Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2011, 14:57   #27
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
wspólne dzieło Travellera, AveArivalda i Asenat

Antonia nachyliła się nad Mirandą, sprawdziła puls. Na końcu języka miała już jadowity komentarz, ale wtedy zobaczyła okno i przekleństwo uleciało ze świstem oddechu. Zamarła jak posąg i przestała nawet mrugać, oczy się jej zaszkliły. A potem zrobiła coś, czego nikt, kto znał ją połowicznie, nie mógł się spodziewać. Przeżegnała się wolno i ucałowała medalik zawieszony na piersi. Ruszyła do okna, a z każdym krokiem z jej ust płynęły żarliwe słowa modlitwy.
Aniele Boży, stróżu mój
ty zawsze przy mnie stój
rano, we dnie,
w wieczór, w nocy
bądź mi zawsze ku pomocy
aby demon, duch pijany
nie rzucał mną o sufit, ściany
ustrzeż mnie przed nocą czarną
choć się inni ku niej garną...

Pod oknem leżała Amy Fox. Nieruchoma, z ust sączyła się krew, oczy patrzyły martwo w przyszłość, w której Amy już nie było. Tym razem Antonia zaklnęła. Nie z powodu śmierci... z tą zdążyła się oswoić. Cudzą, rzecz jasna. Własna zawsze budzi sprzeciw. I pomimo tej ewentualności wiedziała już, co powinna zrobić. Z plującą i zamkniętą w klatce własnego bólu Mirandą, z Turystą żołnierzem i Willem... który powinien chyba leczyć się psychiatrycznie, jeśli tego jeszcze nie zrobił. A na pewno powinien porzucić włamy do snów, na razie jednak klęczał nad ciałem Amy. Amy. Przede wszystkim z Amy.


Gdzieś za Antonią Ramos, były hałasy. Trzaskały krótkofalówki. Ktoś coś gorączkowo mówił, do gabinetu wpadali strażnicy wywlekając oszołomione gazem buntowniczki. Zapach róż. Zapach róż, i krwi. I jeszcze czegoś, tego nieuchwytnego śmiertelnym. Tego, czego nie mogły wyczuć już nozdrza.

Demon. Demon z drugiej strony. Zapach jego potu, smród jego myśli. Woń własnego strachu. Nie powinnaś. Wiedziałaś, że nie powinnaś. Miałaś być strażnikiem, wolałaś być złodziejem. Dla swojej żądzy. Dla swojej zemsty. Teraz. Wszyscy. Zginą.

-Tą... Tą zostawcie. Sam się nią zajmę. Przyprowadźcie ją do pokoju przesłuchań - Will próbował ogarnąć sytuację, wydawał się spokojny, lecz pomimo całej sympatii, jaką miała do rodaka Monty Pythonów, nie zamierzała mu na to pozwolić.

- Się robi, Will. - dwóch klawiszy chwyciło nie stawiającą oporu Mirandę - Patrzcie. Ma nóż. A to dziwka. To ona zarżnęła Panią Naczelnik.
- Will - Antonia złapała Architekta za nadgarstek. - Wywal stąd wszystkich klawiszy. Natychmiast. Nie ma czasu, z każdą chwilą ona może odchodzić dalej.
- Idziemy, księżniczko. - gruby strażnik popchnął brutalnie Mirandę. Nie zareagowała nawet. - Możemy już z nią zacząć na dole? Jak przyjdziesz, będzie już gotowa do zwierzeń.
Architekt wyglądał tak jakby to co mówiła Antonia wcale nie dotarło do jego uszu. Po chwili jednak skinął głową.
-Dajcie ją do Smitha. Pójdę tam za chwilę. Trzeba zająć się ciałem pani Naczelnik. Bierzcie te tutaj i wynocha. Trochę szacunku dla zmarłej.
- Niech poczekają pod drzwiami - wysyczała Brazylijka. - Nikt nie chodzi samopas. Chcesz powtórki?
Eakhardt spojrzał jej prosto w oczy. Trwał tak przez chwilę, ale zdał sobie sprawę, że to co mówi ich Chemik było dość racjonalne a on mimo starań w tej chwili racjonalny już nie jest.
-Poczekajcie pod drzwiami. Dajcie nam minutę - zwrócił się beznamiętnym tonem do strażników.
- Tak jest.

Po dłuższej chwili w gabinecie nie było już nikogo oprócz ich dwojga, wycofanego pod ścianę Turysty i ciała Amy, leżącego nieruchomo pośród tysięcy płatków róż. Za oknem było słychać nasilający się deszcz. Echo odległego jeszcze gromu zabrzmiało jak pomruk czegoś dużego.

Antonia odetchnęła, przyklękła na powrót przy ciele Amy.
- Will, zamknij drzwi.
Architekt wstał wolno z podłogi i dopiero po kilku krokach w stronę wyjścia uświadomił sobie, że drzwi były przecież wyrwane z zawiasów.
-Drzwi... Cholera nie ma drzwi.

Trzask krótkofalówki przeciął zapadłą nagle ciszę.
"Do wszystkich jednostek: Pani naczelnik Amy Fox nie żyje. Powtarzam. Naczelnik Fox nie żyje. - rozpoznali głos Smitha - Do strażników izolatek: Schodzę do was po bardzo ważnych świadków. Między nimi jest ranny więzień. Ktokolwiek wie, gdzie znajduje się więzień Piotr Koroniew ma przekazać mu słowo w słowo: "Smith wzywa do pokoju przesłuchań. Ma zebrać ze sobą swoich ludzi. To polecenie od Morozowa. Niech głęboko przemyśli to nazwisko. Wykonać!"

Antonia odczekała, aż Will się odwrócił. Mógłby protestować. A tak zaprotestowałby po fakcie. Szarpnęła włosy Amy i przyjrzała się trzymanemu w dłoni wyrwanemu kosmykowi bez jakiś szczególnych uczuć.
- Wszystko się spieprzyło, kiedy robiliśmy po twojemu. Teraz robimy po mojemu. Jestem z was najbardziej doświadczona. Bierzecie Mirandę i idziecie do reszty. Przedtem mówicie temu palantowi PointManowi, że nikt więcej nie może zginąć. To nie jest normalne. Może Amy jest wyżej, a może nie. Idę po nią.
Pierwszy raz od dłuższego czasu na twarzy Willa pojawiły się ślady wyraźniejszych emocji. Wiedział, że Brazylijka ma rację, on sam nie miał ani doświadczenia, ani pojęcia jak dokładnie to wszystko funkcjonuje w świecie snu.
-Idziesz gdzie? Przecież to sen. Ona gdzieś tam jest prawda? Znaczy... Znaczy ona żyje? Możesz się tego dowiedzieć?
- Mogę i to właśnie robię. Radzicie sobie sami. Will, ściągnę Amy. Ty zaś jesteś odpowiedzialny za mojego Wingmana i za Ruhla. Jeśli wrócę, a im coś się stanie... dopiero poznasz, co to znaczy koszmar. Powtarzam: nie rozdzielacie się i nie umieracie. Dotarło? Świetnie - Antonia sięgnęła do torby. Grzebała w niej chwilę, a z jej ust wylatywały soczyste przekleństwa. Wreszcie wyciągnęła. Maskę. Czarną maskę demona, z płatkami złota naklejonymi w miejscu brwi. Zawiązała szybko sznurki z tyłu głowy i spojrzała na Willa przez otwory. Z jakiegoś powodu to straszne oblicze demona pasowało do niej, tak jak złote tipsy i kiczowata bluzka.
Brytyjski humor Eakhardta gdzieś się ulotnił. Architekt starał się skupić na tym co mówiła Antonia. Nie był jednak przygotowany na to czego był tutaj świadkiem. Mimo wszystko pozostało w nim na tyle rozsądku, żeby chociaż próbować zebrać się do kupy. Nie skomentował nawet nowego wizerunku Brazylijki. Do głowy zakradła mu się zwodnicza myśl. Co jeśli tylko wydaje mu się, że ludzie obok niego mogą od tak sobie przybrać postać demona? Co jeśli to tylko wytwór jego wyobraźni? Pot pociekł mu po skroniach. Odwrócił się od jej spojrzenia i spojrzał na Turystę jakby przypomniał sobie dopiero o jego istnieniu.

Blackwood stał jak wryty. Dobrze że maska i kominiarka zasłaniały jego twarz. Dzięki temu nie zdradzał swojego zdziwienia tą całą sytuacją. Spotkał wzrok Williama i w końcu postanowił się odezwać:
- Więc to są wasze znajome? I którą z nich mieliśmy niby uratować? - Blackwood zdecydowanie lepiej czuł się wcześniej, podczas bitwy...
- Will wyjaśni ci po drodze. Zamkniecie mnie tutaj z Amy. - ucięła Antonia. Nachyliła się i dotknęła rany na ciele Amy. Kiedy się wyprostowała, z czarnej jamy, jaką były usta demona, wysunął się długi - zbyt długi - język i z ohydnym mlaśnięciem liznął okrwawioną dłoń.
- Który ma spluwę z tłumikiem? Teraz musicie mnie zabić.
- O kurwa - szepnął Blackwood patrząc z niedowierzaniem na kobietę, do której stracił właśnie resztki zaufania. Zachował jednak zimną krew i zapytał lekko się jąkając:
- Eee... czyli nici z... naszej umowy?
- Możesz się za mnie pomodlić - warknęła Antonia. - Wtedy wrócę i jej dopełnię. Strzelaj, do cholery. Z każdą sekundą mam coraz mniej szans.
Blackwood ze zdziwieniem popatrzył na swój pistolet. Przysiągłby, że jeszcze przed chwilą nie było na nim tłumika...! Cóż... w końcu jestem od wykonywania takiej roboty - pomyślał jakby zapomniał, że jeszcze przed paroma minutami był więźniem. Oczywiście pamiętał o tym, ale mundur, kominiarka, maska i broń jakby zmieniły go w innego człowieka. Teraz był już żołnierzem. Antyterrorystą. A oni wykonują polecenia co do joty. Nie bał się nawet więziennych strażników. To przecież tylko pionki.

Westchnął ciężko i wycelował w czarną jamę ust, które jeszcze przed chwilą kusiły swym kształtem i wydatnością.
- Wedle życzenia...

Architekt przez chwilę przysłuchiwał się wymianie zdań i zobaczył, że tylko sekundy dzielą ich od czegoś co mogło być kolejnym szaleństwem.
- Jesteś pewna, że nie ma innego wyjścia?
- Jestem Antonia Ramos. Kiedy wasi przodkowie popijali angielską herbatkę, moi śpiewali w ładowniach niewolniczych statków, by uspokoić demony morza. Za mną stoją tysiące lat doświadczenia, tysiące takich jak ja, którzy wiedzieli, co robić ze snem. Za wami nie stoi nic! Nic prócz technologii, tak młodej i tak słabej jak jętka. Strzelaj! STRZELAJ!

Zza okna, tym razem niedaleko, zabrzmiał kolejny grzmot.

Blackwood pociągnął za spust.
 
Asenat jest offline