Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2011, 01:49   #13
villentretenmerth
 
villentretenmerth's Avatar
 
Reputacja: 1 villentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znanyvillentretenmerth nie jest za bardzo znany
Seatana, eo ipso przyjęła propozycje Weenglaafa. Obeszła z nim zwykle puste wnyki.Urządzili obozowisko w odpowiedniej odległości od ferelnego wzgórza i od gościnca. Eldfallianka zapaliła przyniesione przez Weenglaafa drewno i piekli konine. reszta mięsa wylądowała w śniegu nieopodal. Jedzenie mimo leśnych przypraw nie było ucztą królów, którą wychwalał się Weenglaaf, ale było pożywne. Seatane dopadło zmęczenie. Odwołała duchy zdając się na czujność własnych i niespodziewanego towarzysza zmysłów. Po namyśle zrezygnowała z rozkładania namiotu decydując się na miejsce między ekranem rozwieszonych skór a ogniskiem, gdzie gromadziło się najwięcej ciepła. Wieczorny mrozek dla przedstawicielki rasy Eldfall, bo niespełna 20 stopni Celcjiusza.

Nie trwało długo po jej zaśnięciu, jak wokół obozowiska zaczęła się przechadzać drobna postać wampirzycy z za długimi, nawet jak na wampira zębami. Księżna Kattarine di van Merve stanęła między drzewami i pozwoliła się zobaczyć. Z cienia błyszczały tylko jej czerwone oczy. Wstał i odstąpił od obozu. “przy okazji zajrzę co tam we wnykach” pomyślał. Gdy się zbliżał wampirzyca zaczęła rozmowę:
- Najdroższy, a któż to? Nie za młoda dla ciebie? a może przekąska dla mnie? Przeprosinowy podarunek za nietaktowne odejście z mych włości? A może wynająłeś ją dla ochrony przede mną? Ha ha ha!
- Okoliczności Pani sprawiły, że musiałem tu przybyć - mówił oddalając się jak najdalej od obozu.
- Nie igraj ze mną Weenglaafie. Nie jestem kimś, kogo możesz sobie lekceważyć. Jestem dużo bardziej wymagającym przeciwnikiem niż jakaś pierwsza lepsza strzyga. Nie jesteś niepokonany drogi Weenglaafie.
- Przybyłem tu, między innymi...
- Wiem durniu po co tu przybyłeś! - huknęła ze złością - przybyłam tu cię od tego odwieść. Nie powinieneś chcieć odrzucać swojej lepszej natury. Tylko dzięki niej jesteś cokolwiek wart.
- Nie powinieneś walczyć z tym, czym ostatecznie jesteś Weenglaafie. Twoja ludzka forma jest tylko przejściowym stadium. Od zawsze patrzyłam krzywo
na pętające cię branzolety. Twoja sprawa, że nigdy nie chciałeś ich zdjąć - wampirzyca spojrzała Weenglaafowi głęboko w oczy czułym spojrzeniem - odpuść człowieku, odstąp w imię wyższej racji i stań się tym wspaniałym stworzeniem, które znam od tak dawna.
- Po to byśmy razem mogli ucztować z żywych ludzi? obgryzać ludzkie kości i terroryzować ludność. Nie pani. Nie tego chcę.
- Waż na słowa! - chwyciła go przepełniona gniewem za szyję i uniosła.

Weenglaf bał się, że przemieni się zbyt mocno, że przekroczy barierę i jego drugie ja zbrata się z wampirzycą... Wtedy Seatana na pewno nie przebudziłaby się dzisiejszego poranka. Z drugiej strony Hizda ustabilizował okowy.

Nie miał wyboru. Mógł liczyć tylko na to, że przy połowicznej przemianie pozostanie w nim choć trochę ludzkiej świadomości. Kattarina poluźniła uścisk. Widok ukochanej postaci zmiękczył jej serce. Desperackie próby walki z nią kwitowała śmiechem i rozbawieniem. Pomiatała nim po okolicznych drzewach. Weenglaaf jednak się nie poddawał.
- Dobrze wiesz, że już nie potrafisz zrezygnować z tego czym jesteś. Nawet ta twoja mała Eldfalliancka demonka. Różnimy się od reszty świata. Prędzej czy później to zrozumiesz najdroższy.
Odeszła z poczuciem triumfu. Zasiała ziarno na żyzną glebę.
Weenglaaf był potłuczony i poobijany. Chwilę potrwało nim jego ciało zdążyło się zregenerować. Parę godzin przed świtem, już w ludzkiej postaci wrócił do obozowiska z zamiarem przespania choć chwilki. Seatana czekała na niego z nazbyt oczywistym pytaniem na twarzy.
Brodacz siadł ciężko, sapnął i splunął. Nie zapominajmy o kilkakrotnych westchnięciach i pojedynczym pierdnięciu nim ostatecznie rzekł:
- Takie tam babskie sprawy. Nie rozumiem to nie szerze nieporozumień.
- Słyszałam odgłosy...
- To na pewno pobliska buczyna. Drewno bukowe źle znosi poranki. Pęka przy różnicy objętości i donośnie huczy - kłamał jak z nut, bo na takie huki było zdecydowanie za wcześnie.
- Skoro tak twierdzisz... - Nie miała zamiaru zarzucać mu kłamstwa mimo, iż w jej głosie pobrzmiewały nuty zwątpienia w prawdziwość jego słów. - Prześpij się, ja popilnuję obozowiska. - Dodała podnosząc się i dorzucając kilka gałęzi do ognia.

Drżenie dłoni wyraźnie świadczyło o tym, że pomimo ciepła napływającego z ogniska jak i ochrony pledu oraz skór, dość kiepsko znosi coraz bardziej obniżającą się temperaturę.

Gdy Weenglaaf się przebudził, Eldfallianka pichciła kolejną porcje koniny otoczona dwiema płonącymi kulami.
- Uuu! Jak u mamusi, a budyń będzie?
- To zależy, byłeś grzeczny? - zapytała odwracając się w stronę mężczyzny. - Może być wino, zostało mi jeszcze, a szkoda by się zmarnowało. Z przyjemnością podzielę się z tobą.
- Eee... elfie sikacze - wykrzywił się z niesmakiem. Spojrzał na ilość zawartości swojej buteleczki. Jeszcze raz jęknął - z radością przyjmę od ciebie te elfie sikacze Seatano. A co do tego, czy byłem grzeczny. To kuresko bardzo zasłużyłem na budyń. Jak mucha na kupę.
- W takim razie całe wino jest twoje, jednak budyń będzie musiał poczekać. Może w mieście uda się go kupić sama bowiem nie potrafię go przyrządzić.
- Kobiety zawsze potrafią się wykręcić. Budyniu nie zrobi, bo nie potrafi. Kiecki nie zadrze, bo niby śmierdzę. Ach... szkoda gadać. Nie wiem jednak czy wizyta w mieście będzie dla ciebie odpowiednia - zaczął grzebać sobie po kieszeniach. W końcu wyciągnął pomiętą kartkę. Rzucił jej pod nogi - to list gończy. Jakieś pół roku temu do mojej siczy w lesie przyszedł ktoś... z interesem. Wtedy byłaś warta 5 000 Cesarskich Północnych... a co przy obecnej inflacji państw południa całkiem kusząca sumka.
- List gończy? - zapytała ostrożnie podnosząc zmięta kartkę, na której po rozprostowaniu zobaczyła całkiem udaną podobiznę własnej twarzy. - Nie rozumiem dlaczego ktoś chciałby płacić taką sumę za zabicie mnie... To nie ma sensu...
- Pewnie jakaś święty i pobożny kościół chce zawiesić głowę diabła na wrotach jakieś katedry... albo zdarzył się jakiś niezadowolony ze spotkania z tobą. Życie nie musi mieć sensu i daje na to liczne dowody... Na przykład głupie chłopki nie ulegające mojemu wdziękowi... Żeby jego córce te liszaje... z mięsem z nóg odchodziły.


Seatana jeszcze chwilę wpatrywała się w swoją podobiznę słuchając jego wywodów jednym uchem. Gdy je zakończył, zmięła ją na powrót. Z jej dłoni zaczął unosić się dym po czym kartka papieru stanęła w płomieniach.
- Nie ładnie tak niszczyć cudzej własności. a jakbym chciał zgłosić się po nagrodę? ha... ha - roześmiał się przesadnie, Wieczny Ogień wie z czego.
- Żeby zgłaszać się po nagrodę trzeba jeszcze mieć dowód, że się na nią zasłużyło, czy nie tak to działa? - zapytała uprzejmie strzepując jednocześnie popiół z dłoni i kładąc ją niby przypadkiem na rękojeści sejmitara.
- Gdybym był młodszy i głupszy, to niechybnie skończyłbym pod twoim ostrzem, ale nie taki stary miś głupi jak na pierwszy rzut oka wygląda, by się rzucać na zakonnika Eldfall. A po co mam życie tracić dla paru tysiączków. Jakbym prócz cukrów i drożdży coś musiał kupować, to może i owszem... Eldfall, chętnie bym zginął, ale... nie jestem na południu w tej sprawie... Lece do Varos, za bezpieczniejszym zarobkiem. Pewnie jakaś jatka i grupka fanatycznych druidów. Pogadać z tymi skrzekotami nie pogadasz, ale na zamtusz sypną.

Demonica jeszcze przez chwilę spoglądała na niego podejrzliwie, jednak w końcu zdjęła dłoń z broni.
- Do Varos powiadasz?...
- A co zzamorksa istotko? wiesz jak tam dojść?
- Nie, a bardzo chciałabym się dowiedzieć - odparła sięgając do sakiewki i wyjmując z niej wiadomość od nieznanego nadawcy. - Rozumiem, że ty również dostałeś wezwanie dostarczone przez gołębia. - Nie było to pytanie.
- Nie, oczywiście, że nie. Dano mi 15 000 Złotych Cesarskich za ubijanie tych, co tam zmierzają. Ha! Ha! - wybuchnął konwulsyjnym śmiechem, aż mu łzy poleciały - Lubię te twoje zdziwienie, jak gadam takie pierdoły. Jeśli ktoś chce wynająć Eldfall, to groszem sypnąć może... Ale się zdziwi jak mu odmówisz.... ha,ha.
- Zanim to zrobię muszę się dowiedzieć, skąd miał o mnie informacje i oczywiście, co to za zadanie. O ile będzie się zbiegać z moją misją jest szansa, że zmienię zdanie co do swego udziału w tym przedsięwzięciu.
- Oho! młode Eldfall pełne idei i szczytnych celów. Kiedyś cię życie wyprostuje!

Ukłoniła się z pokorą, której jednak nie dało się wyłapać w pełnym powagi głosie gdy przemówiła.
- Dla ciebie to tylko idee i cele, szczytne ale zapewne nie mające realnego odbicia i uzasadnienia w świecie takim jak ten. Dla mnie to podstawa tego kim jestem i tego jak zostałam wychowana. Czym się stanę gdy, jak rzekłeś, życie mnie wyprostuje? Może i jestem młoda... Właściwie wciąż nie wolno mi mówić o sobie jako o osobie dorosłej mimo, iż zapewne jestem starsza niż ty. Wierzę jednak w nauki, którymi mnie nakarmiono i według których przeżyłam tyle lat. Nie dopuszczę do tego, by ta wiara została splamiona, gdyż wiem co się dzieje z takimi jak ja, którzy wybierają łatwiejszą drogę. Więc nie osądzaj mnie ani nie wróż mojej przyszłości, gdyż mimo swej rozległej wiedzy niewiele wiesz o mnie samej.
- Ha! Ci co wybierają łatwiejszą drogę, tajemnicą nie jest, niechybnie kończą na szafocie. Powróżę Ci jednak. Losem takich odmieńców jak my jest nadzianie na widły lub święte ognie stosów na jakimś wesołym festynie. To ile pożyjemy zależy od tego jak dobrze się ukrywamy. Ty, Seatano możesz przynajmniej wrócić na Wyspy Wulkaniczne, gdy spełnisz tą swoją szlachetną misje...

- To będzie zależało od wyników tej misji - wzruszyła niedbale ramionami po czym odwróciła się do ogniska. - Ty zaś wydajesz się być w domu wszędzie tam gdzie jest dość drzew i zwierzyny, by takowe miejsce nazwać lasem. Wątpię byś nie dał sobie rady z ewentualnymi chętnymi na twoją głowę, gdy odważą się zakraść w głuche odmęty puszczy...
- Na mnie, póki co nie polują zawodowi mordercy, najwyżej chłopki roztropki. A co to za dom, gdzie siedzi się samemu i prócz zelfiałego handlarza skór nie ma do kogo się odezwać.
- Rzekłabym, że całkiem przyjemny. Zawsze wszak można wpaść w odwiedziny do jakiejś wioski i tam kilka nowych znajomości zawrzeć. Niekoniecznie dobrowolnych. Aczkolwiek nie mnie udzielać w tej materii rad tak doświadczonej osobie.
- Ta... uciekanie przed widłami i pochodniami nudzi się z wiekiem, a z doświadczeniem daje coraz mniej rozrywki.
- Mam wrażenie, że jednak nieco przesadzasz. Czemuż to mieliby cię widłami czy pochodniami przepędzać?
- Będzie okazja, byś się o tym przekonała, skoro jedziemy do Varos. Na wszelki wypadek nie kupuj sobie konia Eldfall. Będziemy poruszać się inaczej. może mniej wygodnie, ale szybciej.
- Zatem poza wymachiwaniem toporkiem potrafisz również latać? - roześmiała się cicho. - Skoro tak radzisz, nie kupię wierzchowca, jednak obyś miał rację co do tego tajemniczego sposobu poruszania się, gdyż w innym przypadku przybędziemy do zamku jako ostatni.
- Nawet jeśli sądzę, że przybycie kogoś z Eldfall wywoła największe wrażenie Seatano.
- Nie zależy mi na tym.
- Mi nie zależy i na tym i na misji, w sumie na żadnej by mi nie zależało... Eldfall. Chcę mieć tylko spokój, ale nie mogę go otrzymać, gdzie bym się nie schował.
- Wymagasz od życia zbyt wiele, Weenglaafie. Spokój to przywilej martwych.
- Niektórzy uczeni do takich mnie zaliczają Seatano, ale dość już tego elfiego gadania o dupci Maryny, wnyki same się nie zobaczą. Co prawda mamy koninę, ale dzik we wnykach może zdychać przez tydzień, a to byłoby niepotrzebne marnotrawstwo.
- Nie zapominaj o okrucieństwie pozostawienia go w takim stanie - dopowiedziała. - W takim razie ja w tym czasie pójdę do miasta spróbować swego szczęścia w unikaniu ewentualnych łowców czarcich głów.
- Spróbuję się wypytać o drogę do Veros w międzyczasie.
- Zatem pozostaje jedynie ustalić miejsce ponownego spotkania, o ile nadal obstajesz przy wspólnym podróżowaniu w tak kłopotliwym towarzystwie.
- Zawsze raźniej dwóm takim niż jednemu, a poza tym zawsze bezpieczniej z towarzyszem o talentach Eldfall. A koniec końców i tak zmierzamy w jedną stronę.Spotkamy się pod miastem od północnej bramy. Będę w najbliższym zadrzewieniu od kiedy zrobi się ciemno.
- W takim razie jesteśmy umówieni. Zapraszam do ogniska, wyruszanie w drogę o pustym żołądku nie jest wszak najlepszym pomysłem.

Żarł z iście niedźwiedzim apetytem, łącznie z wyssaniem szpiku z kości. Gdy się najadł i opił,odkroił spory kawał koniny ogrzanej uprzednio przez duchy Seatany. Zawinął w płachtę, rzucił na plecy i poszedł na obchód wnyków. Wszystkie puste. Jeden zakrwawiony.
„Znów coś zżarło mi zdobycz!” Odciski łap nie przypominały zwierzęcych. Wyrok był prosty – Żerlica. Jeden z niewielu leśnych potworów nie przesypiającym zimy. Zaawansowana mimezja pokazywała swoje złe strony. Szedł po śladach czekając aż zobaczy chatkę staruszki. Po drodze dopracowywał szczegółowy plan działania. Pęk chrustu leżał przy wejściu, więc Żerlica musiała być w środku. Przyczaił się nieopodal. W czasie przedłużającego się czekania dopracował plan działania i zdobycia potrzebnych mu informacji. Nużąc się, zaczął fantazjować na temat teoretycznego bohaterskiego uratowania zgrabnej białogłowy przed Żerlicą. „Wparować tak do chatki z tasakiem w ręku… Hlast!…Hlast! A potem zszokowana i wdzięczna cycata białogłowa…. Tak” uśmiechał się w myślach.

Żerlica wyszła z chatki. Zgarbiła się i zarzuciła chrust na plecy, by pozorować potem jego zbieranie. Weenglaaf pozwolił by go minęła. W długo wyczekiwanej chwili wyskoczył z kryjówki, zarzucił pętle na szyję. Kopniakiem w plecy potwora naprężył linkę. Potwór w pierwszym odruchu próbował uciec, lecz szybko zauważył, że naciąganie stalowej pętli tylko pogarsza jego sytuacje. Chrust się rozsypał a potwór przestał się garbić, co też mu nie pomogło, bo dwumetrowa bestia musiała wygiąć ciało w łuk z powodu mocno trzymanej stalowej linki. Długie ramiona dosięgały twarzy i ramion brodacza raniąc je głęboko szponami. Długie zęby i gadzi język wytrzeszczone powoli zamarły. Wyłupiaste oczy przyćmiły się. Ramiona z doskoku tylko podrygiwały. Z Weenglaafa lała się krew. Nie przejmował się tym, wieczorem rany szybko się zregenerują. Potwór w końcu padł na ziemie a Weenglaaf począł toporkiem odcinać głowę. Gdy skończył i wkładał ją właśnie do worka, w drzwiach chatki stanęło dziecko, pulchna dziewczynka o czarnych włosach. Popatrzyła nieufna i wystraszona na Borowego. Po chwili z jej paszczy wyskoczyły ostre zęby i oczy zrobiły się wyłupiaste. Poczęła syczeć na niego, lecz nie przekraczała progu chatki.
Zawiązując worek z głową Żerlicy zastanawiał się jakby postąpiła Seatana ad Tarelli. Zabiłaby młodego potwora, czy też oszczędziła życie kosztem śmierci okolicznych wieśniaków. Wgłębi duszy dziękował Leśnej Kniei, że natura wskazała mu prawidłową drogę postępowania – po prostu odejść. Odciął jednak paroma machnięciami toporka kawałek zabranej koniny i rzucił młodej Żerlicy pod nogi. Utożsamiał się w jakiś sposób z tym nieboskim stworzeniem. Nic nie miał do Żerlic, a zabijani ludzie nic go nie obchodzili. Potrzebował głowy potwora. Wiedział o tym, od kiedy zobaczył jego ślady na śniegu. Z głową, więc ruszył w stronę najbliższego gospodarstwa. Nim doszedł do najbliższej wsi nastała już noc i jego ciało poczęło intensywnie się regenerować.

Wszedł do wsioły.
- Witam sołtysie! - powiedział do zlęknionego jeszcze jegomościa.
- Ki czort?!
- Łowcą jestem. Na której ulicy Łowczy Miejeski urzęduje?
-Oj, nie wiem Panie, ale w mieście pewno wiedzieć będą.
- Poczęstuj mnie gorzałką, bo zimno od siedzenia w lesie.
- A co tam upolowało się Panie? Coś to nie duże, a może to sama głowa? - zagadał sołtys polewając Weenglafowi kubek z czubkiem miejscowej gorzałki.
Szybko izba sołtysa zapełniła się ciekawskimi. Niespokojne zachowanie zwierząt przypisywano zawartości worka.
- Aaa... dobrodzieju, Żerlice ubiłem.
- Żerlice? Tutaj? To by co nieco wyjaśniało..
- Tak teżem myślał. Skoczyłem w krzaki, wracam a tu patrzę, a bestyja mi konia zżera. To ja co? Capnąłem bydle. Cudem z życiem uszedłem, bo trzeba było capnięcie poprawiać. Żywotna jest Żerlica... jak sam czort – a i interes mam. Bo koninę mi zbyć trzeba. Sam tego nie przejem, a nie po bożemu by było, by się zmarnowało.
- W sumie wsioła nie za bogata, ale na mięso zawsze się znajdzie, choć nie wiele mamy.
- Dobrze - uśmiechnięty zrzucił z siebie worki. Z Żerlicą w kąt a worek z mięsem rzucił na stół - Świeże, choć zdążyło już skostnieć na mrozie. Wziąłem tyle ile zdołałem udźwignąć.
- Tyle damy - sołtys położył na stół niezwykle nędznie wyglądające srebrne Złote Cesarskie, ale chociaż sumarycznie wypchany mieszek coś był już wart.
- Lepsze to, niż by miały lisy zeżreć na gościńcu, albo karmić się tym miała inna potwora.
- Święte słowa, święte.
- A lud pobożny widzę. Kapliczka Wiecznego Ognia zadbana.
- A no, najlepiej w Wieczny Ogień wierzyć. Inne mnichy tylko gadają i dziesięcinne każą sobie płacić, a Ci od Ognia to prócz tego przyjdą i potworę zabiją jak się zalęgnie, albo uczciwiej spory rozstrzygają, nic na siebie nie biorą.
- Kto by pomyślał, że tak szlachetnych czasów dożyjom.
- A no, ale Panie bohateru, pokarzcie tedy te Żerlice..

- A chwila jeszcze, polejcie mi znowu pierwiej. Bo ciągle mi zimno w kości.
Polano znowu. Weenglaaf starał się by nie wykrzywiać gęby, bo destylacja nieumiejętna. No ale co się dziwić, jak człowiek nie zna czego lepszego, to chwali sobie najlepsze co zna. Najchętniej wypiłby zawartość swej piersiówki, ale nie mógł obrazić gospodarzy.
- A czymże poczwarę ubił?
- Podaj młody mi ten worek, tylko uważaj, bo zęby ma ostre bydle. A czymże ja ubił. Magią Wiecznego Ognia, a czym innym maszkarę ubić.
- Toż Panie jest rycerz zakonny?
- Ja nie, ale naukę u nich brałem. Mnichom pomagałem, to podpatrzyłem się tej magii.
- A no, toż tyś człek święty.
- Wieczny Ogień nie raz dawał mi znać, że mi przychylny - powiedział rozwijając w połowie worek - a Varos? Zamek podobno w okolicy. Słyszeliście o nim? - wstrzymał czynność, by ponęcić chłopów.
- A no, pełno straszydeł tam siedzi - mówił sołtys bezmyślnie, a głodnym wzrokiem wpatrując się w worek.
- A w którą to stronę. Święty Ogień przykazał mi tam się udać i oczyścić świat z plugastwa, ale już nie powiedział jak tam dojść.
- A to w sumie nie daleko. choć o tej porze roku ciężka to będzie podróż.
- Święty Ogień mi ścieżki wyprostuje. w którą to stronę? - Weenglaaf począł rozwiązywać drugi drut z drugiego końca.
- Na południowy wschód trza - sołtys mówił z szybkością strzałów karabinu. Aż dostał wypieków ze zniecierpliwienia - Drogą najpierw a potem wsioła będzie na rozdrożu. Będzie tam znak, czytać pewno umiecie święty człowieku... do miasta... miasta Sapermear. Daleko jest, ale tam nie po drodze wam. Wam trza pojechać drugą drogą. Tą bez znaku. Ile dni drogi do zamku nie wiem.


Worek został otwarty. Wszyscy się wycofali wystraszeni..
- Toż to jeszcze żyje?! Oczami strzyga!
- A coś ty myślał, że człek zwykły, choć święty takie coś zabije. Tu zakonnika trza, co by egzorcyzji odprawił i do piekła wysłał. Nawet jak się kiego diobło spali, to tylko mu się ciało spali i opętać pocznie ludziska i zwierza. I mleko kwaśnieje, dwugłowe ciela się rodzą, świnie chorują. Plagi różne.. niebezpieczne są z tym zabawy.
- Toż tyś musiże być możny czarodziej.
- Nie tak wielki, acz nie żak już.

Kwiat chłopskiej młodzieży właśnie stanął w drzwiach trzymając widły, kosy i pochodnie, a i siekiera się znalazła. Plotka się roznosi szybciej niż plotkujący najprawdopodobniej.
- Dawaj truchło li nie przeżyje!
- Czekajta! czekajta! - krzyczeć począł wystraszony sołtys.

Wyszedł z nimi na zewnątrz. Weenglaaf dzięki swym zmysłom z trudem, lecz wyraźnie słyszał rozmowę. Sołtys przekonywał, by poniechać zamiarów, gdyż mają do czynienia z potężnym magiem. Chłopska wyobraźnia ubarwiła bardziej postać Weenglaafa niż sam byłby wstanie wymyślić plotek o sobie.
Zawinął głowę z powrotem. Pożegnał się według obyczaju i odszedł w las. Doskonale słyszał, że jest śledzony. Księżyc wisiał już wysoko. Po wczorajszym doświadczeniu z wampirzycą bardziej już ufał sile magicznych pęt.
Przemienił się nieznacznie, ale tyle by móc korzystać z umiejętności nocnej inkarnacji. Skoczył jednym susem na drzewo i kolejnymi skokami zniknął z zasięgu ludzkiego pościgu, niby to przypadkiem gubiąc worek z głową potwora.
Gdy oddalił się i zbliżył do Tiphereth, Seatana czekała już koło bramy. Skrył się w najbliższej wierzbowej remizie. Poczuł ukucie i że przemienia się dalej. Jednak moc Hizdy nie była niezawodna. Udało mu się jednak zachować resztki świadomości. Po krótkich próbach wyartykułowania paru słów, stwierdził, że nie zatracił całkowicie umiejętności mowy. Jednak zwierzęce instynkty wydawały się górować, bo oglądał się raczej za najbliższą sarną niż za zbliżającą się postacią Seatany, która zauważyła ruch w zaroślach.
 

Ostatnio edytowane przez villentretenmerth : 10-12-2011 o 03:20.
villentretenmerth jest offline