Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2011, 22:23   #429
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


To było irytujące! Nawet więcej, niż irytujące! Wróg wyprzedzał ich zawsze o jeden krok. Zawsze uderzał w najmniej oczekiwanym momencie i pozostawiał za sobą smak strachu, bezsilności i żalu. Jak właśnie w tej ponurej chwili.

Jak on to robił? Jak uprzedzał ich plany? Odpowiedź wydawała się oczywista, mimo, że każdy wzbraniał się, by powiedzieć ją głośno. Ktoś wśród badaczy pracował dla drugiej strony. Pozostawało pytanie, czy był świadom tego faktu, czy też nie. Bo jeśli w grę wchodziły niepojęte, nieludzkie moce, to wszystko było możliwe. Lub inaczej. To, co wydawało się nieprawdopodobne, stawało się prawdopodobne. Nie mogli być już niczego i nikogo pewni. Nawet sami siebie, jakby się nad tym zastanowić.

Pożar hotelu nie pozostał bez echa. W kraju, gdzie niedawno dokonano przewrotu zbrojnego i do władzy doszedł wysokiej rangi oficer, wybuch ognia w pokojach cudzoziemców był prawie czymś oczywistym. Właściciel hoteliku sam podpowiedział zainteresowanym incydentem żandarmom, że było to podpalenie. Lub wypadek. Nikt nie doszukiwał się innej przyczyny, ale w tym hotelu byli spaleni – dosłownie.

W pożarze poparzeniu uległy trzy osoby: Emilly, Walter i Edmund. Ten ostatni zdecydowanie najpoważniej. Wezwany na miejsce pożaru lekarz – notabene jeden z pracowników Czerwonego Krzyża – zasugerował zabranie poszkodowanego do szpitala, który wczorajszego popołudnia odwiedzali Herbert, Amanda i Dwight. Doktor – mężczyzna w średnim wieku o imieniu Paul Mac Farry – upierał się, aby do placówki medycznej zabrać także Emily i Waltera, ale oni sami nie wyrazili na to zgody, woląc pozostać blisko przyjaciół, gdyby atak powtórzył się.

Na szczęście reszta nocy minęła im spokojnie i mogli, chociaż troszkę zregenerować nadwątlone siły. Potrzebowali tego bardzo mocno. Szczególnie Dwight i poranieni w pożarze Emily i Walter.


* * *


Nic więc dziwnego, że obudzili się dość późno – bo większość około dziesiątej – kiedy na niebie świeciło już jaskrawe słońce. Wiatr zdecydowanie stracił na sile.

Śniadanie zjedli w ponurych nastrojach. Napięcie ostatnich miesięcy w końcu zaczynało dawać o sobie znać. Ciągłe balansowanie na krawędzi życia i śmierci zaczynało zbierać żniwo. Wiedzieli, że jeszcze trochę i poddadzą się. Stracą resztki nadziei na to, że ich szaleńcza eskapada zakończy się sukcesem.

Herbert siedział osowiały, dłubiąc bez apatytu w talerzu, na którym prawie nietknięte stygło miejscowe śniadanie. Miał plan. Chciał jeszcze raz pójść do doktora Manuela Skorrozego i zmusić go do zorganizowania natychmiastowej wyprawy.

Emilly i Walter ze swoimi obrażeniami powinni odpoczywać, póki jeszcze mieli okazję. Potem, na Wielkiej Pustyni Słonej, wysiłek mógł skończyć się dla nich tragicznie.

Luca i Amanda mieli zamiar podążyć tam, gdzie poprowadzi ich reszta ekipy, a Dwight był zmęczony.

Tylko Leo wydawał się tryskać energią. Zaraz po śniadaniu, wraz z Shardulem, udał się na miejski suk. Jednooki Ahmar. Miał zamiar pogawędzić z nim na temat tajemniczych wojowników, których widział w swoim śnie.


HERBERT HIDDINK


Herbert zostawił resztę grupy, by zajęli się przygotowaniem do wyjazdu, a sam, tak jak planował, udał się na spotkanie z Skorrozym. Towarzyszył mu Boria. Mało dyskretny, ale za to naprawdę zdeterminowany do tego, by odstrzelić jajca każdemu, kto spróbuje ich zaatakować.

Manuel przyjął ich dwójkę, tam gdzie wcześniej, w swoim gabinecie. Pomieszczenie pachniało dobrymi cygarami. Szef placówki Czerwonego Krzyża wysłuchał podenerwowanego Hiddinka, po czym westchnął ciężko.

- Mam dla pana złą wiadomość – powiedział rzeczowym tonem. – Tak, jak to wspomniałem wczoraj, transport miał ruszyć w drogę, jak tylko ucichnie wiatr. I wyruszył niespełna trzy godziny temu. Nie dał mi pan wczoraj odpowiedzi, a pani Van Maar wspomniała, że pan i towarzyszące panu małżeństwo opuściło wczoraj naszą placówkę w dość, jakby to delikatnie ująć, burzliwym nastroju. Padały dość ostre słowa. Sprzeciwiam się. Idiotyczny pomysł. Tutaj można się jedynie pochorować. To, wraz z brakiem informacji z pana strony, kazało mi myśleć, że państwo się rozmyślili. Przykro mi.

Na takie dictum w zasadzie Herbert nie miał już słów.

- Da się gdzieś go dogonić.? Ten transport – zapytał przytomnie Boria.

- Myślę, że tak. Ale potrzebowaliby państwo transportu.


LEONARD LYNCH


Suk w tym mieście zlokalizowany był w jego centralnej części i zajmował sporych rozmiarów, prostokątny plac wyłożony kamienną kostką. Stały tam kramy, wozy z których sprzedawcy handlowali płodami rolnymi, zagrody z klatkami w których trzymano zwierzęta – od kur i drobiu po kozy i barany. Tu i ówdzie skrzyły się słynne na cały świat dywany. To właśnie w Hashan wyrabiano najcudowniejszej barwy i najbardziej cenione okazy tych arcydzieł.

Mimo wczesnej pory na suku kręciło się już sporo ludzi. Kobiety, odziane w tradycyjne stroje i w towarzystwie mężczyzn, mężczyźni w turbanach, kraciastych chustach, w strojach podobnych do tych, jakie nosili wojownicy ze snu Lyncha, w długich białych szatach. Prawdziwy przekrój tutejszych plemion i grup etnicznych.

Jednookiego Ahmara odszukali nie bez trudu. Jak się okazało był to dość wysoki i chudy mężczyzna, z jednym okiem przesłoniętym opaską – jak pirat z opowieści klasyków. Ahmar miał nastroszoną we wszystkie strony, poznaczoną siwizną, najbardziej dziwną i niechlujną brodę, jaką Leonard widział do tej pory.

Kram Ahmara był zawalony starzyzną a w szczególności odzieniem. Znoszone galabije, chusty, buty, kaftany i tym podobne rzeczy. Na pierwszy rzut oka część nadawała się na szmaty, jednak pewnie dla tubylców. Kilka banknotów o większym nominale złamało niewielki opór znawcy tutejszych plemion. A imiona, jakie Lynch zapamiętał ze swoich snów stały się doskonałym wyznacznikiem celu.

Szukali klanu Al-jahabir zamieszkującego południowe pogranicza Wielkiej Pustyni Słonej. Ich siedziby rozproszone były po okolicznych skałach i górach, pomiędzy osadami Baghir, Chach Badam i Gezu. Jakikolwiek mieszkaniec tamtejszych wiosek bez trudu skontaktuje ich z Mahurem czy innymi ludźmi, o których pytają. Jednak Ahmar ostrzegł ich, że Al-jahabir to dzicy i nieufający obcym ludzie.

- Niektórzy mówią, że oni wyznają Arhimana i składają mu krwawe ofiary ze swoich słabujących dzieci – zaklinał się przekupiony kramarz. – Ja z nimi nie handluję. Nie warto.

To były dość cenne informacje, ale teraz należało zrobić z nich właściwy użytek. Leonard pokręcił się jeszcze przez chwile po targowisku, a potem wrócił z Mahuną do hotelu. Kiedy docierali na miejsce słońce stało równo na szczycie nieba, a wiatr przestał wiać prawie całkowicie.


DWIGHT GARRETT, AMANDA GORDON, LUCA MANOLDI, WALTER CHOPP, EMILY VIVARRO


Podczas, gdy Herbert załatwiał sprawy w siedzibie Czerwonego Krzyża, a Leonard poszedł szukać kogoś na miejskim targowisku, reszta zajęła się pakowaniem dobytku, odpoczynkiem i próbą zapomnienia tego, co zdarzyło się dzisiejszej nocy.

Złe wieści otrzymali prawie zaraz po tym, jak Hiddink wyszedł załatwić sprawę z Czerwonym Krzyżem. W hotelu pojawił się Paul Mac Farry – doktor, który zabrał „Piasków Pustyni” poparzonego Edmunda.

- Niestety – powiedział głuchym głosem. – Mam dla państwa tragiczne wieści. Poparzenia, jakich doznał państwa towarzysz okazały się zbyt poważne. W takim przypadku medycyna jest bezradna. Uszkodzone zostały oczy, znaczna część twarzy, plecy, ramiona. Nawet, jeśli ranny przeżyje, do końca życia pozostanie kaleką.

Ponure miny i wściekłe spojrzenia ocalonych pogorzelców zmusiły lekarza do szybszego opuszczenia hotelu.

- Na państwa miejscu rozważyłbym przetransportowanie poparzonego przyjaciela do Teheranu. Tam są lepsze szpitale i bardziej doświadczeni lekarze. Może oni będą potrafili zrobić coś więcej. Jeśli państwo się zdecydują, przygotuję papiery i zajmę się wszelkimi formalnościami.

Uśmiechnął się smutno, przepraszająco, jakby czuł się winnym tego, co się zdarzyło.

- Wiem, że to dla państwa niezwykle trudna decyzja. Nie muszą się państwo spieszyć. Pozostałym rannym też przydałaby się lepsza pomoc medyczna. Poparzenia bywają wyjątkowo bolesnymi i zdradliwymi obrażeniami. Łatwo w ich przypadku o infekcję. Szczególnie w takim klimacie, jak tutaj.

Zatrzymał się w wejściu na moment.

- Nie wiem, co państwa sprowadziło do Hashan, lecz na państwa miejscu bym wrócił do stolicy i pomyślał nad powrotem do kraju. Persja nie jest teraz spokojnym miejscem. A podpalenie hotelu, w którym się państwo zatrzymali tylko pokazuje, jak miejscowa ludność nie przepada za nami – Europejczykami czy Amerykanami. Zdarzają się ataki nawet na nas, pracowników Czerwonego Krzyża.
 
Armiel jest offline