Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2011, 20:30   #423
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
Drap... drap...drap mnie jeszcze...

Drapanie za uchem okazało się być najprzyjemniejszą pieszczotą dla Waltera. Na daną chwilę, nie mógłby sobie chyba wyobrazić nic przyjemniejszego. Oczywiście nie zdradzała się ze swoich odczuć przed Emily, żeby czasem jej nie spłoszyć, ale leżąc głową na jej kolanach i czując, jak wśród jego włosów przemykają się jej długie, kościste palce, niemalże czuł jak odradza się jego poczytalność. Gdyby można było coś takiego jak poczytalność wyrazić za pomocą punktów, na pewno przybyło by mu ich około dziesięciu. A gdyby ta chwila mogła trwać jeszcze trochę i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze i jeszcze... ach... zwariowałby chyba z tej nagłej poczytalności, jaka by na niego spłynęła.

Ale byłby zdrowy. Zupełnie zdrowy. Miał wrażenie, że pod wpływem tych pieszczot, mogłaby mu odrosnąć nawet dłoń.

Gdyby tylko trwały dłużej...

Obudził go hałas. Głośne dźwięki, jakby ktoś gdzieś coś rozwalał. Poza tym było gorąco. O wiele za gorąco, niż powinno. Emily przestała go drapać i znieruchomiała, wpatrując się w coś, co nie powinno było istnieć. W coś, co przeczyło wszystkim znanym faktom i prawom fizyki. Przypominało to... a właściwie nie, to było latającą kulą ognia i miało wściekły wyraz twarzy... tak, miało twarz!... i było wyraźnie ukierunkowane na jedną osobę... na Emily. To było widać w tym czymś: przyleciało, żeby posprzątać po nieskończonej robocie Tołoczki. I jak na razie dobrze sobie radziło, zostawiając za sobą płonący pokój Blackaddera i fragmenty korytarza. Ale teraz na szczęście Walter był przy niej. Był na posterunku i był gotów do działania, do bronienia tego, co mu w życiu pozostało najcenniejsze.

Błyskawiczna decyzja, błyskawiczne działanie i nieoszacowanie możliwości wroga zakończyło się dla niego dosyć nieprzyjemnie, ale za to umożliwiło Emily ucieczkę przez okno. Jego skok w stronę patery z owocami, jego chwyt tej nad wyraz oryginalnej broni, który uświadomił mu, że lewa dłoń mu jednak nie odrosła, jego cios paterą w to latające słońce – to wszystko zakończyło się kolejnymi punktami zapalnymi w hotelu oraz płomieniami w jego włosach i brwiach, które musiał jak najszybciej ugasić. Jak najszybciej. Jak najszybciej, bo parzyły go cholernie. Parzyły i wypalały skórę. Musiał je tłamsić, rzucając się głową w kierunku koca na łóżku, nurzając się gorejącą czupryną w rozrzuconą pościel, drąc się wniebogłosy: -Wody! Wody! Atakujcie go wodą!


Nagle w pokoju zrobiło się tłoczno. Zbyt tłoczno. Nie służyło to ocaleniu skóry córki profesora Vivarro. Przez okno niewiele było widać. Gdzie jest Emily? Gdzie jest płonąca kula? Nic, tylko wiatr i piach. Nie ryzykował skoku, zbiegł po schodach, łapiąc na dole przy recepcji pierwsze naczynie, które wpadło mu w dłoń. Małe wiaderko, szybko napełniło się wodą z miejscowej pompy. Walter szarpnął je i wybiegł na zewnątrz, podążając w kierunku krzyków, które dobiegały gdzieś zza winkla. Widoczność była mocno ograniczona ze względu na panujące ciemności i tumany piachu, który wznosił pod wpływem napierającego wiatru. Ciemności miały jednak jedną, niezaprzeczalną zaletę: zakrywały sobą gwiazdy. Dzięki temu Walter mógł teraz biec z odsieczą Emily. W ogóle przy tym nie myślał, jak on może jej pomóc, jak ma chlusnąć wodą z tego cholernego wiaderka. Ciągle w takich chwilach zapominał, że ma tylko jedną dłoń. Ale nie mógł przecież stanąć i płakać, prosić innych o pomoc – musiał działać, musiał ją ratować.

Na szczęście Mahuna miał taki sam pogląd na tę sprawę. Na szczęście dogonił Waltera. Na szczęście wyrwał mu z ręki wiadro. Na szczęście zrobił samemu to, o czym myślał księgowy.

Na szczęście. Bo dzięki temu Emily przeżyła. Zresztą chyba wszyscy przeżyli. Zaraz się przekonają, czy ktoś z nich nie spłonął. Ktoś z tych, którzy zostali przy płonącym hotelu, żeby pomóc go ugasić.

Znowu przyszedł czas lizania ran. U Emily rzeczywiście było co lizać. Jej poparzenia były dość znaczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Chopp nie miał jeszcze okazji widzieć sam siebie, ale mógł podejrzewać, że fryzurę miał przednią.

Najważniejsze jednak, że ten atak, że ta wspólna akcja, przywróciła go nieco do życia i rzeczywistości. Znowu walczył. Walczył i widział konkretny cel tej walki. Bronił Emily i wspólnie stawiali czoła jednemu zagrożeniu. Walter znowu mógł jasno myśleć, planować działania i kierować swoją nienawiść na właściwe tory.

Bo poczuł, że Emily w końcu go zaakceptowała. Walka i drapanie za uchem przywróciły go do normalności.

Co nie zmienia faktu, że ma spore zaległości w tym, czego dowiedzieli się pozostali o Natalie i jej przyjaciołach. Nie wiedział nawet, czy już jutro mieli ruszyć dalej, czy jeszcze trzeba było coś załatwić. To zrobi w pierwszej kolejności. Nadrobi zaległości. I wróci do gry.

Ale teraz, przez tę krótką chwilę, miał czas na lizanie. On i Mahuna, który też został przy pannie Vivarro.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline