - Hiddink spojrzał stropiony na rozmówcę - Ja i moi towarzysze musimy pilnie dostać się do Asamabadu. Ponoć posiada Pan ludzi i sprzęt na wyprawę w ten rejon. Po za tym szukamy pewnej osoby. Kwestia jest jeszcze bardziej delikatna. To niejaka Natalie Dupoint. Mamy podstawy przypuszczać, iż zawitała jakiś czas temu do Kashan. - zauważył ostrożnie Hiddink.
Zwykle bezpośredni i wręcz prostacki Herbert mówił wyjątkowo zawile. Widać wczuwał się w rolę profesora.
- Hmmm - doktor potarł w zamyśleniu czoło. - Asamabad. Tak. Straszne odludzie. Niby blisko, a jednak daleko. Bezdroża i same skały. Mamy tam małą placówkę medyczną. A Natalie Dupoint. Hmmm. Nie przypominam sobie tego nazwiska. Z tym, że powiem szczerze, mam słabą pamięć do nazwisk. Powinien pan w sprawie pani Durpoint zgłosić się do Lidii. Tak, Szefowa wolontariuszek i pielęgniarek nie zapomina niczego. Panie Vivaldi, czy my się skądciś nie znamy przez przypadek?
- Niestety nie przypominam sobie. -
Herbert bezradnie rozłożył ręce.
- Może...- Dwight wysunął się jednak zza szerokich pleców Herberta niby wyskakujący z pudełka diabełek - ...skoro nie pamięta pan nazwisk...Lepiej idzie panu z twarzami? Proszę. Take a look.
Przed facetem pojawił się wycinek z gazety, odnaleziony setki kilometrów stąd przez Lyncha. Garrett spokojnie przypatrywał się doktorowi z obłoka dymu.
- Zdjęcie jest bardzo niewyraźne - Manuel przyglądał mu się z uwagą korzystając nawet ze szkła powiększającego. - Ale to nasze dziewczyny. Stąd. Ze trzy tygodnie temu, nie, już miesiąc temu wyjechały do odległych wsi wspomóc personel małych placówek medycznych.
Wyraz troski pogłębił jego wysokie czoło.
- Poznaję Emilly i Rosy, oraz Anastazję i Evę. To na pewno nasze dziewczęta. Dobre i miłe. Tylko takie zjednają sobie tutejsze kobiety. Bo do mężczyzn na terenach poza miastami dociera jedynie sprawność i siła. Kobiety traktują gorzej, niż swoje wierzchowce. Doprawdy ...
Zamilkł, tym ostatnim, gniewnym przemyśleniem, najwyraźniej kończąc wypowiedź.
- A ta...- Garrett pokazał na zdjęciu osobę która miała być Natalie Dupoint - ...to która spośród przez pana wymienionych?
- Nie bardzo kojarzę jej twarz. Musi być nowa. Chyba.
- Czy udały się w rejon Asamabadu? -
spytał Hiddink.
- Też. Placówki medyczne mamy od Kashan po Maranjab, a nawet po Chah Badam. Asmadabad jest jedną z bliższych.
Sięgnął po jeden z papierów leżących na biurku. Rozwinął go.
- Proszę zerknąć. To wojskowa mapa okolicznych terenów.


- Kashan, gdzie jesteśmy, leży w jej lewej, środkowej części. Asmadabad, północny, lewy róg. Te szare tereny po prawej stronie to Wielka Pustynia Słona.
- Czy jest szansa, by odsprzedałby pan nam egzemplarz tej mapy? -
spytał rzeczowo Garrett.
- Nie ma najmniejszego problemu. Proszę ją sobie zabrać. Ale, jeśli wybierają się panowie w tereny dzikie, to radzę nie ufać tylko mapie. Musicie mieć ze sobą kogoś, kto zna specyfikę pustyni. Jest bardzo zdradliwym miejscem. I niebezpiecznym.
- Dziękuję, doktorze. -
Dwight zawinął bez ceregieli mapę.
- Domyślam się Panie Manuelu, że prócz dziewcząt wyruszyła z nimi grupa mężczyzn, by je chronić. Czy te trzy miesiące temu pojawili się u Pana jacyś Europejczycy? Francuzi? Anglicy? - dopytywał Hiddink z pozornie obojętnym tonem.
- Tak. Wysyłamy również mężczyzn. Międzynarodowy skład. Głownie właśnie Francuzi i Anglicy. Zarówno personel medyczny, jak i pomocniczy. Jednak to placówki Czerwonego Krzyża. Nie zapewniamy zbrojnej ochrony. Naszą tarczą jest szacunek, jaki powoli zyskujemy wśród plemion koczowniczych z pustyni i jej pogranicza.
- Zatem wracając do sprawy. Czy organizujecie Państwo wyprawę w te rejony? Chcielibyśmy się jak najszybciej znaleźć w Asmadabadzie. Może choć użyczyłby Pan nam przewodnika? -
spytał Hiddink.
- Hmm. - zamyślił się. - Asmadabad, To niedaleko stąd. Dojedziecie w dwie godziny samochodem lub w trzy na wielbłądach czy koniach. To naprawdę niewielka wieś. Nie ma w niej nic interesującego a tamtejsi ludzie są dość nieufni względem niezajomych. Jeśli zasilicie sprawę Czerwonego Krzyża darowizną finansową mogę dać wam przewodnika i nawet załatwić jakiś transport. Ale jeśli szukacie tej dziewczyny - wskazał zdjęcie z prasy - to na pewno nie pojechała do Asmadabadu. Pracuje tam Hilda i dwójka innych dziewcząt. Na pewno nie ta nowa. Wiecie panowie, Lidia może pamiętać, do której placówki udała się ta dziewczyna. Co więcej, macie troszkę szczęścia. Jak tylko wiatry przestaną wiać wysyłamy transport z lekami i darami do naszych placówek na pustyni i w górach. Jeśli zapłacicie za przejazd i obiecacie pomóc, mogę panom załatwić miejsce wśród personelu. Jest tylko małe ale... musielibyście być gotowi do drogi w każdej chwili. Burza cichnie.
- Czy w Asmadabadzie jest urząd pocztowy? -
spytał Hiddink tknięty złym przeczuciem.
- Nie - uśmiechnął się doktor. - Skądże znowu. To zagubione miejsce. Składa się na nie kilkanaście domów, z tego co mi wiadomo. Transport z lekami zaczyna objazd od Asmadabadu - dodał. - Bo jest najbliżej.
Herbert spojrzał na Garretta nie kryjąc zdumienia.
- A więc to tak … - zamyślił się. Najwyraźniej podążali złym tropem. Asmadabad okazał się być ślepą uliczką.
- Tak. Będziemy gotowi, ale jeśli Pan pozwoli porozmawiamy jeszcze z panią Lidią.
- Oczywiście. Z tego co się orientuję, powinna być albo w skrzydle szpitalnym, albo w magazynie leków. Panna Victoria państwa zaprowadzi.
- Doktorze...-
Garrett podniósł się i popatrzył na niego poważnym, skupionym wzrokiem - Mamy prośbę. Proszę nie mówić o naszej rozmowie nikomu. Nawet swojej przełożonej. To bardzo ważne, bo mogłoby zaszkodzić jej zdrowiu. Proszę nie pytać dlaczego. Asmadabad,..Wystarczy mi powiedzieć, że nie jest pan jedynym, którego nie wiążą z tym miejscem najlepsze wspomnienia...Proszę mnie posłuchać.
Doktor spojrzał na Garretta dziwnie, ale w końcu skinął głową, co miało chyba oznaczać zgodę.
- Jest pan mądrym człowiekiem...- powiedział Dwight, nakładając kapelusz.
 
Tom Atos jest offline