Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2011, 17:09   #24
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
-Do wszystkich jednostek w pobliżu gabinetu Naczelnika. Zameldować się u Pani Fox!-zakomendował po przełączeniu na częstotliwość ogólną.

Nagle rozległ się trzask i gardłowy głos strażnika. Ów klawisz nie zdążył wiele powiedzieć, gdyż ktoś skutecznie go uciszył.
W zastępstwie pojawił się krzyk bólu przebijający się przez bliżej niezidentyfikowany hałas.

Bunt rozwijał się bardzo szybko, zaś oni jeszcze nie zdążyli na niego zareagować. Maratończyk rozpoczyna bieg, podczas gdy jego konkurent dopiero jest w trakcie rozgrzewki.
Dystans rośnie, choć żaden z nich nie jest bezczynny.

Świadoma część zespołu w mundurach dopiero była w trakcie rozgrzewki, zdążając na start – do źródła destruującego ustalony w więzieniu ład.
Dopiero wtedy zdołają stanąć w konkury z rozszalałym motłochem.

Inżynier ponownie zmienił częstotliwość.

-Antonia, William, zbierajcie oddział. Dowodzicie. Nie nawalcie. Kontakt w przypadku problemów.

-Zrozumiałem-odezwał się natychmiast Profesor, zaś Point Man lekko westchnął.

Tyle mógł zrobić dla Amy. On sam nie mógł być w dwóch miejscach jednocześnie. Przynajmniej teoretycznie.
Swoją drogą ciekawe, jakby na takie zaburzenie zareagował sen. Niemniej nie miał zamiaru testować tego w obecnej chwili.

Ponadto, gdyby teraz pobiegł do Naczelniczki, zrobiłby najgłupszą rzecz pod słońcem.
Przerzucenie wszystkich sił na jedną stronę konfliktu bez zabezpieczenia drugiej mogło być największym błędem jaki mógł popełnić.
Nawet jeśli konflikt zostanie zgaszony po jednej ze stron, przeciwna w tym czasie mogła wybuchnąć, zaś niekontrolowana mogła poczynić znaczące szkody.

Z drugiej jednak strony w historii jeszcze nikt nie wygrał, walcząc na dwa fronty… Przynajmniej w skali makro, w której ścierały się ogromne ilości ludzi dowodzonych przez jednego człowieka.

-Wracać!-krzyknął na trzech strażników, którzy wyminęli go, biegnąc w przeciwnym kierunku.
Może na coś w końcu któraś z panoszących się projekcji przyda.
Zawołani natychmiast odwrócili się. Ich twarze poczerwieniały z wysiłku, zaś z ust dobiegał chrapliwy oddech.
A może i się nie przydadzą... Byli słabi. Bardzo słabi i mało wytrzymali.

-Ze mną na dziedziniec-machnął ręką, w geście nakazującym podążanie za sobą, po czym zbiegł na dół, mijając dyżurkę.

-Był rozkaz przez radio, żeby...-zaczął jeden, ale drugi szturchnął go i razem ruszyli w krok za nim. Inżynier stanął na spacerniaku z trzema ludźmi za sobą. Szybkim spojrzeniem ogarnął całość aktualnej sytuacji i...

Stwierdził, iż nie jest najlepiej. Byli bliscy buntu, w każdej chwili mogli wybuchnąć.
Z pobieżnego rozeznania wyłonił cztery podstawowe grupy.

Pierwsza z nich stała spokojnie, wykonując polecenia strażników, zamierzających sprowadzić wszystkich do cel.
Właściwie, to byli gotowi zejść ze spacerniaka.
W tamtym kierunku podążali zarówno dwójka Wingmanów, jak i Sixth Man.

Druga całkowicie ignorowała wszelkie rozkazy stawienia się w szyku, dyskutując w grupkach. Zapewne o aktualnej sytuacji w placówce.
Nie reagowali na nic, lecz jednocześnie nie zachowywali się agresywnie, zaś klawisze mieli większe problemy niż ta względnie spokojna, acz nieposłuszna część więźniów.

Trzecia prócz nieposłuszeństwa zachowywała się agresywnie. Potencjalni buntownicy.
Brakowało im już tylko impulsu, który mógłby ich do tego popchnąć, zaś była nim czwarta i ostatnia wyróżniona przez Point Mana część więźniów.

Jeszcze była najmniej liczna, choć z każdą chwilą mogło zacząć ich przybywać. To ich należało uciszyć. Bez nich powstanie więźniów mogło nie dojść do skutku.

Inżynier przez jedną, krótką chwilę rozważał, jaką metodę powinien przyjąć? Kija czy marchewki?
Za czym chętniej podążą te osiołki?
Miał przed sobą rozjuszoną hałastrę silnych mężczyzn – kryminalistów. Najbezpieczniejszy był sposób „marchewki” zawsze można było się z niego wycofać, przedstawiając drugą stronę argumentów, lecz nie miał czasu na sprawdzanie obu technik.
Od razu musiał trafić we właściwą opcję.

-Jedynka-zaczął Inżynier, podejmując decyzję.
To twardzi ludzie nie nawykli do głaskania po gładko ogolonych główkach.

-Zrób małą pokazówkę. Traf jakiegoś buntownika. Byleby nie tego niosącego człowieka. I nie waż mi się strzelić do żadnego ze spokojnych-powiedział, obserwując reakcje, jaką wywoła jego decyzja.

- Yes sir. Mam cel. Proszę o potwierdzenie-powiedział głos z wieży oznaczonej numerem jeden. To była ostatnia chwila na przemyślenie.
Czy na pewno zadecydował dobrze? Wydawało mu się, że tak.

- Potwierdzam.
Decyzja zapadła. Nie było już odwrotu.
Anthony wpatrzył się w panujący na dziedzińcu harmider. Nagle rozległ się huk wystrzału!
Przez chwilę zapadła cisza. Prowodyr buntu, znajdujący się w klasyfikacji Smitha w czwartej grupie pogrążył się w pyle spacerniaka z otworem w głowie.
Pobliscy więźniowie odskoczyli szybko, pozostawiając samotne ciało, zaś w trwającej zaledwie chwilę ciszy, zdawało mu się, iż słyszał szczęknięcie przeładowywanego karabinu.
Wiedział, że jest to jedynie złudzenie podpowiadane przez jego umysł, lecz było bardzo wiarygodne.

-Strzelają, skurwysyny! Szturmem na wyjście wschodnie!-wydarł się jeden ze skazańców, korzystając z sytuacji.

Chaos wybuchł z nową siłą!
Część więźniów zaczęła biec z rękami na głowie w kierunku najspokojniejszej części placu, gdzie posłusznie oddawali się w ręce strażników prowadzących do cel, lecz byli to zaledwie nieliczni.
Pozostałych strzał jedynie rozjuszył.

Inżynier jedynie przez krótki moment zastanawiał się, gdzie popełnił błąd. Olśnienie napłynęło szybko.
Na agresję najpowszechniejszą odpowiedzią była agresja, jeśli przyczynek nie został właściwie ugruntowany.
By zwiększyć szansę na wywołanie spokoju poprzez ową agresję, należało ją odpowiednio ugruntować.
Pierwsze ostrzeżenie, drugie ostrzeżenie, strzał w ziemię i trzecie – ostatnie ostrzeżenie. Dopiero wtedy powinna nastąpić likwidacja jednego z celów. Na tym polegał jego błąd.

Wybuchły pierwsze zamieszki ze strażnikami!
Pierwszy raz przydały się tonfy wiszące przy grubych, skórzanych pasach. Już sam fakt ich posiadania dawał przewagę obrońcom, zaś na plac zaczęły nadbiegać siły powracające ze zbrojowni.

Rozległ się kolejny wystrzał!
Point Man rozejrzał się w poszukiwaniu agresora, jednocześnie wykluczając wieże. Ich bronie dawały inny dźwięk. Ten był wyjątkowo głośny.
Ciężki kaliber krótkiej broni palnej. Desert Eagle, najprawdopodobniej z nabojem magnum.

Nagle dostrzegł źródło.
Malcolm schowany za tarczą! Niedaleko niego upadł strażnik jak jeszcze przed kilkunastoma sekundami jeden z więźniów.
Był to bardzo niefortunny ruch ze strony Ekstraktora, ponieważ z każdą chwilą ilość klawiszy z pistoletami zwiększała się.

Któryś mógł go zajść od tyłu i najzwyczajniej w świecie zabić. To samo tyczyło się Ruhlera.
Ponadto każda z wież mogła wycelować prosto w jego głowę.
Tarcza chroniła tylko od jedną z sześciu stron.

-Jeden ma brooooń!-wrzasnął ktoś z tłumu, a Anthony już widział trzech mundurowych nadciągających w kierunku Malcolma.
Dwóch biegło z pałkami, ale trzeci…

Kolejny wystrzał!
Whitman zatoczył się na masywnego towarzysza, lecz dalej się ruszał. Wyglądało na to, iż rana nie była śmiertelna, a przynajmniej nie powodowała jej ze skutkiem natychmiastowym.

-Uwaga wszystkie jednostki! Jednostka broni u osadzonego, sektor szósty! Kod czerwony!-zaszczekała jego krótkofalówka.
Zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie szanse na wyjście z tego cało dwójki z bronią palną, zmniejszyły się do zera.
Jednocześnie bunt rozwijał się w najlepsze.

Smith musiał jednocześnie uciszać więźniów i chronić dwójkę z jego zespołu. Reszta, jeśli była jeszcze na dziedzińcu, poradzi sobie, o czym był przekonany.
Był tam przecież Koroniew, zaś on wie jak działać w trudnych sytuacjach. Jeśli tylko się rozpoznali, to był o nich spokojny.

Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl. Należało zadziałać na bezwarunkowe odruchy, by ukształtować choć chwilowy, ulotny spokój.
Wtedy mógł spróbować łagodzenia konfliktu, choć w rzeczywistości nie był przekonany czy tą sytuację da się jeszcze załagodzić.
Niemniej nie oznaczało to, iż miał ustać w wysiłkach.

Tylko jak zadziałać na odruch każdego ze znajdujących się na placu?
Musiał dotrzeć do każdego bez wyjątku i wtedy zacząć działać z maksymalną skutecznością zaskakującego uderzenia. Tylko co by spełniało wszystkie wymagania jednocześnie?

-Uszojebne sprzężenie na szczekaczki! Najgłośniejsze, jakie macie. Piski, cokolwiek macie, potem mnie przełączcie. Sam zajmę się uzbrojonym!-powiedział szybko, mając nadzieję zwiększyć szanse na przeżycie Malcolma i Christophera.
Do tego potrzebne były natychmiastowe reakcje we wszystkich miejscach.

-Odwołanie procedury kodu czerwonego. Proszę o potwierdzenie-powiedział szybko członek obsługi megafonów.
Konkretny człowiek, działał natychmiastowo, bez zbędnej zwłoki mogącej kosztować dwa cenne życia.

-Potwierdzam! Dźwięki!-ponaglił.
Pomimo szybkości działania, jeszcze starał się jeszcze bardziej przyspieszyć. Obecnie ścigał się z palcem spoczywającym na spuście broni wycelowanej wprost w Whitmana.

Rozległ się kolejny wystrzał. Tym razem nie był w stanie zdiagnozować źródła, jednocześnie nie podejmując specjalnych wysiłków w tym kierunku.
Obecnie obchodziło go tylko jak najszybsze działanie dźwiękowców.

- UWAGA WSZYSTKIE JEDNOSTKI! KOD CZERWONY ODWOŁANY! POWTARZAM: KOD CZERWONY ODWOŁANY-powiedział szybko głos na szczekaczkach, powtarzając polecenie odwołania Kodu Czerwonego.

Anthony uśmiechnął się lekko. Teraz ich przeżycie zależało już tylko i wyłącznie od nich, zaś ich szanse zwiększyły się.
Inżynier patrzył na sytuację na placu z zatkanymi uszami. Wiedział czego się spodziewać, więc należycie się na to przygotował, obserwując jak sytuacja będzie miała się za chwilę. Jak przebiegną zmiany.

Nagle z megafonów popłynął porażający pisk sprzężenia zwrotnego!
Prawie wszyscy skulili się, nieświadomie idąc w ślady Smitha. Część z ludzi przebywających na dziedzińcu upadła, jednocześnie przerywając walki!

Mężczyzna uśmiechnął się. Pomysł działał, a przynajmniej pierwsza jego faza.
Niemniej dźwięk nie ustawał!
Podnosiły się wrzaski!

Chyba pospieszył się z chwalącą myślą na temat realizatorów dźwięku.

-Kto ci, kurwa, kazał włączyć to na tryb ciągły?!-wrzasnął do krótkofalówki, przekrzykując piski.
Błyskawicznie zapadła cisza.
Wszyscy, nawet strażnicy patrzyli zdezorientowani, natomiast na placu zapanował błogi bezruch.

-Do wież. Zmienić jednostrzałówki na maszynowe lub coś o szerokim polu rażenia. Kończmy pierdolenie, jeśli nie chcą być grzeczni. Czekać na sygnał-wydał komendę.

Szybko spojrzał na zegarek, zdając sobie sprawę z tego, iż miał coraz mniej czasu na wyciągnięcie jego towarzyszy z całego tego gówna, w jaki wpakował ich lekki zgrzyt świata.
Malcolm nie mógł zginąć!
Ruhler, Koroniew, dwójka Wingmanów nie mogli zginąć!
Wszystkich należało doprowadzić do gabinetu Amy. Wszystkich bez najmniejszego wyjątku, a on, William i Antonia mieli to osiągnąć.
Oby pozostała dwójka znalazła Mirandę wśród więźniarek… Jeśli rzeczywiście tam była.

- Mamy tylko Remingtony sześćsetki-usłyszał głos z krótkofalówki. Raport jednej z wież na temat stanu uzbrojenia na górze.
Nie dobrze.
Remington 600 – karabin półautomatyczny nie będący tytanem szybkostrzelności, lecz przy skutecznym oporze strażników, same wieże były w stanie wybić dwie trzecie więźniów, zaś na placu znajdowali się również strażnicy z pistoletami.
Mogło się udać, lecz najpierw zamierzał wypróbować łagodniejszy sposób uspokojenia zgromadzenia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline