Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2011, 21:58   #424
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
- Fire! Fire! Pożar! Pali się! Woda! Szybko, gdzie jest woda?! Rozumiesz?!! Woooda!!!

Luca, który już na początku padł jak nieżywy niestety nie zaznał tej nocy spokoju.
Sny. Te straszne skutecznie pozbawiły go możliwości odpoczynku i choć odrobiny nadziei na spokój. Wiercił się i miotał na niewygodnej pryczy sam już nie wiedział jak długi czas. W ciemności, gnany koszmarami i upiornym wyciem wiatru za oknem budził się, to znów zapadał w płytki sen. Toteż kiedy dotarły do jego uszu najpierw opętańcze wrzaski walczących z ognistym napastnikiem ludzi, potem nie mniej opętańcze wołania Wooody!! - sam nie bardzo wiedział czy to jeszcze resztki koszmarów, czy już może zwiastuny nowych kłopotów.

Niestety z każdą sekundą raban nie cichł, a przeciwnie, nabierał na intensywności. Tego chłopakowi w końcu w ciągu kilku ostatnich miesięcy ciężko doświadczonemu przez życie starczyło by nabrać pewności. Nadciągnął oto kłopotów ciąg dalszy.
Cholerne piętro… - zdążył tylko pomyśleć, kiedy ciało samo bez ingerencji niedospanego umysłu zareagowało tak, jak to sobie ułożył jeszcze przed położeniem się spać. Wiedział, gdzie pozostawił rzeczy. Wiedział gdzie jest okno i jak należy odmierzyć skok, jeśli się chciało zamortyzować upadek łachą nawianego piachu. Jedno czego nie wiedział, to czy to aby nie kolejna niespodzianka któregoś z członków grupy z rodzaju tej z żołnierzami w Teheranie.
Ale czasu nie było się zastanawiać, a przewalające się w ciszy nocy nagłe strzały za oknem raczej nie świadczyły o tym, że ktoś z nich znowu raczył sobie zażartować z pozostałych.
Już w butach i z rewolwerem w garści przylgnął do futryny okna i...
Wierzyć mu się nie chciało w to co zobaczył, bo i scena była, no... nierealna.
Uciekająca przed, właśnie, czymś czego Luca w całej swej mądrości nie potrafił sklasyfikować miss Vivarro wyła ze strachu, by w końcu rzucić się na ziemię i w desperackim akcie rozpaczy tarzać w piachu i ostrzeliwać. Choć wytrzeszczał oczy jak mógł nigdzie wokół niej nie zauważył napastnika, czegokolwiek chociaż, co mogło by sterować tańczącą wokół przerażonej dziewczyny kulą ognia. Zresztą tak ona jak i podążająca jej śladem „raca” niebawem znikły mu z oczu ze węgłem.
Niewiele się zastanawiając pchnął skrzydło okna i skoczył na dół. Tak jak to sobie wcześniej był już na w razie czego wykombinował.

Wylądował. Nawet nie bolało. Znaczy noga, bo upadek ze znacznej wysokości ciężko wstrząsnął wnętrznościami. Zerwał się zaraz i pędem rzucił w stronę wciąż wyjącej i rozdającej wściekłe razy niewidocznemu dla chłopaka przeciwnikowi kobiecie.
Strzeliła, a kiedy wychylił się zza rogu budynku zobaczył jak ognista kula wiruje nad jej niemal całkowicie zagrzebaną w piachu głową. Co toto jest? Chłopak nie mógł się nadziwić temu co widział. Kula zatracała swój okrągły kształt. Wypuszczała jakieś mackowate wypustki, niczym sondy zbliżające się w stronę zagrzebującej się w piachu miss Vivarro.

Strzelił, ale kula, choć trafiła w środek lewitującego płomienia, najwyraźniej nie zrobiła mu żadnej krzywdy. Zdumiony rozejrzał się nerwowo szukając wzrokiem sprawcy nieszczęścia. Przypomniała mu się niegdysiejsza ojcowska rada. „ Wilk który kąsa żerdź niechybnie dostanie w łeb pałką”. Tylko gdzie do cholery był ten co kierował płomieniem?
Coś mignęło mu w mroku. To Chopp biegł z małym wiaderkiem z wykrzywioną szaleństwem twarzą i… jak pragnął zdrowia, ze łba mu dymiło!
Nim zdążył się nadziwić jakiś kolejny cień wyskoczył z mroku, wyrwał Walterowi wiaderko. Księgowy zatoczył się o mało nie tracąc równowagi i wpadając na wapienną ścianę budynku. To był Mahuna, a za nim biegł Lynch.
Hindus wcielił zamysł Waltera w życie. Chlusnął wodą w stronę ognistego czegoś. Płomienie zaskwierczały, dziwaczne wypustki schowały się do wnętrza kuli, która wyraźnie zmalała i stała się niewiele większa od włoskiego orzecha.
- Woda! Potrzebuję więcej wody! - wydarł się Maruna, a miss Vivarro, która odzyskała zdolność ruchu widząc, co się dzieje sięgnęła po garść piachu i cisnęła w stronę ognistego intruza. Trafiła. Garść piachu nie zgasiła płomienia, ale podpowiedziała Mahunie, co może zrobić. Pierwszy Miecz wykorzystał wiaderko, pochylił się zaczerpując weń piasku i sypnął jego chmurą w stronę ognistego tworu, który już ruszył w jego stronę. Piasek zrobił swoje. Płomień zamigotał i zgasł. Pokonany. Jezu! Ale co to było…

Oprzytomniły go słowa Maruny wypowiedziane w jego, Waltera i Lyncha stronę.
- Trzeba pomóc przy pożarze. Ja i mister Chopp zajmiemy się panną Vivarro.
Pożarze? Jakim…
Faktycznie. Z kilku otwartych okien hoteliku w którym nocowali unosiły się kłęby gęstego dymu. Ja pier… rzeczy! - przeklął w myślach chłopak i rzucił się ratować.
 
Bogdan jest offline