Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2011, 23:55   #14
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Do końca dna zostawało nieco czasu. Można go było spędzić na różnoraki sposób, jednak Phelan postanowił go przeznaczyć na zajęcia dla podróżników nieco nietypowe. Ani panienka, ani picie, ani nawet kąpiel... Miał zamiar nadrobić nieco zaległości jeśli chodzi o wiedzę. Zostawiwszy w “Złotym Kurze” bagaż wybrał się na mały spacer.

Napis na wielkiej tablicy z brązu głosił: “Biblioteka Miejska w Tiphereth”.
Poniżej, większymi nieco literami “Dar Rady Miejskiej”.
W środku aż tak wspaniale nie było. Można było się domyślać, że rada wykosztowała się na budynek i tablicę, za to na książki jako takie funduszy nie starczyło. Tak przynajmniej sugerował wygląd pierwszych, widocznych zaraz po wejściu półek. Niewielki pokój i kilka regałów, pustych i zakurzonych, jakby nigdy nie widziały ani książki, ani szmaty sprzątaczki.
Młodzian, który bezczynnie siedział przy biurku tuż obok wejścia, wstał na widok wchodzącego.
- Witam w miejskiej bibliotece - powiedział. - Jestem bibliotekarzem. Czym mogę służyć?
Wzrok Phelana spoczął na półkach.
- W tej sytuacji chyba niczym - powiedział.
Młodzian uśmiechnął się.
- Tam dalej - wskazał nie rzucające się w oczy drzwi - sytuacja wygląda trochę lepiej. Ale wstęp kosztuje sto imperiali.
- Tak w ciemno? - spytał Phelan. - Nie wiedząc, czy znajdę to, co mnie interesuje?
Zastanawiał się, na co przeznaczone są pieniądze - na zakup zwiększenie zasobów księgarni, czy też utrzymanie budynku. Albo zafundowanie większej tablicy?
- Interesuje mnie “Herbarz rodów Imperium” oraz jakiś przewodnik po okolicy - powiedział.
- Jest i jedno, i drugie. - Młodzian się rozpromienił. - Chociaż jeśli chodzi o okolicę, to lepiej iść do “Baryłki”. Tam pan znajdzie starego Henry’ego. On zna całą okolicę na wiele mil dokoła.
Phelanowi raczej nie zależało na tym, by cała okolica znała jego cel podróży.
- W razie konieczności skorzystam. - Skinął głową. Położył na biurku banknot o odpowiednim nominale. - Na razie poprosiłbym o te księgi, o których wspomniałem.

List gończy, bo jak inaczej nazwać papier znaleziony przy utrupionym do spółki z Sealaną nieznajomym, łowcy nagród zapewne, nie zawierał adresu zleceniodawcy, za to ozdobiony był, dyskretnie umieszczonym w rogu, herbem i nazwiskiem. A to znaczyło, że można było te dane znaleźć w herbarzu.
De Longhi.
Oczywiście że znalazł. I kto by pomyślał. Boczna linia, pieczętująca się głowami jednorożców.


Niezłych wrogów sobie Seatana narobiła. Ciekawe jak i kiedy. Może przez przypadek utrupiła jakiegoś pociotka. W końcu... czegóż można się spodziewać po demonie, szczególnie żeńskim. Uśmiechnął się z przekąsem.

“Przewodnik Aegostachinusa po Tiphereth i okolicy”, chociaż sprzed ćwierci wieku, również przekazywał dość dużo informacji o celu podróży.
“... do Przełęczy Księżycowej szlak wygodny prowadzi, prawie do przełęczy samej, bo przez mil czterdzieści. Tam droga się rozwidla, na drogę prowadzącą jak strzelił na południe i na wschód. Ścieżka prowadząca do przełęczy od tego momentu jest wąska, chociaż wóz się tam zmieści, i idzie mil pięć lasem jako przedłużenie głównego traktu. Jeno nikt tam wozem nie jedzie, jako że za przełęczą jeno lasy i lasy, w których nikt nie mieszka z ludzi, jeno, jak plotki głoszą, bestie wszelakie, ludziom niechętne. A dalej miast nijakich nie ma, tylko lasy i lasy, a potem Ocean Lodowaty. Wypraw tam kilka poszło, co je paru śmiałków zorganizowało, lecz żyw nikt nie wrócił.
Z wiosek ludzie, gdym o przełęcz pytał i zamek, milkli natychmiast. To, czegom dowiedzieć się zdołał, nie zachęca do wizyty złożenia. Straszy tam, wampiry orgie urządzają, trolle gotują ludzi żywcem i robią z nich tatar. A prawda jest taka, że nikt z okolicznych przez ostatni wiek nie zbliżał się do tego zamku.
Zamek pięć mil za przełęczą leży. Własnością był rodu Varos. Hrabia Andreas, taktyk, strateg i wódz znakomity, zamek za przełęczą zbudować kazał, chcąc okoliczne tereny zasiedlić. Zmarł jednak, planów swych realizacji nie doczekawszy. Prawnuk Adreasa, Frank, bezpotomnie zmarł i na nim linia rodu się skończyła. Po nim, trzy ćwierci wieku, nikt już w zamku nie zamieszkał.”

Phelan zamknął księgę i w zadumie potarł brodę.
Czterdzieści mil, a potem jeszcze dziesięć. W jeden dzień? Jakby tak jechał szybko. Jego konik potrafił wyciągać nogi.

“...Wioski są przy trakcie, od rozwidlenia jednak żadna, bo nawet niedaleko przełęczy nikt z miejscowych mieszkać nie chce. Gościnni są ludzie, byle tylko o przełęczy jako celu nie wspominać. I o zamku tym bardziej, bo strachliwi bardzo i boją się, by licha złego na głowy sobie zza przełęczy nie ściągnąć. Wtedy gościa nie przyjmą pod dach swój...”

W razie czego zatrzyma się na noc gdzieś po drodze.

***

Ranek zaowocował nieoczekiwanym spotkaniem. Los ponownie postawił na jego drodze Sealanę. Dobrze, że tym razem bez dodatkowych atrakcji. No i przynajmniej mógł przekazać jej list. Szczęśliwa Sealana nie była, ale czy aż tak zaskoczona? Jednak nie zamierzał wypytywać. Poza tym widać było, że Eldfallanka się spieszy, a on sam też nie za bardzo miał czas. Za parę godzin miał zamiar być w połowie drogi do przełęczy.


Trakt prowadzący w stronę przełęczy był bardziej niż przejezdny. Ci, co niegdyś budowali tę drogę, bardzo się przyłożyli do pracy. Nawet Hebog, wierzchowiec Phelana, był tego samego zdania, szybko i sprawnie przemierzając kolejne mile. Zatrzymali się tylko parę razy - by zarówno Phelan jak i Hebog mogli się pożywić.
W przydrożnej karczmie zjadł całkiem dobry obiad i, w ramach utrzymywania kontaktów międzyludzkich, wysłuchał opowieści o tym, co się działo w bliższej czy dalszej okolicy. Widać brak karczmarzowi było klientów, a chciał do kogoś usta otworzyć. Miejscowi, jak się Phelan dowiedział, zjawiali się dopiero pod wieczór, bez względu na porę roku. Z tym tylko, że zimą wieczór nadchodził oczywiście wcześniej.
Pożegnawszy karczmarza Phelan ruszył dalej.

Przełęcz... cóż... Chociaż księżycowa z nazwy, wyglądała jak typowa przełęcz. Z tym tylko, że droga była dość porządna, a na jednym ze zboczy resztki warowni stały. Widać właściciel zamku miał ochotę na zapobieżenie temu, by goście nieproszeni zbyt szybko wizytę mu złożyli. Jednak widać było, że od dawna nikt nie nie dbał o mury, więc i dach runął, i ściany tylko częściowo stały. Dobre schronienie na wypadek czyjegoś ataku, ale nie na wypadek niepogody. Choć więc wieczór powoli nadciągał, a Hebog przebył ładny kawałek drogi, Phelan postanowił kontynuować podróż.

U stóp zamkowego wzgórza stanęli w niecałą godzinę. Słońce już niemal zaszło, lecz niebo było jasne, zaś leżący wszędzie, nietknięty ludzką nogą śnieg, rozjaśniał okolicę. Problem polegał na tym, że na wzgórze nie prowadziła żadna porządna droga. Nawet ścieżka...
- No... - Phelan poklepał wierzchowca po szyi - obejrzymy ten pagórek z drugiej strony. A jeśli nie...
W końcu gdzieś powinna być jakaś droga. Mieszkańcy zamku jakoś musieli się tam dostawać, przywozić meble, dostarczać żywność. I chyba nie robili tego za pomocą balonu.
Na szczęście nie było żadnego “A jeśli...”. Zniszczona przez czas warownia pilnowała początku prowadzącej na sam szczyt wzgórza drogi.
Phelan zeskoczył z wierzchowca i, prowadząc go, ruszył do góry.
 
Kerm jest offline