Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2011, 21:41   #422
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ten hotel na pewno miał pozostać w ich pamięci. Nie tylko ze względu na wielkie pająki
które najwyraźniej zrobiły sobie zjazd w „Czarze pustyni”, lecz również z innych powodów. Powodów, które przypomniały im wszystkim, że mierzą się z siłami, którym ludzki umysł pojąć nie zdołał i zapewne nigdy pojąć nie zdoła. Z siłami wykraczającymi poza granice znanego świata. Z siłami wkraczającymi w regiony, gdzie czeka jedynie obłęd lub śmierć.

Zaraz po przybyciu do Kashan i zameldowaniu się w zapajęczonej norze noszącej zbyt szumną nazwę hotelu część badaczy ogarnęła się i ruszyła do siedziby Czerwonego Krzyża by spróbować dowiedzieć się czegoś więcej na temat pobytu Natalie. Spotkanie z doktorem przeszło bez żadnych incydentów, czego jednak nie było można powiedzieć o drugiej rozmowie.


* * *


Lidię Van Maar poleconą przez Deniza Alpa znaleźli bez trudu, dzięki surowej siostrze CK, którą doktor Manuel dał im za przewodniczkę.

Spotkali się z nią w okolicach małego szpitala dla dzieci i dorosłych – w miejscu niezwykle ubogim i ponurym. Lidia okazała się być już posuniętą w latach niewiastą surową, ale o ciepłym i współczującym spojrzeniu. Siłę charakteru i niezłomność woli miała wypisane w surowych rysach twarzy. Kobieta była zapewne wychowana zgodnie z wiktoriańską modłą i w religijnym duchu. jak szybko się zorientowali odnosiła się do swoich współpracowników, z łagodnością i zrozumieniem, jednocześnie jednak dyscyplinując ich łagodną perswazją kiedy trzeba. Wzbudzała ich sympatię na pierwszy rzut oka.

- Tak? - Lidia spojrzała na niespodziewanych gości zapraszając ich do małego, ciasnego pomieszczania przylegającego do sali zabiegowej. - Czym mogę państwu służyć? To dość niespokojna pora na przyjazd tutaj? Chciałaby się panna zaciągnąć w szeregi wolontariuszek? - pytanie zapewne skierowane zostało do Amandy, jedynej kobiecie w grupie. - Zawsze szukamy młodych, dobrze ułożonych dziewcząt, które zajmą się nieszczęśliwymi ofiarami wojny domowej w matczyny sposób.

Garrett uchylił uprzejmie kapelusza, rozsiadając się obok Amandy, nie odezwał się jednak. Fryzura surowej niewiasty zdawała się bardziej go zajmować niż słowa.

Herbert, który zajął miejsce zaczął przeglądać swoje notatki. Wiadomość o Asmadabadzie wyraźnie wytrąciła go z równowagi.

Kobieta obserwowała swoich gości ze spokojem. Siedziała jak formalistka, sztywna i wyprostowana, chociaż pewnie to był taki typ osobowości. Czekała, co powiedzą. Milczenie przeciągało się. Dwight pierwszy zaczął rozmowę, od wymiany zwykłych suchych uprzejmości i pytając o jakieś przyziemne, zupełnie nieistotne szczegóły. Tamta odpowiadała ospale, prawie niechętnie, z powagą. W końcu pytającym wzrokiem powróciła do Amandy, powtarzając pytanie:

- Nie odpowiedziała pani. Czy chodzi o zaciągnięcie się w szeregi wolontariuszek?

Ku zaskoczeniu Amandy, zanim zdążyła się odezwać, Garrett bezceremonialnie wziął ją za rękę i znów wszedł im w zdanie.
- Proszę pani. - ton Dwighta nagle zmienił się na zdecydowanie bardziej oschły i twardy - Odpowiem za moją narzeczoną. Tak, przybyła tu w tym celu. Ja jednak chciałem zobaczyć to wszystko na własne oczy, i jak się okazuje dobrze zrobiłem. Bród, smród i ubóstwo! To nazywacie placówką Czerwonego Krzyża? Dobre sobie. Tutaj można się właściwie tylko pochorować, nie mówiąc o leczeniu. - Spojrzał na Amandę surowo - Kategorycznie sprzeciwiam się, byś dalej trwała przy swoim idiotycznym, jak od początku mówiłem, pomyśle!

- Ale... - próbowała zaprotestować Amanda.

Garrett chwycił zdecydowanie dziewczynę pod ramię, podnosząc się sam z siedzenia.

- Idziemy, kochanie!

Nie mniej zaskoczony od Amandy Herbert podniósł się z siedzenia rzucając tylko zdawkowe.

- Zazdrośnik.

Po czym wyszedł za przyjaciółmi.

Lidia spojrzała na wychodzących z kamienną twarzą. Jedynie ruch brwi zdradzał, że zauważyła całą scenę.

Kompletnie zaskoczona Amanda dała się wyprowadzić jak mała dziewczynka. Dopiero za drzwiami wyrwała swoje ramię pytając Garretta cicho, ale ostro.

- Czy mógłbyś mi powiedzieć... kochanie... co tu właśnie zaszło?

Dwight nie zatrzymywał się, dając do zrozumienia że chce by oddalili się od tego miejsca. Dopiero przy samych drzwiach z budynku, w sieni, gdzie nie było nikogo oprócz nich, detektyw obrócił się przodem do stojącej pod ścianą Amandy. Rozejrzał się na boki, a potem nagle przysunął się blisko dziewczyny, zdecydowanie, zaglądając jej w oczy. Ścisnął ją za ramiona.

- Ona nie jest w porządku. - jego spojrzenie było bystre, ale było w nim coś dziwnego - Cholernie nie w porządku. Uduszę cię, jeśli powtórzysz komuś z naszych moje słowa, ale...

- Myślisz, że Natalie ją... zaczarowała? - Amanda mówiła cicho jakby żona czy kochanka, która tłumaczy się mężczyźnie. Tak to miało wyglądać dla postronnego obserwatora. Nic jej już nie dziwiło, jeśli wiązało się ze sprawą, w którą byli uwikłani. A Garrett był dobrym obserwatorem.

- Nie wiem, jak do nazwać. To tak... Jakby ktoś patrzył na nas przez jej oczy. - szepnął Garrett. Był tak blisko, że czuła woń papierosów w jego gorącym oddechu.

- Mimika. Jakby była z gumy. Jeden tik nerwowy. I jeszcze...Między momentem, gdy analizuje to co się do niej mówi, do momentu gdy decyduje się odezwać - jest zawsze długa pauza, podczas której... jakby się wyłączała. Zauważyłaś?!

- Ja niczego nie zauważyłem i gdybym Cię nie znał Dwight pomyślałbym, że wariujesz. - Herbert wtrącił się do wymiany zdań zapalając zapałkę by przypalić cygaro. Jedne z nielicznych jakie mu zostało. - Ale stawka jest zbyt wysoka byśmy lekceważyli Twoje przeczucia. - zamachał drewienkiem, by zgasić ogień.

- Musimy znaleźć inny sposób, by się dowiedzieć gdzie jest Natalie.

Z tą właśnie myślą wrócili do hotelu. Reakcja Garretta zaskoczyła ich, lecz nie dali po sobie poznać. Zaufali w intuicję detektywa i wraz z nim, już po zmroku, wrócili do hotelu.


* * *


Tymczasem większa część ekipy została na miejscu, by odzyskać siły nadwątlone zarówno podróżą, jak i wcześniejszymi wydarzeniami. Korzystając z tego, co miejscowi nazywali wygodami, mogli położyć się na spoczynek nieco wcześniej, upewniając się, że Dwight, Amanda i Herbert wrócili do „Czaru pustyni” bezpiecznie.

Większość z nich nie mogła spać. Za oknami wiatr sypał piaskiem w okiennice, a wspomnienie ogromnych pająków w hotelu budziło atawistyczne lęki zrodzone gdzieś, w czasach, kiedy człowiek bał się czegoś stokroć gorszego, niż jad pajęczaków.


* * *



Daleko od pełnego wielbłądzich pająków hotelu, pośród smaganych i wiatrem i piaskiem skał płonęło ognisko. Płonęło, mimo niesprzyjających sił natury.

Przed ogniem stał nagi mężczyzna o bladym, wytatuowanym lub wymalowanym ciele. Po mięśniach golasa spływała świeża krew. Część pochodziła z ciała ofiary – młodego, góra ośmioletniego arabskiego chłopca, któremu czarownik kindżałem nie tyle przeciął gardło, lecz niemal odciął głowę. Część pochodziła z ciała czarownika, z świeżo otwartych ran na piersi i przedramieniu.

Różnokolorowe oczy lśniły w mrokach nocy, kiedy Tołoczko wywrzaskiwał słowa w plugawym, pradawnym, nieludzkim języku Lemurii i Atlantydy. Imiona zapomnianych bogów, słowa mocy.

Po jakimś czasie, kiedy ognisko płonęło już niesamowicie równym i wysokim płomieniem, czarnoksiężnik chwycił ciało chłopca i cisnął w płomienie. Z ogniska, w zasnute pyłem niebo, wzniósł się kłąb tłustego, czarnego dymu. Skóra ofiary poczerniała, zwęgliła się, gdzieniegdzie pojawiły się nagie kości.

Tołoczko monotonnie wygłaszał kolejne słowa wrzucając coś z zaciśniętej dłoni do ognia. Kawałek zakrwawionej szmatki. Na koniec, pewnym ruchem, włożył lewą dłoń do ognia, zaciskając zęby z bólu, kiedy płomienie łapczywie przyjęły nową ofiarę.

- Przybądź i pożryj ją! – zakończył czarownik wyciągając poparzoną dłoń z płomieni.

W tej samej chwili ognisko zawirowało, jakby płomienie miały za chwilę zgasnąć. Coś uderzyło w nie spadając z nieba i rozrzucając iskry na boki. A potem w niebo wzbiła się ognista kula, wielkości zaciśniętej pięści i pomknęła, z szybkością przekraczającą ludzkie zmysły, w kierunku, w którym ognisty demon wyczuwał wyznaczony cel.

Czarownik uśmiechnął się po raz ostatni i skierował w stronę, gdzie pośród kamieni czekało na niego kilka pokracznych, przycupniętych stworzeń.

- Zrobiłabym to lepiej i szybciej – powiedziała w języku ghouli jedna z samic.

Tołoczko nie skomentował tego. Nie musiał walczyć o hierarchię z samicami. Był ponad nie. Był wybrańcem swojego mistrza. To czyniło go władcą tych szpetnych kreatur.


* * *


Edmund Blackadder nie mógł zasnąć. Cierpiał na pogłębiającą się bezsenność już od pewnego czasu, a świadomość tego, że dzieli pokój z pająkami, które ... brrr ...



Żołnierz to siadał, to wstawał, to kładł się, licząc na to, że w końcu uśnie. Następny dzień wcale nie miał być łatwiejszy, niż poprzedni.

To stało się nagle.

Drewniana okiennica w pokoju Edmunda prysła na boki, rozrzucając po pokoju płomienne kawałki, jakby właśnie trafiono ją pociskiem artyleryjskim.

Tylko szkolenie wojskowe uratowało Edmundowi życie. Padł na ziemię czując, jak coś przelatuje nad nim.

Wrzasnął z bólu, kiedy jego plecy przysmażyły płomienie.

Na pół świadomy z bólu usłyszał jeszcze huk i zobaczył, że drzwi, podobnie jak wcześniej okno, rozpada się w płonące szczapy.

Coś, co wyglądało, jak ognista kula nie zatrzymywało się, lecz uderzyło w drzwi naprzeciwko pokoju Edmunda. Z tego, co się orientował, w pokoju tym zamieszkała Emilly Vivarro.

Edmund poruszył się i poparzone plecy zapiekły go tak boleśnie, że stracił przytomność.

W jego pokoju, żarłoczne płomienie pochłaniały już dywan i pościel na łóżku.



Pozostałych badaczy tajemnicy misterium obudził bolesny wrzask, w którym rozpoznali głos Blackaddera. Nie mieli wątpliwości, że krzyczy właśnie angielski oficer, którego pechowy splot wydarzeń połączył z ich grupką desperatów.

O tym, jak piekielnie poważne jest niebezpieczeństwo, przekonali się najpierw Emily i nocujący w jej pokoju Walter. Bowiem nim jeszcze krzyk Edmunda zdążył wybrzmieć w ich uszach, drzwi do pokoju zapłonęły i rozpadły się z trzaskiem. Powietrze w pokoju stało się nagle suche i ciepłe, a w wejściu pojawiła się ... ognista kula wielkości ludzkiej głowy, która niczym świadoma istota ruszyła wprost na Emily.

Walter wiedział, czym jest ten zdawałoby się, żywy płomień. Jakby gdzieś, z głębi jego zmienionego przez spotkanie z Nyarlathothepem umysłu śmiertelnika wypłynęło olśnienie. Ten ogień... on ... był ... żywy! Był, niczym polujący drapieżnik, wysłany tutaj w konkretnym celu. Przez śmierć, ból i cierpienie! Gdzieś, na skraju świadomości pojawiła się nazwa, jaką ... wiedzący o takich sprawach ... nazywali podobne ... istoty.

To był ognisty wampir. Żarłoczny i ... straszliwy.

Czy mieli szansę wyjść cało z takiego spotkania? Nie miał pojęcia! Ale Walter wiedział, kto jest celem, kiedy ognisty wysłannik nieznanych człowiekowi piekieł runął w stronę Emily Vivarro.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-12-2011 o 22:05.
Armiel jest offline