-Wychodzić! Bez gadania!
-Już, już! Ty też!
Przed oczami Waltera wirował kalejdoskop obrzydliwych twarzy. Brodate, bezzębne, trędowate. Wszystkie chciały go pożreć.
Ale on był daleko. Wycofał się. Zapadł się w samym sobie. Zaprzyjaźnił ze swoim poczuciem winy, które katowało go za to, że pozwolił Tołoczce zbliżyć się do Emily.
Uwił sobie ciepłe gniazdko, z którego nic nie widział, nic nie czuł. Nic, poza Emily. Nie odstępował jej na krok, ale w bezpiecznej odległości. Stał się cichym strażnikiem, nie spuszczającym jej z oczu ani na chwilę. Obserwował ją i wyczuwał jej zapach. Pławił się tym, że jest i że nie musi się o nią martwić, bo ją widzi.
Na moment cel wyprawy przestał go interesować. Nie chciał już za wszelką cenę rozwalić przeklętych skurwieli. Chciał ją chronić, a całą resztę pierdół, typu jedzenie, czy sprawy higieny, wykonywał automatycznie, w ogóle o tym nie myśląc.
Noc w Kashan spędził na korytarzu pod drzwiami do jej pokoju. Tak, żeby mógł czuć jej zapach. Warował pod jej drzwiami, dysząc jak kundel i zwijając się w kłębek na myśl o tym, że na zewnątrz są gwiazdy. Było mu zimno, trząsł się, ale nie opuszczał posterunku. Leżał na boku, nie panując nad częścią odruchów. Z ust wyłonił się język, po brodzie ściekała struga śliny, która powiększała kałużę wokół jego głowy. Każdy głośniejszy dźwięk, który docierał do jego nastroszonych uszu, witał ostrym warknięciem.
Pilnował swojej pani.
W każdej chwili był gotów ugryźć.
__________________ You don't have to be weird, to be weird. |