Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2011, 01:19   #12
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Seatana ad Tarelli stanęła na szczycie niewielkiego wniesienia, by spojrzeć na rozciągające się przed nią miasto.
Tiphereth wyglądało na mniejsze niż się spodziewała. Na domiar złego nowo nabyty koń, zazwyczaj spokojny zachowywał się co najmniej nerwowo, a duchy kołowały jak szalone. Od ich natarczywych szeptów, zbyt chaotycznych by mogła cokolwiek zrozumieć, rozbolała ją głowa, co bynajmniej nie poprawiało humoru.
Uwiązała konia i zniknęła w krzakach za potrzebą. Gdy wróciła do wierzchowca, stał przy nim jakiś człowiek. Obwieszony futrami, o długich krzaczastych włosach. Przystanęła niepewna, czy sięgnąć po broń. Duchy zdawały się co do tego jednomyślne, jednak zasady Zakonu, jak niemal zawsze, zwyciężyły. Zamiast więc sięgnąć po ostrza, przywołała swych towarzyszy, którzy jak zwykle zagnieździli się w szarfach pobudzając je do życia.
Weenglaaf stał do niej tyłem i z niesmakiem obserwował miasto.
- Są ludzie, którzy chętnie zakupiliby twoją głowę do upiększania kominka, Eldfall.
- A czy są ludzie, którzy chętnie tym ludziom dostarczyliby tą niezwykle wyszukaną ozdobę?

Seatana ściągnęła z głowy kaptur, ukrywanie się nie miało sensu, a tak zyskiwała nieco lepszą widoczność. Alarmujący sposób rozpoczynania rozmowy. Duchy hulały jak wściekłe, raz za razem przysłaniając jej widok muśnięciami szkarłatnego materiału. Rozgniewana ich zachowaniem zagroziła w myślach ich ponownym odesłaniem. Groźba poskutkowała o tyle, że nie musiała się już opędzać od ramion szala. Przybysz ciągle stał tyłem, jakby nie zdawał sobie sprawy z wiszącego nad nim zagrożenia. Powoli podniósł rękę, gest ten wywołał w Seatanie spięcie wszystkich mięśni, ale zamiast reworweru przybysz wyciągnął flaszkę alkoholu i golnął sobie zdrowo. Za prawdę nie zrozumie nigdy ludzkiego umiłowania do tej substancji.
- A co mnie do k***wy nędzy te parchate jenoty obchodzą... Eldfall? Demony podobno potrafią sobie z takimi radzić. Jakie wiatry sprowadziły twą nieszczęsną duszyczkę w głąb kontynentu? Nie lepiej byłoby siedzieć na wyspach?
- Podobno tak. Mam swoje powody - odparła zastanawiając się skąd nieznajomy czerpie swoją wiedzę. Czy może po prostu użył przydomka jaki nadano jej ludowi bez wiedzy co tak naprawdę znaczy dla takich jak ona.
- Ta... chęć pozarzynania paru ludzi i udowodnienie im, że słusznie od was stronią Eldfall.
Seatana nie skomentowała jawnej prowokacji. Jaki sens miałoby wyprowadzanie z błędu tego człowieka, skoro najpewniej nigdy więcej go już nie spotka. Szkoda jej wysiłku. Zamiast więc wdawać się w bezpodstawny spór na temat motywów jakie nią kierowały, przesunęła się tak by móc zobaczyć coś więcej niż same plecy i futra. Brudna broda, łysinka, opasły brzuszek. Złamany nos, drobne oczka schowane pod krzaczastymi brwiami. Pasowałby na dworskie salony jak obora pełna krów.
- A może zemsta tobą kieruję, co Eldfall? Wiele krewnych zawieszono na kominkach możnych tego świata?
Powiedział z nieposkromionym gniewem. Wyczuła jednak, że nie był skierowany do niej. Jakby wizja polowania na rasy inteligentne toczyła i jego duszę. “Tylko po co ktoś miałby polować na człowieka? Nawet tak szkaradnego.” Pytanie musiało chwilowo poczekać.
Weenglaaf wyciągnął spod futer kiełbasę. chyba już nie pierwszej świeżości i zaczął ją niechlujnie gryźć.
- Podróżujesz bez wierzchowca panie? - zapytała uprzejmie wciąż nie spuszczając z niego oka ani się nie przybliżając.
- Powiedzmy, że go wilki zjadły... Ale gdzie moje maniery? Kiełbaski? Konina z cebulą.
- Nie, dziękuję - zmarszczyła nos reagując z niesmakiem na woń cuchnącej cebulą wędliny, którą przywiał wiatr.
- Krążę wokół miasta już dwie godziny. Więzienie betonu nie jest tym, w czym chciałbym spędzić noc. Lasy są bezpieczniejsze. Tu są tylko dzikie zwierzęta, może jakiś potworek i bandyci. Dużo bezpieczniej niż w mieście dla takich parszywych odmieńców jak my. No i już wnyki rozstawione. Zostaję na noc w tej puszczy.
Skrzywiła się nieznacznie słysząc brutalne określenie. Była dumna, cecha ta nie zawsze szła w parze z ostrożnością, z tego kim jest i kim są jej rodacy. Gdyby nie zanikające wrażenie niebezpieczeństwa zapewne zdobyłaby się na współczucie dla tego człowieka.
- Las może i jest bezpieczniejszy, jednak niekoniecznie dla kogoś takiego jak ja. Zimno potrafi zabić z równą skutecznością co nóż, przy czym przed tym drugim łatwiej jest się obronić.
- Nie chcesz chyba powiedzieć, że Hefajstos na Wyspach Wulkanicznych nie nauczył was obchodzenia się z ogniem? A drewna w lesie.... jak w lesiel
- Nasz Opikun naczył nas wielu rzeczy, a ogień znamy lepiej niż jakakolwiek inna rasa
- odparła nieco urażona. - Nie chroni nas to jednak przed ukłuciami mrozu. Jesteśmy rasą płomieni, mój panie.
- A myślałem, że uwolniłem się od elfiej paplaniny... niech jego córce włochate nogi porosną liszajem... Jak dla mnie możesz nawet spać w ognisku, a futer i tkanin przy sobie mam tyle że na szałas starczy. Jeśli wasza królewska mość przyjmie tak uniżony lokal do położenia tam swej szlacheckiej główki.
- Jeżeli zdecyduję się pozostać na noc w tak szlachetnym towarzystwie nie będę ograbiać cię panie z twych futer. Umiem o siebie zadbać, dziękuję. - Odpowiedziała kładąc wyraźny nacisk na “jeżeli”.
- A jak se chcesz. Już się bałem że Wasza Cesarskość pozbawi mnie mych niegodnych futer. A idź sobie, co tam będziesz się zadawać z leśnym włuczęgą i to tak szkaradnej rasy jak ludzka. Nie dla ciebie takie towarzystwo. Obejdę sobie wnyki. zjem sobie zająca, odczekam dwie godziny, jak Eldfall się tu błąka, to może milsze moje towarzystwo będzie jakieś urodziwej Mieszkańce Lodowych Krain. Pewnie sobie tu jakaś lata i się wyśmiewa, że ci mrozy straszne
Gdyby tylko wzrok mógł zabijać...
- Zdajesz się panie wiedzieć wiele o świecie, jednak twoja widza ma widać swoje granice. Nasi wrogowie nie opuszczają swej Krainy. Nie mówiąc już o brakach w dobrym wychowaniu...
- Eldfall też podobno nie opuszcza swoich wysepek. Jesteś dowodem, że istnieją wyjątki od tej regóły. A co ja mam sobie myśleć, siedzę sobie grzecznie w lesie. luty mroźny a tu mi wyskakuje zza krzaka wulkaniczny lud płomieni. A dla Mieszkańców Mroźnych Krain sceneria przyjaźniejsza. A skąd mam wiedzieć, że chociażby ich oddział Cię nie ściga, Eldfall? Po co innego miałabyś się tu zapuszczać?
- Odpowiedź na twoje pytanie jest całkiem prosta. Gdyby mnie ścigał cały oddział zaprzysiężonego wroga mego ludu, zapewne już bym nie żyła, a co za tym idzie nigdy byś mnie nie spotkał. Mam swoje powody, by znajdować się w miejscu, w którym teraz jestem. Nie jesteś panie moim zwierzchnikiem, nie należysz do przedstawicieli władzy tej krainy, ani nawet nie należysz do mych przyjaciół. Nie mam więc obowiązku odpowiadać na twoje pytania.
- Duchy nie tłoczą ci jadu do uszu? Też nie pochodzę stąd. Sądzę jednak, że mamy z sobą więcej wspólnego niż masz z kimkolwiek w tym kraju... Eldfall. Różnica między nami polega na tym, że ja jestem dostosowany do życia na kontynencie. A ty nie. Ty potrafisz tylko machać swoim scyzorykiem czy pasać bydło, ja mogę urządzić ucztę godną Cean Dearg z mchu i mrówek. Kiepska pozycja do unoszenia się dumą i odrzucania propozycji pomocy i towarzystwa lepszego niż opluwanie w karczmach Tiphereth.
Pochyliła głowę przykładając dłoń do serca w oficjalnym pokłonie Zakonu.
- Racz wybaczyć panie. Masz rację, ja niegodna, nieobyta w świecie i nieporadna niczym mały pastuszek, nie mam prawa odrzucać twej wspaniałomyślnie zaofiarowanej pomocy. Wszak wszyscy wiedzą, że ród stworzony przez Boskiego Kowala nie nadaje się do niczego więcej niż wypasanie bydła na swych zacofanych wyspach. Cud prawdziwy, że udało mi się przeżyć tak długo bez twej rady i pomocy...
- O! W końcu zaczynasz rozumieć świat i pojmować rzeczywistość.
- Cała zasługa w twej mądrości, panie - ponownie wykonała pokłon by ukryć narastający w niej gniew i rodzącą się pogardę dla tego dziwnego osobnika. Usta składały bezgłośne modły do boskiego Hefajstosa by skłonił tego człowieka do wyjęcia broni, dzięki czemu nie będą jej pętać honorowe zasady Zakonu. Duchy wiedzące co dzieje się w jej umyśle zastygły tuż nad jej głową gotowe by uderzyć i zniszczyć nieznane im zagrożenie jakie stwarzał dla ich podopiecznej.
- Widzę, że ta rozmowa do niczego nie prowadzi Eldfall - powiedział z twarzą chłodną i zastygłą w nieprzyjemnym grymasie. Modlitwy Seataneli ad Tarelli zostały wysłuchane. Weenglaaf wyciągnął spod futer swój mały toporek.
Po raz pierwszy odczuła prawdziwą przyjemność na myśl o czekającej ją walce i ewentualnej śmierci przeciwnika. Duchy posłuszne wydanemu nakazowi w mgnieniu oka zapłonęły ogniem przybierając swą ulubioną postać. Dwie płomienne paszcze skoczyły w stronę odzianego w futra człowieka dając Seatanie czas na swobodne wyjęcie broni. Coś jednak się nie zgadzało, rodząc sprzeciw w jej umyśle. Mężczyzna nawet na nią nie spoglądał, nie mówiąc już nawet o jakiejkolwiek próbie ataku. Zdezorientowana jego zachowaniem wstrzymała Ai’ę i Akiego, gdy niemal dosięgły swego celu. Płomienne ostrza kłów zamarły czekając na jej decyzję.
- Człowieku.. ? - zapytała robiąc ostrożny krok w jego stronę. Nim zdążył odpowiedzieć, o ile w ogóle zamierzał to zrobić, sama zdołała wychwycić trzask łamanej gałązki i ciche skrzypienie śniegu.
W czasie tej nader przyjemnej i lekkiej pogawędki, byli otaczani przez co prawda nie sporą grupkę elfów, ale za to uzbrojonych w miotacze plazmy.
- E! Ziutek widziałeś to?! diaboł! - powiedział wystraszony elf, pech chciał, że zawsze kiedy chodził na gościniec łupić podróżnych brał ze sobą Ziutka i miotacz. Seatana syknęła gniewnie wyrzucają sobie w duchu własną głupotę. Zdjęła kaptur przy futrzastym dziwaku. Rozszumiane duchy wytrąciły ją z jej rutynowej ostrożności. Nie przewidziała pojawienia się osób trzecich, mniej tolerancyjnych niż jej osobliwy rozmówca.
- A no! jakie wstrętne rogi. Wyplenić plugastwo! może główny łowczy jakim kamieniem szlachetnym rzuci?
- No pewno, że rzuci. i to nie byle jakim!

- A o to co mieli w kieszeniach nikt się nie zgłosi - zarechotali chóralnie.
Weenglaaf w końcu raczył przemówić.
- Kurwa.
- Bez obaw, obronię Cię panie
- zareagowała Seatana ze spokojem.
- Wizja głowy nad kominkiem zbliża się wielkimi krokami, Eldfall.
- Jesteś, jakby to rzec... niereformowalny - mówiła a duchy wiszące w powietrzu opatrywały swoje ofiary.
- Nazywam się Weenglaaf - skłonił się z pozorem uprzejmości lub tylko podnosił się po silnym wymachu toporem. Ziutek padł.
- Seatana ad Tarelli.
Wybuchły wystrzały. Weenglaaf czmychnął w gęstwine świerkowego podrostu. Aki i Ai’a zajęły się dwoma kolejnymi rozbójnikami. Czwarty miał okazję bliżej obejrzeć sobie oczy i rogi “diabła” zanim zwrócił uwagę na mistrzowsko wykonaną klingę sztyletu Seatany, przebijającej elfowi serce. Cały ten piękny pokaz “pasania bydła” przez lud Hefajstosa został przerwany już w zarodku, gdy jeszcze Eldfallianka nie zdążyła rozgrzać mięśni, przez przyłożenie rusznicy laserowej do potylicy Seatany.
-Pozabijałaś ich potworze! - wykrzyczał rozdygotany i płaczący elf.
- A ty kurwa niby co?! Chciałeś nam herbatki naparzyć? - Weenglaaf zaszeptał rusznikarzowi do ucha, gdy już go powalił na ziemie i zaciskał stalową pętle na szyi nieszczęśnika, który właśnie po raz ostatni raz w życiu wierzgał nogami.
- Okropny sposób zadawania śmierci Weenglaafie - Seatana skrzywiła się z niesmakiem dobijając jednocześnie obie ofiary duchów, których wrzaski mogły przyciągnąć ciekawskich.
- Ludzie mają naturalny talent do okrucieństwa. Wręcz bym powiedział, że żadna inna rasa nie wie o nim tyle co ludzie.. Może kiedyś zrozumiesz idee okrucieństwa Eldfall... Pani ad Tarelli. Obawiam się jednak - powiedział wyprostowując się, że z twojego wierzchowca będzie już tylko kiełbasa.
Seatana obróciła się i zobaczyła plamę końskiej krwi na śniegu. Kulejący, potykający się koń próbował odbiec, jednak jego starania z góry skazane były na niepowodzenie. Wreszcie spadł na śnieg wydając z siebie przeszywający, niemal ludzki jęk.
- A teraz Pani ad Tarelli pokażę Ci wynalazek, który ludzkość jakość ciągle nie potrafi wynaleźć. Miłosierdzie - powiedział wyciągając toporek z czoła Ziutka i podszedł do konia.
Demonica nie chcąc spoglądać na ów akt miłosierdzia, pochyliła się nad jednym z trupów by oczyścić sztylet z ich krwi. Szepty duchów przybrały na sile ponownie przekonując ją, że Weenglaaf stanowi dla niej śmiertelne zagrożenie. Rozumiała ich obawy, jednak natarczywość ostrzeżeń zaczynała doprowadzać ją do szału. Widziała wszak jak walczy, wiedziała, że był człowiekiem. To naturalne, że stanowił dla niej niebiezpieczeństwo jednak nie większe niż inni przedstawiciele tej rasy, a jednak przy nich Ai z Akim zachowywali się normalnie.
- Ożesz, ale jucha poleciała, źle się przymierzyłem i musiałem poprawiać. i to trzy razy.
- Weenglaafie
- zaczęła i przerwała by spróbować zebrać myśli w chaosie głosów. - Czy w jakikolwiek sposób, poza oczywistym - wskazała toporek - stanowisz dla mnie zagrożenie?
- Nie będę ukrywał, że mimo intencji i zamiarów tak, istnieje taka możliwość. Możliwe też nawet że twoje talenty Eldfall niewiele zdziałają. Ale ostatecznie mam nadzieje,że nie masz czego się obawiać pani ad Tarelli.

- Wystarczy Seatana - zbyt częste wymienianie jej nazwiska przez osoby trzecie mogło się nieprzyjemnie skończyć. - Duchy nie wydają się przekonane jednak nie mam podstaw wątpić w twe słowa. Wszak ocaliłeś mi życie.
- Brednie, na pewno poradziłabyś sobie bez mojej ingerencji Seatano.
Spojrzała na niego podejrzliwie. Całe zdanie bez kpiny czy obrażania? Może był ranny, ale zbyt dumny by się do tego przyznać? Ewentualnie zaliczył cios w głowę...
- Dobrze się czujesz?
- a czemuż do nędzy chędożonej miałbym się źle czuć?
- O tak, teraz lepiej -
uśmiechnęła się lekko. - Przez chwilę sprawiałeś wrażenie rannego - ukłoniła się, po czym dodała ciszej, jednak nie na tyle by nie mógł jej usłyszeć - w głowę.
- Czyżbyś po raz pierwszy raz w życiu kogoś obraziła Seatano?
- Obraziła? -
wydała z siebie zdumione, bez dwóch zdań udawanie, westchnienie. - Człowieka o takim poczuciu humoru wszak nie może obrazić drobny żart padający z niegodnych ust bydlęcej pasterki...
- Czyżby jakimś magicznym sposobem Eldfall zdobył poczucie humoru? Nie śniłem w najśmielszych snach, że Zrozumiecie idee żartu. A jednak moja światła osoba z doskonałym poczuciem humoru i niezgłębioną mądrością zmienia nawet tak twardy lud jak Eldfall. Kto by pomyślał
- zaśmiał się bezbarwnie.
- Niezbadane są wyroki boskie - odpowiedziała poważniejąc. - Z niektórych rzeczy lepiej jednak nie żartować, szczególnie gdy ma się do czynienia z całkiem obcą sobie osobą, dla której twoje intencje niekoniecznie są jasne.
- Elfie chędożenie, to zbyt kolokwialne stwierdzenie. Nie wiem jak ty ale ja zgłodniałem, a i twego wierzchowca trzeba oprawić. Zrobimy dla ciebie ładniejszą pochwę dla twojego sejmitarka. Może Eldfall znają się na broni, ale na oporządzeniu nie za bardzo
- poszedł bezceremonialnie krajać nieszczęsnego konia. - Rozumiem przeto, że jednak obozujemy dziś wspólnie Seatano ad Tarelli.
- Czy mam inny wybór? Za późno by ruszać w dalszą drogę nawet mając wierzchowca.
- Jednak rozsądek występuje nawet u Eldfall. Któżby pomyślał. Tak więc zapraszam na przechadzkę wzdłuż niezwykle pięknego szlaku wnyków. A potem znajdziemy miejsce do obozowania.


Weelfgaaf starannie wybrał obozowisko i zajął się wszystkimi niezbędnymi sprawami, za co była mu wdzięczna aczkolwiek się z tym nie afiszowała. Zasnęła dość szybko rezygnując z opieki wciąż pobudzonych duchów na rzecz szansy osiągnięcia przynajmniej paru chwil błogiego snu.

Poranek przyniósł ze sobą nowe odkrycia i informację, a także decyzję odnośnie dalszych planów.
Opuściwszy Weelfgaafa ruszyła w stronę, którą jej wskazał i bez przeszkód dotarła do traktu prowadzącego w stronę miasta. Słońce jeszcze nie wspięło się na najwyższy punkt firmamentu gdy zobaczyła mury Tiphereth i prowadzący do nich most, zgrabnym łukiem przerzucony nad srebrzysta rzeką. Ruch na drodze przybrał na sile nie pozwalając na zbyt długie stanie i przyglądanie się architekturze, jednak to co zdołała zaobserwować pozwalało mieć nadzieję, że za murami zastanie w miarę przyzwoity standard miejski.
Strażnik zatrzymał ja podobnie jak rodzinę z dwójką dzieci, która podróżowała ozdobnym wozem. Skromnie spuściła wzrok i cichym, łagodnym głosem wyjawiła cel swego przybycia zapewniając przy tym, że nie posiada nic z wymienionych, zakazanych towarów ani nie zamierza zostawać dłużej niż kilka godzin. Psy obwąchały ją, nieco nerwowe co zwróciło uwagę starowiny. Nim jednak doszło do konfrontacji zwierzęta zwęszyły nowy trop, który wywołał ich bardzo żywiołową reakcję na mężczyznę próbującego się przecisnąć obok Seatany. Strażnik ruszył w jego stronę machnięciem poganiając dziewczynę by znikła mu z oczu.

Za bramą w Eldfallkę zaatakowała mieszanina zapachów i odgłosów niepodobna do żadnego z miast, w których do tej pory przebywała. Istoty wszelkich rozmiarów i ras siłą mięśni i gardeł torowali sobie drogę, błagali o jałmużnę, zachwalali kramy swych pracodawców, obiecywali cuda i cudeńka. Szła starając się być głucha i czujna jednocześnie. Złodzieje trafiali się i w mniejszych miasteczkach, a takie jak to musiało być dla nich rajem. Biada jednak śmiałkowi który połakomiłby się na jej dobytek. Duchy wysunęły się spod płaszcza wirując wokół i tworząc kontrast dla czerni jej płaszcza. Jeżeli nawet wirujące końce szarfy zwróciły czyjąś uwagę to nikt się nie przyczepił.

Złoty Kur wyglądał niemal tak samo jak pozostałe cztery przybytki do których zaglądała. Jednak w przeciwieństwie do Baryłki, tu było cicho, dość czysto i całkiem przyjemnie pachniało. Były nawet wolne miejsca w sali głównej i to takie, w zaciszu których można było spokojnie zjeść coś i chwilę pomyśleć na spokojnie. Wybrała jedno z nich, to najbliżej kominka, w którym wesoło płonął ogień i zamówiła kubek gorącego kompotu z suszonych owoców oraz chleb z serem i miodem. Po koninie miała dość mięsa więc zrezygnowała z proponowanego jej gulaszu.
Już po chwili pojawiła się przed nią taca z zamówionymi pysznościami. Pieczywo było świeże, ser nie za kwaśny, a miód pozostawiał po sobie błogi smak. Rozkoszne ciepło bijące od kominka przenikało przez skórę pobudzając jej wewnętrzny ogień. Mogłaby tak siedzieć godzinami zapominając o świecie zewnętrznym, skupiona jedynie na tych doznaniach. Nic z tego... Nawet gdyby stał się cud i świat o niej zapomniał pozostawały jeszcze dwa pozbawione wyczucia chwili duchy. Znajome imię rozbłysło w jej umyśle wraz z niemal bolesnym dotykiem chłodu gdy jakaś osoba przekroczyła próg karczmy. Uniosła głowę bardziej zaciekawiona niż zła przerwaną chwilą błogości. W prostokącie światła dziennego stał młody mężczyzna w białej, sięgającej do połowy uda, ciepłej kurtce, z odrzuconym na plecy kapturem.
Przybysz rozejrzał się po wnętrzu, skinął jej głową, a potem, jakby po chwili wahania, ruszył w jej stronę.
- Smacznego, Seatano. Jaki ten świat jest mały.
Skłoniła głowę swym zwyczajem po czym wskazała miejsce po drugiej stronie stołu.
- Miałam wrażenie, że cię tu spotkam Phelanie. Dziękuję, może się przyłączysz? - zaproponowała z lekkim uśmiechem ledwo unoszącym kąciki jej ust.
- Dziękuję - odparł, ściągając kurtkę i zajmując miejsce. Nie to, co prawda, które wskazała - wolał nie siedzieć plecami do drzwi. - Wino, poproszę! - zwrócił się do kelnerki.
Po chwili trzymał w dłoni kryształopodobny kielich, wypełniony w trzech czwartych bursztynowym płynem.
- Dobrze, że cię widzę, Seatano. Twoje zdrowie.
Z tonu Phelana można było wyczuć, że nie o samą radość ze spotkania tutaj chodzi.
- Za to warto spełnić toast, szczególnie ostatnimi czasy - zgodziła się i uniosła swój kubek. - Pamiętam, że przy naszym poprzednim spotkaniu zadałeś sobie trud przeszukania napastnika, który urozmaicił nam kolację. Znalazłeś może przy nim coś ciekawego? - Pytania zadawała cichym, spokojnym głosem, który jednak niezbyt współgrał z napięciem widocznym na twarzy.
- Można by i tak powiedzieć. - Phelan sięgnął do kieszeni. - Masz. Prezent dla ciebie.
Podał Saetanie kawałek papieru.
Przez dłuższą chwilę siedziała wpatrując się w list gończy oferujący cenę znacznie wyższą niż ten, który posiadał Weelfgaaf. Smużka dymu wypłynęła spod jej palców więc pospiesznie ukryła dłoń pod stołem. Nie potrzebowała dodatkowego zamieszania wokół własnej osoby.
- To by było, jak sądzę, na tyle jeżeli chodzi o moją anonimowość na tych ziemiach. Dziękuję Phelanie, chciałam się tylko upewnić.
- Jak widać popularność ma swoją cenę
- stwierdził Phelan.
- I to dość wysoką - dodała i wcale nie chodziło jej o kwotę wymienioną na świstku papieru. - Hefajstos świadkiem, że nie tego chciałam.
- Komuś aż tak nadepnęłaś na odcisk? - uprzejmie zainteresował się Phelan.
- Nie wiem, możliwe. Nie zawsze to co sami uznajemy za honorowe jest takie dla osób trzecich. Jednak spróbuję się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi gdy tylko rozwiążę obecną zagadkę. Teraz jednak nie czas na to. Mam tylko kilka godzin, zmrok zapada szybko, muszę się pospieszyć. - Uniosła się z krzesła układając usta w przepraszający uśmiech. - Wybacz lecz nie mogę dłużej dotrzymać ci towarzystwa. Nie wypada łamać obietnicy ani pozwalać na siebie czekać.
- Przyjemności zatem. - Phelan podniósł się i odstawił kielich. Nie powiedział “Do zobaczenia”. Nie miał w planach utrzymywania tej znajomości. Wyruszał w drogę i za kilka godzin miał zamiar być już daleko stąd.
Seatana w tym czasie uprzejmie porozmawiała z jedną z dziewczyn zatrudnionych w karczmie i wypytała o najlepszą łaźnię. Drogę do wskazanego przybytku podzieliła między rozmyślania o nagrodzie za jej głowę i pilnowanie dobytku. Kilka razy czyjaś dłoń odsunęła się nieco zbyt szybko od jej płaszcza, a urwany okrzyk bólu zwiastował iż niedoszłego złodzieja spotkała zasłużona kara.
Gdy wieczór począł się zbliżać, a słońce coraz niżej kłaniało się ziemi, ruszyła w stronę północnej bramy by zniknąć z miasta nim zamkną jego bramy. Zaopatrzona w zapas suszonego mięsa i owoców, miód, bochenek chleba, butelkę mleka, pół osełki sera i drobny prezent dla Weelfgaafa w postaci ślicznej, małej baryłeczki rumu z Marlandii, bez cienia żalu pożegnała Tiphereth.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 10-12-2011 o 01:53.
Grave Witch jest offline