Biegł do upadłego. Aż zaczęło zmierzchać. Zbyt zajęty był myślą o ocaleniu życia Juniorowi, żeby zwrócić uwagę, że w pewnym momencie przestał słyszeć ciężkie oddechy innych, towarzyszących mu osób. Nie zauważył, że od jakiegoś czasu biegnie już sam, ściskając tylko w ramionach Juniora. Nie zwracał uwagi, czy biegnie po ścieżce, czy przez sam środek krzaków, które kaleczyły jego twarz swoimi gałązkami. Biegł, jak w szale, a serce o mało nie wyskoczyło mu na zewnątrz.
Dopiero po jakimś czasie zatrzymał się. Doszedł chyba do krańca swoich sił. Stał, ściskając niemowlę i dysząc. Złapała go kolka. Przez pewien czas nie mógł w ogóle się ruszyć. Później zaczął dostrzegać szczegóły: był sam, nie wiedział gdzie jest, robiło mu się zimno, zbliżała się noc. Jak nie znajdzie żadnego schronienia, będzie musiał zacząć budować szałas, chociaż nie – w szałasie nie będzie zbyt bezpiecznie. Noc musieliby spędzić chyba gdzieś na drzewie.
Ruszył się z miejsca i kontynuował wędrówkę. Póki był dobrej myśli, póki miał jeszcze nadzieję.
Okazało się, że dobrze zrobił, ruszając dalej do przodu, bo wkrótce przed nim wyrósł jak spod ziemi, wysoki płot, a za nim niemalże uśmiechał się do niego, całkiem ładny domek. Prawie jak z katalogu. W dodatku dymiło z komina, a to mogło oznaczać tylko jedno: ludzie! Zdrowi ludzie!
Obszedł ogrodzenie dokoła, aż znalazł furtkę i nacisnął dzwonek. Po chwili wyszedł do niego starszy facet i wpuścił go do środka. W środku była jeszcze kobieta. Była... też jak z katalogu. Ładna. Bardzo ładna. Ale najważniejsze, że była kobietą. A on przecież ściskał cały czas w rękach niemowlaka. Anna, bo tak się przedstawiła, wzięła malucha od Jamesa i zniknęła w innym pomieszczeniu. Grant doniósł jej jeszcze swój plecak, w którym miał kilka rzeczy dla Juniora.
Wreszcie ktoś zdjął z niego to brzemię, ten ciężar. Junior co prawda był uroczy, można go było nawet pokochać jak własnego syna, którego nigdy się nie miało, ale to była jednak straszna odpowiedzialność w tych czasach, kiedy za każdym rogiem czaiła się śmierć, a nie wiedziało się do końca, jak takim maluchem trzeba się zajmować. Dopiero, gdy ta odpowiedzialność została zdjęta z Jamesa, poczuł jej ciężar i jak teraz nagle zrobiło mu się lekko.
Usiadł na kanapie i ciężko oparł głowę o poduszki. Chciał zamienić kilka słów z tym mężczyzną, porozmawiać, wymienić historiami, ale nagle na jego oczy usiadło coś niezmiernie ciężkiego... powieki nie mogły dłużej utrzymać tego ciężaru... usta wypowiedziały tylko kilka słów... Chrrrr...
Chrrrr....
__________________ You don't have to be weird, to be weird. |