Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2011, 15:31   #426
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Nie spałem.

Gnat, którego wyczyściłem już dwa razy leżał na stoliku. I tak mało. W tych warunkach piach dostawał się do niego szybciej niż bezrobotni w NY ustawiali się po darmową zupę. Siedziałem w podkoszulku, którego znów zaczynał przeżerać pot. Obok gnata leżały niedopałki. Sporo. Nie mogłem spać. Myślałem, a myśli o tej babie w Czerwonym Krzyżu nie dawały mi spać. Czy zaczynałem świrować? Inni wierzyli mi, ale czy mieli naprawdę rację. Kurwa, ale jeśli nie mam wierzyć sobie, to komu. Nie mogę spać. Nie mogę spać.

Na szczęście zdarzyło się coś, co chwilowo upewniło mnie, że miałem chyba jednak rację. Co nie znaczy, że byłem z tego powodu zadowolony.



* * *


Garrett wypadł na zewnątrz swojego pokoju, jak tylko usłyszał jakieś hałasy. Ze zmierzwionymi włosami, w białej podkoszulce i nie do końca właściwie dociągniętych gaciach. Oraz oczywiście z papierosem w zębach.
- Wody! Wody! - krzyczał ktoś. Walter! Chwilę zajęło zanim Dwight zlokalizował źródło hałasu, ale potem ruszył zdecydowanie jak żbik. Nie do pokoju Emily, ale niżej, ku recepcji. Gnał po schodach, przesadzając po dwa-trzy stopnie. Pożar, skurwysyny chcą nas spalić! - tłukło się po jeszcze nie do końca rozbudzonej głowie detektywa. Dopadł jak jastrząb pierwszego lepszego pracownika hotelu i zaczął energicznie nim potrząsać.

- Fire! Fire! - pokazywał na piętro - Pożar! Pali się! Woda! Szybko, gdzie jest woda?! Rozumiesz? Woda!!!

Młody chłopak dyżurujący w recepcji i smacznie sobie śpiący przez chwilę jedynie trzepotał powiekami. Potem wskazał ręką drzwi w stronę umywalni na parterze. Dwight nie czekając na innych sam skoczył do umywalni, z zamiarem poszukiwania jakiegoś chociażby większego wiadra. Było tam wszystko co potrzebne. Konewki. Miski. Wiadra. Ręczna pompa wystająca z betonowej podłogi. Za jedną nawet był ogromny pająk, jakich w motelu mieli sporo. Najwyraźniej polował na szczury. W kilku naczyniach nadal stała woda.

Garrett chwilę zastanawiał się, czy pompa może się przydać. Na pewno nie dało się jej zabrać. Kurwa, może jakiś szlauch, miotał się po pomieszczeniu. Nie ma. Nie ma. Nie jesteś w Nowym Jorku, gdzie jest ogniowa straż. Jesteś na pieprzonym zadupiu, tu bierze się wiadro w łapę, podstawia i zaiwania.

Dwight wypadł z pierwszym wiadrem na recepcję, woda chlupnęła mu na buty. Zaklął. Wydarł ryja na obsługę, żeby brała się też za wiadra bo im się interes spali. Ten argument chyba skutkował. Dalej, Dwight! Strażak, niech mnie pies pożre. Jestem kurwa detektywem, nie strażakiem - myślał, gnając po schodach. W harmidrze nie było już za wiele słychać, więc wpadł w pierwsze lepsze drzwi, skąd walił dym - bluzgając nowojorskimi przekleństwami i zimną wodą prosto na palącego się "kuzyna".

- Pompa! Na dole, obok recepcji! - krzyknął, a potem powtórzył to jeszcze dwa razy do biegających ludzi.

Zaraz potem gnał z powrotem na dół, kląc samego siebie w myślach, że raczej należałoby ustawiać ludzkie łańcuchy do podawania wody. Kiedy znalazł się na dole, znów zaczął wydzierać się na oszołomioną zamieszaniem obsługę.

- W kolejkę! Ko-lej-kę! Kurwa, rozumiecie? Jeden - do drugiego ....- pokazywał rozpaczliwie przekazywanie wiadra z rąk do rąk - ...- ten, do drugiego. Jasne, małpiszony?! No to jazda! Aaa - i drzwi! Otworzyć te drzwi! Tak, drzwi! Szybciej!

Zdyszany wpadł na górę. Szczęściem tu trwała już jakaś akcja gaśnicza. Pozostało teraz martwić się o najważniejsze. Garrett zaczął wyłuskiwać z zamieszania kogokolwiek, kogo mógł znaleźć.
- Bagaże! - nawoływał - Szybko! Musimy przenieść nasze bagaże na dół!



* * *


Pożar udało się ugasić wspólnym wysiłkiem i wysiłkiem sąsiadów, którzy przybiegli na pomoc. Tak, w hotelu spali także jacyś Arabowie czy inne takie … ale dwa pokoje były do niczego i fragment korytarza poszedł się rąbać. Nadpalone, zalane wodą pomieszczenia straszyły nie gorzej niż duchy. Co się stało z innymi? Słyszałem, ale nie miałem siły nawet się nad tym namyślać. Ważne, że żyli. Potem pojawiła się żandarmeria, ale ... widząc podpalenie ... podkuliła ogony i odjechała. Przecież byliśmy obcokrajowcami,. Tylko argument, że nie gasilibyśmy tego co sami niby może mieliśmy zapalić, trafiał do ich łbów. Na koniec pojawił się również właściciel budy. Nie był zadowolony. Zasugerował, że dobrze by było byśmy do południa znaleźli sobie inne miejsce na kolejny nocleg. Chciałem go udusić, ale nie miałem siły. Tylko go wyzwałem. Czułem się jak koń pociągowy po nadgodzinach. Śmierdziałem spalenizną. Nie planowałem nic. Byłem wrakiem człowieka. Powlokłem się do nadpalonej nory, gdzie walnąłem się bez życia na wyro jak stałem, z kapeluszem na oczach i gnatem w rękach.

Bo, jak zapowiedziałem wcześniej, będę strzelał do każdego, kto będzie chciał mnie obudzić.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline