Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2011, 19:00   #16
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Rycerz, gdy tylko przybył do miasta przywitał się z strażnikami, którzy od razu go poznali. On ich już nie, ale w jego życiu przewinęło się już tylu ludzi, tyle twarzy, że miał prawo się pogubić. A on był zapamiętywany, przez jego funkcję i pancerz, który, bywali tacy ludzie, że widzieli tylko raz w życiu na własne oczy. Nie wiedział czy specjalnie go nie zapytali o rzeczy do oclenia, czy z szacunku, ale wystarczyło pokazać odpowiedni dokument, aby wjazd do miasta stał otworem.
Samochód, powoli wtoczył się do miasta po chybotliwym moście zwodzonym. W mieście, na jednej z głównych dróg na których był dozwolony ruch konny i samochodowy, tłoczyła się masa ludzi, każdy ciągnący w swoją stronę. Na samej drodze, znajdowała się też masa pojazdów. Wozy konne wypełnione towarami, ciężarówki i samochody dostawcze bystro sunące w sobie tylko znanych kierunkach. Dalej, wzdłuż drogi usiane były masy sklepów, sklepików, kramów, cukiernik, piekarni, restauracji i cała masa innych przybytków tego typu. Na nieszczęście zacierających ręce na widok Zakonnika sprzedawców, on kierował się swoim pojazdem w kierunku świątyni. Potem dopiero, postanowił znaleźć jakiś miły kont na złożenie łba do snu.
Świątynie Wiecznego Ognia, wielka i masywna, której dwie wieże górowały nad miastem, była widoczna z daleka. Gdyby jakimś cudem, miasto zostało by zaatakowane przez cokolwiek i kogokolwiek, z pewnością Świątynia była by ostatnim budynkiem w mieście, który by się położył pod gradem pocisków i bomb. Choć nie każdy czcił w mieście Wieczny Ogień, sam kościół już temu się nie przeciwstawiał. Tiphereth nie leżało w Państwie Zakonnym, to też szanowali wolę Cesarza Roberta von Klebstoffa, którego przodkowie przecież byli założycielami Zakonu.
Przed Świątynią Wiecznego Ognia, jak zawsze klęczeli nędzarze i biedacy. Większość z nich, skierowanych w stronę ulicy, skąd najpewniej było dostać jakiś grosz, za nic miało Wieczny Ogień za plecami. Tylko trzech spośród wielu, klęczało przed samą świątynią z pustymi miseczkami i modląc się głośno, ewidentnie znając nawet te podstawowe modlitwy.

”Wróci wiosna, deszcz spłynie na drogi
Ciepłem słońca serca się ogrzeją
Tak być musi, bo ciągle tli się w nas ten ogień
Wieczny Ogień, który jest nadzieją”

Usłyszał słowa znanej modlitwy, gdy podchodził do nędznie wyglądających żebraków. Przykląkł do nich, w ręku trzymając tomisko z skórzanej oprawie, zawierające litania, pieśni, psalmy i inne modlitwy do Wiecznego Ognia. Chciał sprawdzić, czy znają najpopularniejszą i najważniejszą modlitwę kościoła Wiecznego Ognia, Akt wiary Wiecznego Ognia.
Kiedy się znalazł wśród nędzarzy, Ci na chwilę zaprzestali modlitwy, ale po chwili znowu kontynuowali swoje wyznanie wiary. Isak zaczął się modlić.
- Wieczny Ogniu, nadziejo nasza na lepsze jutro. Wieczny Ogniu, opiekunie nasz i obrońco nasz. Wieczny Ogniu, ty, który dajesz nam ciepło, pozwalasz przyrządzać strawę nad swym żarem i dajesz nam życie w godnych warunkach. Wieczny Ogniu, w którego płomieniach powstaje broń i zbroja nasz, która służy w szczytnym celu ku przezwyciężania zła. Dopomóż nam Wieczny Ogniu, dopomóż nam w naszym życiu.
Ku niezadowoleniu Isaka, tylko jeden z żebraków znał tekst tej modlitwy, tego aktu wiary. Choć i dwójka pozostałych starała się powtarzać słowa Rycerza. W ostateczności, kiedy dźwignął się z kolan, każdemu z nich wrzucił do kubka pięć marek zakonnych. W dzisiejszych czasach, przy dzisiejszym kursie walut było to około 20 złotych cesarskich.

Świątynia, odznaczała się skromnością. Była budynkiem przygotowanym do obrony cywili w razie ataku i do codziennych modlitw. Wystarczyło więc, aby ołtarz był bogaty, a cała reszta, utrzymana w czystości i skromności. Choć nawet i ściany zdobiły wielkie malowidła, przedstawiające świętych ludzi i ważne wydarzenia z życia Zakonu. Tam namalowana była Bitwa o Półwysep Malaka, Bitwa o Anglighton, a tam z kolei Św. Grzegorz dziarsko ściskającego swój topór, którego zwano Tnijmięsem, a tam znowu szóstkę komturów w bogatych zbrojach, na tle Wielkiego Zamku Zakonnego.
Nie doszedł daleko, aby szybko podszedł do niego kapłan Wincentyn. Dostojny i leciwy już kapłan z Państwa Zakonnego, który postanowił poświęcić się tej świątyni i zaopiekować się nią. Dlatego też, na widok kogokolwiek nawet z wytartym herbem Zakonu, biegł się przywitać nawet przez ogień.
- Hej! – krzyknął z daleka - Witaj Bracie w Tiphereth! – jego klapki, pukały o posadzkę świątyni powodując echo niosące się przez cały budynek, w tych godzinach praktycznie pustą - Co Cię sprowadza do mnie? – dokończył, kiedy znalazł się przy Rycerzu.
Isak tylko rozejrzał się po obrazach, które uwielbiał podziwiać. Takie same, tylko że pierwowzory znajdowały się w świątyniach Zamku Zakonnego. W końcu jego wzrok zatrzymał się na ołtarzu.
- Nic Bracie Wincentynie, po drodze tu jestem. Do Varos jutro z rana ruszam, więc postanowiłem zajrzeć do Ciebie. Jak Ci się powodzi w mieście? Bo widzę że Świątynia z roku na rok, coraz lepiej utrzymana.
- Aaa… – zaczął z niechęcią mnich - Może i Świątynie jest w dobrym stanie, ale ja sam coraz bardziej na zdrowiu podupadam. Coraz więcej manufaktur i fabryk w naszym Tiphereth się buduje, a to mi nie służy najlepiej. Najpewniej sam, niebawem stąd zejdę i zmuszeni będziecie znaleźć nowego mnicha, chętnego się zaopiekować jakąś Świątynią w jakiejś dziurze.
- Już tak nie psiocz, na to. Widzę, że nie żyjesz tu tak źle. Zresztą, to miasto to już nie taka dziura, jak jeszcze kilka lat temu. Pamiętam gdy jeszcze zaczynałem przywodzicielstwo i trafiłem tu pierwszy raz, wtedy faktycznie, nie wyglądało to miasto, tak jak inne. Ale teraz? Jest coraz lepiej.
Wincentyn, zasępił się i spojrzał w kierunku miasta, przez otwarte wrota. Słowa Isaka musiały mu dać do zrozumienia, iż faktycznie, miasto się rozwijało. Z dziurawych i brukowanych ulic, robiły się asfaltowe jezdnie. Z dróg polnych, w których kałużach można było się zmoczyć do pasa, teraz zostawały kryte brukową kostką. Budynki, w których nie mieścili się tłumnie przybywający mieszczanie, teraz rosły w górę, coraz wyżej i wyżej, chcąc dorównać wieżom Świątynnym.
- Macie rację… – przyznał niechętnie - Może i rzeczywiście to miasto nie robi się takie złe. Może faktycznie, Tiphereth chce zostać miastem wysokich lotów. Ale kiedy inne budynki, prześcigną nasze wieże – wskazał palcem w górę - Wtedy odchodzę do Wiecznego Ognia, tak mi on dopomóż – po czym uśmiechnął się ciepło - A po cóż to do Varos zmierzasz? Znowu Ci ciemny lud, za egzorcyzmy zapłacił?
- Nie, nie. Podobno tam przebywa przyjaciel blisko Brata Michała, ale mu zdrowie nie pozwoliło na taką podróż… Słabo z nim z roku na rok.
- Ehh… Widzisz, Isaku, każdy musi kiedyś odejść do Wiecznego Ognia. Ale nie przejmuj się, bo znając życie, Brat Michał tam na Ciebie poczeka. Byłeś dla niego jak syn, a on Ci jak ojciec. Zobaczysz i wspomnisz moje słowa.
Isak przytaknął Wincentynowi, kilka skinięciami głowy. Następnie, obaj mężczyźni udali się pomodlić się pod ołtarz, pomodlić się za zdrowie Brata Michała.

* * *

W tawernie w której się zatrzymał, o wdzięcznej nazwie „Łuska smoka”, zabawił resztę wieczoru. Gwarną i śmierdzącą salę, szybko zamienił na nieco cichszy i mniej śmierdzący alkierz. Tam, mając problemu z oberżystą który nie znał marek Zakonnych, nie mógł dojść do ładu i dopiero jakiś handlarz, zgodził się wymienić kilka marek na złotych po nieco niższej cenie, nic w jednym z kantorów.
Zamówiona dziczyzna w dodatku była przesolona i do niej zamówił strasznie dużą ilość herbaty. Nie mogąc znieść słonego smaku w ustach, postanowił iść się przespać. Jakby tego było mało, akurat skończyły mu się cesarskie złote, a dobrotliwy kupiec zdążył opuścić lokal.
”Przynajmniej się najadłem” – powiedział w momencie, kiedy atak suchości w ustach wrócił z dwojoną siłą.
”Parszywe zioła pobudzające pragnienie” – przeklął, wychodząc z tawerny.
Nie chciał próbować szukać pokoju na noc w innych lokalach, ponieważ Zakonnicy nie byli tam lubiani. Mnich Wincentyn proponował mu również na noc małą izdebkę w Świątyni, lecz ten odmówił nie chcąc robić mu kłopotów. Teraz jednakże wsiadł w samochód i ujechał kawałek za miasto. Szybko znajdując leśny zjazd, tam naniósł gałęzi i małym czarem, rozpalił kupę chrustu. Po chwili miał już ognisko z prawdziwego zdarzenia, które wesoło chrupało i sypało iskry w powietrze. Na nim, w czajniczku rozpuścił kilka pięści śniegu. Już po chwili woda zagotowała się, dając znak iż można zalewać wywar.
W wywarze były trzy zioła, wygrzebane spod warstwy śniegu. Kobylniczek pospolity, mamrota cesarska i sarnik. Te trzy zioła, pozwoliły Rycerzowi sporządzić miksturę, dzięki której pozbył się suchości w ustach, spowodowanej przez zioła, którymi doprawiono dziczyznę w tawernie „Smocza Łuska”. Na koniec, sam posilił się kawałkiem suszonego mięsa, lekko podgrillowanym na wolnym ogniu.
Mając za sobą cały dzień podróży, modlitw i utrapień, po uprzednim zdjęciu ekwipunku, wszedł na tylną kanapę w samochodzie i zasnął momentalnie.

* * *

Rano dopiero, obudziły go pędzące to w jedną stronę, to w drugą wozy i pojazdy. Dzień wstał, to też i miejskie życie wstało. Ludzie załatwiali swoje interesy i latali to w tę, to we w tę. Nikt nie zwracał zbytniej uwagi na Zakonnego Hiluxa, zaparkowanego na skraju drogi. Sam Rycerz, ubrał się i już dwadzieścia minut później, był w drodze do Varos.
Jako że drogę znał nad wyraz dobrze, nie tracił czasu na pytania o drogę i błądzenie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 13-12-2011 o 19:03.
SWAT jest offline